Sen

Obudziła się w środku nocy, ostatnio zdarza jej się to częściej niż zwykle. Można powiedzieć, że od miesięcy w ogóle nie sypia. Wizja nieprzespanej nocy dodatkowo zmusza ją do podjęcia decyzji o całkowitej rezygnacji z czynności jaką jest sen. Powtarzająca się wciąż bezsenność powoli staje się oczywistą codziennością.

Przyszła jej do głowy myśl, że czas ten powinna wypełnić. Nie może go marnować. Zataczając się, tańcząc wieczorami po pokoju oświetlonym zaledwie światłem padającym z latarni na pobliskiej ulicy, w głowie pisze najsubtelniejsze scenariusze. Upada w lekkim zatraceniu i z delikatnymi rumieńcami na obu policzkach. Przed swoim upadkiem powinna jednak tworzyć w głowie zarys kolejnej sztuki. Tej właśnie, którą odgrywać będzie tuż po pierwszym przebudzeniu.

Koło godziny czwartej, niczym z biologicznie ustawionym zegarem, jej oczy lekko zmrużone, powoli jak gdyby bały się nagłego napływy światła do wnętrza źrenic, otwierają się. Wodzą niepewnie po czterech ścianach pokoju, jakby widziały go pierwszy raz i chciały dogłębnie przeanalizować strukturę całego pomieszczenia.

Pierwsze przebudzenie jest zawsze tym najgorszym, przychodzi po najsilniejszej fazie głębokiego snu.

Kolejne, nieco słabsze fazy, przynoszą ze sobą mniej wyodrębnione przebudzenia. Bowiem wizje senne, im dłużej trwają, tym stają się płytsze, i szybciej zapomniane, nie są w stanie wyrwać tak silnie z objęć snu. Nad ranem to już w zasadzie balans na cienkiej linie między snem a jawą.

Wstaje, nieco automatycznie. Spokojnie od niechcenia przesuwając swoje niezbyt długie nogi, które rano wydają się ruszać jeszcze bardziej niezdarnie niż zazwyczaj.
Wraz z pierwszym głębszym oddechem, próbuje zachłysnąć się powietrzem tego miasta.
Miasta przykrytego grubą warstwą pyłu.

W jej płucach i płucach wszystkich tych szarych jednakowych ludzi, snujących się niczym cienie, zalega gruba warstwa miastowego kurzu.

Machinalnie parzy kawę, strącając zapalniczkę leżącą obok na stole. W dni tak ciemne, jak te, nie była w stanie dodatkowo zanurzyć ust w czarnej kawie. Z lodówki wyciągnęła mleko. Nieumyślnie, nieco nerwowo rozlała zimne białe krople na bose stopy. Podchodzi do okna, ubrana w prześwitującą kremową halkę zlewającą się kolorami z wnętrzem pokoju, subtelnością poranka chce skusić do życia szare miasto.

Zdjęcie: Martyna Studzińska
Korekta: redakcjaBB