TĘSKNIĄC

Opustoszały teren przemysłowy na tle zamglonego jeziora. Po prawej stronie znajduje się małe wzgórze usypane z węgla. Pośród kałuży leżą naruszone zębem czasu sprzęty. Na szaro-błękitnym niebie widnieje napis „TĘSKNIĄC”.

W Teatrze Polskim w Bielsku-Białej odbywał się konkurs „Świeża krew”. W ostatnim momencie swoją adaptację postanowił wysłać także Krzysztof Popiołek, 28-letni reżyser, absolwent PWST w Krakowie i magister prawa. Współpracował m.in. z Krystianem Lupą, a praktyki odbył w teatrach brytyjskich. Zainteresowanie twórczością Kereta przyszło mu wraz z rozczarowaniem życiem, ale jak sam mówi: „Po przeczytaniu mocnych jak młot zdań, wytrąciłem z siebie ociężałość.” Po rocznej przerwie aktorzy wystąpili na deskach Małej Sceny pośród swoich wyrzeźbionych podobizn. Za scenografię odpowiadała Anna Wołszczuk oraz jej asystent Krzysztof Perzyna. Dziś odtwórcy ról są bogatsi o nowe przeżycia, a tekst jest dla nich bardziej zrozumiały. Nad rolami pracowali indywidualnie, ćwicząc monologi na osobności. Musieli odnaleźć siebie i odważyć się ukazać emocje widzom.

Kim jest Etgar Keret, czyli „Tęskniąc” dla nieoczytanych

„Tęskniąc” to jeden z tych spektakli, które bez naprawdę gruntownego researchu ciężko jest zrozumieć. Kim jest mężczyzna, który klęczy nieruchomo przez półtorej godziny? I dlaczego ktoś rozbija mu na głowie surowe jajko? No właśnie. Trzeba więc albo wcześniej zaprzyjaźnić się z twórczością pana Kereta, albo mieć wrodzoną smykałkę do filozoficznych tematów i rozmyślań. Właściwie można powiedzieć, że zadatki na przysłowiowego „filozofa” są konieczne w przypadku większości sztuk teatralnych, w gruncie rzeczy o to właśnie chodzi w teatrze. „Tęskniąc” jest jednak typem spektaklu, który nie nakręca do działania. Po oglądnięciu nie ma się ochoty przenosić gór ani zmienić swojego życia na lepsze. Czy to zarzut? Niekoniecznie. Trzeba sobie samemu w tym momencie postawić pytanie: „Po co chodzę do teatru?” i odpowiedzieć na nie indywidualnie.

Usiedliśmy razem pod wspólnym niebem na małej scenie. Każdy miał ze sobą swój bagaż doświadczeń: rozstania, śmierć, koniec miłości, rozczarowania. Powiedzieliśmy już wszystko światu i nie zostało nam nic innego jak czekać na spadającą gwiazdę czy zapukać w niemalowane drewno.

Wydaje mi się jednak, że wielu z nas (czytaj: teatralnych widzów) na siłę próbuje zrobić z siebie dorosłego. Dorosłego, który chce udowodnić, że wszystko rozumie i – co więcej – nie potrafi się przyznać, że jest inaczej. Kiedyś jeden z satyryków wyznał w wywiadzie, że kiedy odgrywa kabaret, a na sali siedzi dziecko i to ono roześmieje się jako pierwsze, wszyscy starsi pozostają poważni. Bo czy to nie wstyd, że kilkulatek zrozumiał szybciej niż ja? Wśród widzów „Tęskniąc” także była młodsza dziewczynka. Siedziała niedaleko, więc zerkałam co jakiś czas na jej reakcje. Kiedy ktoś na scenie rozbił już wcześniej wspomniane surowe jajko, zachichotała. Pozostali milczeli, zastanawiając się nad ukrytym sensem sceny. Przecież kompromitacją byłoby go nie znaleźć. Kiedy w monologach padały niesmaczne porównania, na jej twarzy pojawiał się grymas. Inni pozostawali nietknięci. Być może w myśl zasady „nic co ludzkie nie jest mi obce”? Podczas gdy DOROŚLI mieli kamienne twarze, ona okazywała emocje. Tymczasem spektakl nawiązywał właśnie do tęsknoty za dzieciństwem, a więc za szczerością i autentycznością.

Czasami potrzebujemy spotkać się z medium, którym jest scena. Gdybyśmy zobaczyli pewne sytuacje wprost, one by nas zabiły, a tak możemy spotkać się z tekstem i przy okazji grzebać w swoim bólu, swoim końcu świata. Scena mówi do nas: Wyprzedź rzeczywistość!

Punkt widzenia zależy jednak od punktu siedzenia. Spektakl staje się nieco jaśniejszy po prześledzeniu historii samego Etgara Kereta. Autor książki „Tęskniąc za Kissingerem” decyduje się tworzyć po traumatycznym przeżyciu z młodości. Wszystko wydarzyło się w wojsku. Był świadkiem śmierci swojego przyjaciela z dzieciństwa, który zastrzelił się na jego oczach. Absurdalne sytuacje opisane są ciężkim językiem pełnym wulgaryzmów. Pisanie było dla Kereta formą terapeutyczną. W prozie autora można zauważyć gesty nerwicy natręctw. Jak się okazuje – milcząca, prawie nieruchoma postać to Obecność. Aktor Paweł Wolsztyński (Ktoś jeszcze), którego głosu nie usłyszymy podczas sztuki, przygotowywał się do premiery w zakonie Dominikanów, a jego inspiracją był performance Mariny Abramowić. Jak sam tłumaczy: „Chcę przekazać dobrą energię kolegom na scenie oraz odbiorcom. Spojrzenie osoby milczącej komuś prosto w oczy jest przerażające, ale mam za zadanie sprawić, żeby widz się nie bał”.

I to udaje mu się bardzo dobrze.

Sztuka odgrywała się na Małej Scenie, ale także w głowie każdego widza, który patrzył na zdarzenia przez pryzmat swoich doświadczeń. Posługiwanie się nagraniami wideo z rodzinnego archiwum czy wyrzeźbionymi figurami aktorów, to nowatorskie rozwiązania, które nadały świeżości bielskiej scenie. Twórczość młodego reżysera prowokuje do przemyśleń i spojrzenia w gwiazdy. Być może choć ten jeden raz marzenie się spełni?

Zdjęcia: Aleksandra Wesołowska
Edycja i korekta: Aleksandra Dębińska