Spoglądam w sufit

Od tak dawna nie wychodziłem. Chyba lubię żyć wśród fałszu i obłudy -  to w miarę proste. Samotny – a może po prostu wolny? Mętny obraz rzeczywistości. Podobno rutyna zabija ludzi, nie wiem dlaczego dopadła i mnie...

Róg dwóch dobrze znanych mi ulic i jedno dawno zapomniane „miłe” miejsce. Dlaczego mam je ominąć? Siadam przy oknie, stół okryty tandetną narzutą, na środku mały wazon z wyjątkowo świeżymi kwiatami. Tak, mam gorącą kawę, bez cukru. Gorzka. Przy trzecim muśnięciu gorycz staje się mniejsza niż na początku. Pamiętam. Pierwszy dzień w szkole. To on pił czarną mocną. Był silniejszy, lepszy. Zaprowadził – zaciągnął mnie. Koniec korytarza, prawa strona – drzwi. Zanim zorientowałem się, gdzie jestem, miałem już głowę pod śmierdzącą brudną wodą. Uroczysty moment – chwila oddechu. Nie trwa długo. Chciałem uciec, zebrałem wszystkie siły, ale nie mogłem ruszyć się z miejsca. Znów się duszę, nikt nie słyszy moich jęków lub zwyczajnie nikogo to nie obchodzi. Nie wiem kiedy uderzyłem o coś głową, z mojego nosa puściła się krew. Mała zmiana scenerii – woda z mętnej, szarawej zmieniła kolor na czerwony, który z czasem stawał się coraz mocniejszy. Nie pamiętam, ile razy nurkowałem. Czy wszyscy ludzie są ślepi? Czy nie widzieli tego zdarzenia? Po prostu. Wszystkiemu przyglądały się dziewczyny. Kruche, delikatne, brzydzące się brutalnością… Kogo ja chce oszukać. Miałem wrażenie, że rzucą się na mnie ze szponami, żądne władzy, zła. Cały rytuał odbywał się przez trzy tygodnie. Później. Znudziło im się – a przecież ja się już przyzwyczaiłem. Bardzo szybko zrozumiałem. Życie jest walką. Znalazłem… Nauczyłem się jednego – dopóki przestrzegam reguł grupy i wypełniam polecenia bez wahania, nikt nie będzie się mnie czepiał. Z ofiary stałem się oprawcą. Bezwzględny. Chciałem taki być. Dostałem wzór do naśladowania. Mogłem do czegoś dążyć. Cel. Czułem się jak najlepszy uczeń wybitnego mistrza. Im więcej ofiar – tym większa moja satysfakcja. Pochwały –  na to liczyłem. Dodatkowo picie, palenie, ten szmerek pojawiający się w mojej głowie. Kochałem to. Ludzie mnie lubili, ale ja cały czas grałem – nadal gram. Zmieniam twarze. Nie wiem, kim jestem, bo chyba nigdy nie byłem jeszcze sobą. Tak bardzo chciałbym przypomnieć sobie, kim jestem naprawdę. Szybko się bawiłem, szybko też spadłem na dno. Tak naprawdę jedyne co mi zostało to nie wspomnienia – to nienawiść do kobiet. Nie wiem, nawet kiedy minęły dwie godziny. Podeszła do mnie kelnerka. Poprosiłem o ciasto – dlaczego, skoro nie lubię słodyczy? Wyglądała na miłą, choć nie wiem, co to znaczy. Miała sukienkę, dziewczyny ze szkoły nosiły spodnie jak moja matka. Włosy lekko upięte w warkocz, kosmyki opadały na twarz. Nienawidzę wymyślonych ideałów, wymuszonych słów. Gdy podeszła do mnie – chciałem coś powiedzieć. Zaprosić. Nie mogłem wypowiedzieć zdania. Dobrze, po co mi to? Jest i tak jedną z wielu, dla których nie warto marnować słów, myśli. Wróciłem. Niby nic, a jednak coś czuję. Czekam na następny dzień – i tak nie wiem, co zrobię. Sam na sam z myślami. Chcę się od nich uwolnić. Jestem skrajnie zmęczony, jakiekolwiek refleksje odchodzą. Nie muszę czekać, liczyć. Zamykam oczy.

Stoję przed drzwiami. Waham się. Otworzę. Wszedłem. Tak, jest tam. Piękna jak zawsze – i co mam zrobić? Podejdę. Wyśmieje mnie. Podchodzę. Jestem obok – milczę. Delikatnie. Dotyka. Dłoń. Serce bije, ręce drżą. Tak.
Obudziłem się – zrozumiałem.

Zdjęcie: Martyna Studzińska
Edycja i korekta: redakcjaBB