Egzystencjalizm

Był piątek, dobrze już po jedenastej w nocy. Kąpałem właśnie żółwia, którego zostawiła mi dziewczyna na czas swojego wyjazdu. Niezbyt był zachwycony okolicznościami przyrody w postaci metalowej miski, wypełnionej do wysokości pół skorupy wodą letnią, ale inną, niż ta letnia do picia.

Żółw nie był jakiś lebiega, bo stepowy, a nie wodny, więc szybszy i hardy, jak to ci, którzy mają trudniejsze warunki życia. Na stepach nabywa się charakteru kowboja, osobowości i nieustępliwości. Żółw zatem nieustępliwie, a na dodatek zawzięcie walczył z nachyleniem miski, drapiąc po ściankach i próbując się wspiąć. Drapał jednak jakoś po wieśniacku: grubiańsko, natarczywie i jednostajnie. Gdyby chociaż był faktycznym żółwiem stepowym, z takiego prawdziwego stepu, na przykład w Argentynie, to na pewno drapałby jakoś bardziej romantycznie, z nutą zadumy i melancholii. Można by go było przynajmniej nazwać Jose albo Julio i zawołać tęsknie: “Ach, Jose…”. Szurałby po metalu niczym południowy kochanek wspinający sie po marmurowej (mniejsza o budulce!) ścianie do swej ukochanej, niczym Romeo… Choć we Włoszech nie ma stepów to są za to kochankowie. Ale nie! Żeby żółw był choć z Włoch, nawet ze Szwajcarii, gdzie ani kochanków nie ma, ani stepów, żeby gdzieś z zachodu, z cywilizacji! Ale nie. Żółw był z Uzbekistanu.

Kiedy tylko dowiedziałem się, że to Uzbek, a nie na przykład nieco bardziej cywilizowany Azer, ukryłem twarz w dłoniach. Jak tu pogadać z nim, żeby nie czuł się samotny? Bo po uzbecku ani słowa, rosyjskiego nie znam, a poza tym na rosyjski jest embargo. Uzbekistan to była republika sowiecka, więc żółw mógł też drapać, ponieważ chciał się zwyczajnie i po kumpelsku napić.

Żal mi było zagranicznego gościa, gdyż nie dość, że wódki nie lubię, to w dodatku nią nie częstuję.

A on nadal drapał żałośnie. W końcu tym skrobaniem obudził mamę.

– Dlaczego on tak drapie? – zapytała, wchodząc do łazienki.

– Nie wiem. Pewnie jak stepowy, to i wody za bardzo nie lubi. Ale musi się codziennie kąpać, piętnaście minut bez gadania – powtórzyłem wyrok, który podano mi w instrukcji obsługi żółwia.

–  A wodę ma dobrą? Nie za ciepła, zimna, twarda, miękka, mineralizowana, polska, uzbecka, czy nie za dużo soli i czy jadł dziś, dlaczego oczy ma takie przymknięte, dlaczego tak mruga?

– Sprawdzałem wszystko… Pewnie spał, temu te oczy takie.

– Spał? Na pewno jest zmęczony od tej lampy, mówiłam, że masz jej nie włączać, za ciepło mu.

– No nie chcesz, wiem – mama mówiła do żółwia. – A ma jakieś imię?

– Nie. Nie ma nawet imienia.

Żółw schował głowę przed wyciągniętą ręką.

– Boisz się, tak? – mama drążyła temat.

Żółw milczał z kamienną, choć już mokrą głową. Po zanurzeniu nawilżył się chyba dostatecznie.

– Popatrz, on płacze! Ale jak go tu przytulić z tą skorupą, pazurem, okiem, nogą i milczeniem? I co on taki ruchliwy?

– Woda stoi, więc on musi pozostawać w ruchu. Taka równowaga w naturze – zauważyłem filozoficznie.

– A widzisz… Czyli mówisz, że woda… Więc woda stoi? Jeśli stoi, to znaczy, nie rozwija się, krótko mówiąc – stoi w miejscu. Dlaczego więc mówimy: nigdy nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki? Czy woda w ogóle coś robi, pracuje na swoje utrzymanie, kiedy taka leniwa? Ja to bym chciała jeden raz, jak woda, nic nie robić… Ale czy woda także nie myśli? Dlaczego zabieramy wodzie ludzkie uczucia, odmawiamy jej ich?

Zainteresowany głosami i drapaniem do łazienki wszedł kot, a w zasadzie niezupełnie kot, ponieważ kotka nie jest kotem sensu stricto, to tylko figura językową, która zburzyła strukturę i formę tego zdania. No więc weszła kotka i popatrzyła na nas nieoczywiście i trochę bez sensu.

– Zuziu – mówiła uradowana mama do kotki, która akurat mogła się pochwalić posiadaniem imienia – No już, przepraszam, taka jesteś najważniejsza, pani kocha, no przepraszam – mówiąc to, głaskała Zuzię energicznie po grzbiecie, a dawno niewyczesane włosy latały na wszystkie strony zbijając się w mało apetyczne kupki.

