Patologia Normalności
Życie miliardów ludzi wygląda zupełnie tak samo. Rodzimy się jako dzieci ciekawe świata. Pełni entuzjazmu witamy każdy poranek. Równie entuzjastycznie udajemy się pierwszego dnia do szkoły, nieświadomi faktu, że właśnie zaprzedaliśmy swoją duszę.
Potem doświadczamy na własnej skórze zjawiska potocznie zwanego edukacją – nie dajcie się jednak zwieść niewinnemu określeniu, to tylko kolejna maska świetnie skrywająca ponurą rzeczywistość.
Pod tym pojęciem tak naprawdę kryje się destrukcyjny zabieg ogłupiania i wycinania wyobraźni.
Co się dzieje potem? Dorastamy, to znaczy trwale przyswajamy wszelakie nawyki wpajane nam od dziecka.
Każdego ranka budzimy się do znienawidzonej melodii budzika, która przez lata terroryzuje nasze poranki. Następnie zwalczamy przemożne pragnienie pozostania w komfortowych ramionach łóżka i wbrew chęciom wstajemy. Pomaga nam w tym wyuczony od lat, automatyczny impuls. Jemy śniadanie, zazwyczaj byle co, w pośpiechu; potrzeba celebrowania posiłków jakby odeszła w niepamięć.
Następnie stajemy u celu naszej codziennej wędrówki. Sarkastycznym uśmiechem witają nas bramy elitarnych zakładów kształcenia zwanych powszechnie szkołami, w których niczego nieświadoma ofiara latami zostaje poddawana zabiegom usuwania indywidualności i osobowości. Jest skutecznie zabijana w środku. Przerabiana przez maszynkę do mięsa i formowana na nowo, w wybrany uprzednio kształt potulnej owieczki.
Myśleliście, że to koniec?
To dopiero początek, zaledwie wstęp do nędznej egzystencji człowieka XXI wieku. Po ukończeniu edukacji w szkole średniej większość z nas udaje się na studia, zazwyczaj na nieprzemyślany, pochopnie wybrany kierunek, żyjąc w iluzorycznym przekonaniu, że byle papierek będzie w stanie zapewnić nam zatrudnienie w przyszłości. Następnie dochodzi do brutalnego starcia z rzeczywistością – a konkretniej z rynkiem pracy.
Udało się. Wreszcie, ku naszej uciesze znajdujemy zatrudnienie. Hura! Przez następne 50 lat będziemy powtarzać wyuczoną przez lata rutynę. Tutaj nastąpi również ten feralny moment, w którym zaczniemy odkładać dobrowolne i przymusowe składki na „naszą” emeryturę, która wyniesie zapewne jakieś kosmiczne rozmiary 1200 zł.
Następnie umrzemy, wcześniej wcale nie będąc żywymi. Los naszej martwej duszy podzieli nasze ciało.
Brzmi okropnie, prawda? Okropnie prawdziwie?
Ścieżka egzystencji każdego człowieka, trybiku napędzającego maszynę świata wygląda tak samo. Wszyscy przechodzimy przez frustrację, ból, które w końcu powodują przeładowanie emocjonalne, ono z kolei rodzi utratę nadziei, bezsilność, obojętność, apatię. Czasem z letargu wyrwie nas instynktowna chęć powrotu do płaszczyzny utęsknionej normalności – tej właściwej, nie tej statystycznej. Jest ona jednak szybko zagłuszana. Przecież nic, co wykracza poza odgórnie przyjętą normę, nie może być dobre, prawda?
Ale czy aby na pewno?
Może warto byłoby zastanowić się, czy to, co definiujemy jako „normalne”, rzeczywiście takie jest?
Co, jeśli zgubiliśmy granicę?
Jeśli okrutnie się pomyliliśmy i dalej w tym błędzie trwamy? A życie drwi sobie z nas jedynie, podśmiechując się z naszej głupoty? W końcu jak pisał Terry Pratchett: „Jeśli nienormalne trwa dostatecznie długo, staje się normalnym”.
Naprawdę jesteśmy tak bardzo znieczuleni, że nie odbieramy już tej pustki, tego wypalenia? Tak ślepi, że nie dostrzegamy obniżenia wartości człowieka jako czegoś anormalnego?
Obudźmy się w końcu! To, co w naszym społeczeństwie relatywistycznie nazywane jest „zdrowym” i „normalnym”, z obiektywnego punktu widzenia wcale nie musi takie być.
Wydawać się może, że podstawowym błędem jest sposób, w jaki postrzegamy perspektywę czasową – nadając jej kształt linii ciągłej. Zgodnie z tą zasadą ten, kto się zatrzymuje, zostaje w tyle.
W szalonym wyścigu szczurów, biegnąc przed siebie na łeb, na szyję, nie mamy czasu na retrospekcję, na troskę o swoje „ja”.
Pęd życia każe nam odrzucać nasze prawdziwe pragnienia, przypisując im drugorzędną rolę bądź wręcz nieistotność. Zaprogramowani jak komputer, nastawiamy się na opłacalność, szybki efekt. Znamy cenę, ale zapominamy o wartości. Wyzbywamy się w ten sposób naszej duszy, tego pierwiastka niezwykłości, tracąc człowieczeństwo, niejednokrotnie godność, zapominamy o prawdzie.
Gdyby się zastanowić, jaką rolę w pojmowaniu normalności odgrywa statystyka, zapewne doszlibyśmy do wniosku, że nieznaczną. Wyobraźmy sobie na przykład plemię wojownicze, które jest agresywne, waleczne i bezlitosne. Jak w takim miejscu odnalazłby się pokojowo nastawiony człowiek? Albo na odwrót, jak w plemieniu skłonnym do współpracy, dialogu odnalazłby się wojownik? Odpowiedź chyba nasuwa się sama – źle.
Dlaczego tak się dzieje?
Wbrew pozorom prawda wcale nie jest zagadnieniem obiektywnym, a subiektywnym. Fakty nie istnieją, są jedynie interpretacje.
Jest tak, jakbyśmy patrzyli na świat przez specyficzne okulary, które każą nam myśleć w określony, schematyczny sposób. Obraz, który zdajemy się widzieć, jest złożony z różnorodnych czynników, takich jak kultura, tradycja, środowisko, w którym się wychowaliśmy, i wiele więcej. To sprawia, że wyznajemy inne wartości oraz odmiennie interpretujemy otaczający nas świat.
A tymczasem, jak pisze George Orwell w Roku 1984: „Rzeczywistość wbrew pozorom wcale nie jest czymś zewnętrznym. Rzeczywistość istnieje w naszym umyśle i nigdzie poza nim”.
Artykuł ukazał się w #8 magazynie redakcjaBB.
Korekta: Agnieszka Pietrzak
Zdjęcia: Maciej Gałuszka