Patrzyłem na tę scenę, nic nie rozumiejąc.

– Ona wie, rozumie, dlatego przyszła, bo mówiliśmy o żółwiu, a nie o niej, nie ją chwaliliśmy, a jej, a jej, kto tu jest najpiękniejszy?

– Mamo… To jest kot.

– Może i kot, ale nie byle jaki, wszystko rozumie i wie. No, Zuziu, powiedz coś.

Miauknęła, owszem, jednak swoim zwyczajowym sposobem podobnym do skrzypienia niezadowolonego zawiasu.

– Widzisz?

– To było raczej “nie”, niż cokolwiek innego.

– A nawet jeśli, to wyraża swoje niezadowolenie naszym brakiem zainteresowania.

– To kot, mamo – prawie się powtórzyłem.

Tymczasem Zuzia, jak gdyby nigdy nic, walnęła się z łoskotem na gazetę leżącą na podłodze, przywalając tym samym portret prezydenta Andrzeja Dudy.

– I pewnie Duda też jej nie pasuje? – brnąłem dalej.

– Czemu miałby? Skoro nam się nie do końca podoba, to jej tym bardziej. Ale koty to indywidualiści. Ciekawe jakie mają poglądy polityczne.

– Pewnie lewicowe. Może i mają dużo dzieci, ale chyba wyznają tylko wolny seks w tej materii. Poza tym konsumpcjonizm, jeśli tyle jedzą, hedonizm, bo robią tylko to, na co mają ochotę… – dałem się ponieść. – Ale koty przecież nie głosują! – ocknąłem się szybko.

– Skąd wiesz, może akurat mają jakichś swoich polityków i poglądy. Na przykład dlaczego zwierzęta nie są reprezentowane w Parlamencie?

– A Palikot? Myślisz, że on jest z nimi czy przeciw? W końcu “pali”… Może robi im krzywdę?!

– Mnie tam bardziej interesuje, czy koty w coś wierzą. Katolicyzm, islam, coś innego? Pewnie mają coś swojego, w sumie mądre z nich stworzenia.

Żółw przestał nawet drapać, żeby zwrócić na siebie naszą uwagę. Bezskutecznie. Zafiksowaliśmy się na punkcie zwierząt, materii nieożywionej, ich praw, myśli i dążeń. Czy nazywanie gumowej rury wężem nie obraża przypadkiem tych groźnych i drapieżnych gadów, czy o wycofanie gumowej kaczki ze sklepów powinno walczyć Polskie Stowarzyszenie Drobiu, co było pierwsze ptak kiwi, czy kiwi – owoc? Albo taki najzwyklejszy kamień. Leży, nic nie robi, nie ma uczuć – myślimy naiwnie. A przecież w nim także poruszają się atomy, zachodzą procesy, ach! Kamień zatem, skała, piasek, odłamek, meteoryt, żwir, cegła, pumeks, marmur i granit są nam współbraćmi, także należą do społeczeństwa. Trawa rośnie ku górze, na pewno jest ambitna – czemu by jej nie dofinansować w celach rozwoju? Za to wierzbie płaczącej, która rośnie do dołu i nierzadko zanurza gałęzie w wodzie zapewnić musimy refundowane leki i terapię dla samobójców. W końcu, skoro świat dookoła milczy lub mówi w niezrozumiałym dla nas języku, musimy być niżej rozwinięci, mniej wrażliwi i uduchowieni, ograniczeni w formie i myśli, zamknięci na klucz w ciasno obrysowanym konturze ciała. Słowem, kosmici nawzajem na jednej planecie! Ach, cóż za odkrycie wiekopomne, jakiż krok wielki poczyniony stopą, głową, mózgiem i sercem na raz i w sprzężeniu ku lepszemu przyszłemu i temu co nadejdzie.

Wyzwoleni z okowów formy i ograniczeń, które narzuciliśmy sobie sami, oświeceni i zatraceni w nowym prawodawstwie, podziałach, rozdziałach, prawach, porządku, bezprawiu, obowiązkach i dążeniach niemal zapomnieliśmy o Zuzi. Nie tarzała się już radośnie na obliczu prezydenta, wstała i kręciła się pomiędzy nami. Czyżby nam wybaczyła małostkowość, egoizm, wieloletnie trwanie w błędzie, zaściankowość, ciemnogród i głupotę?

Zanim zdążyliśmy sobie odpowiedzieć – ona nam i my jej – obrażony do reszty żółw dał wyraz swojemu niezadowoleniu i do tej wody przeczystej, nalanej hojną ręką i w najlepszych intencjach, zwyczajnie i po uzbecku, chamsko, grubiańsko, na pokaz i świadomie zrobił w misce kupę. Cały nasz egzystencjalizm w jednej chwili trafił szlag.

Grafika: Olga Then
Korekta: Aleksandra Dębińska