Spójne połączenie tragedii z komedią

15 grudnia Scena Polska Teatru Cieszyńskiego wystawiła premierowo dramat Plauta „Amfitrion” w reżyserii Andrzeja Sadowskiego. – Już w jednym z pierwszych monologów Merkury daje niejako publiczności szansę wyboru, co chce oglądać: komedię czy tragedię. Jednak myślę, że to, co jest nawet bardzo komiczne, często przeplata się z czymś, co nas uderza i wywołuje głębszą refleksję – stwierdza reżyser.

Jak Pan sądzi, dlaczego temat zdrady małżeńskiej od wieków cieszy się popularnością wśród widzów teatralnych?
Teatr głównie opiera się na historiach trzymających w napięciu, dramatycznych. Zdrada w odróżnieniu od wierności i szczęśliwej miłości w związku jest atrakcyjniejsza. Wszystko, co ma ciemniejszy charakter, było zawsze dla teatru ciekawszym materiałem. Od wieków lubimy oglądać niepowodzenia innych, dlatego że dowartościowujemy się w ten sposób. Siedząc w wygodnym fotelu na widowni, myślimy, iż to nas nie dotyczy.

„Amfitrion” w tłumaczeniu znawczyni komedii rzymskiej, Ewy Skwary jest wystawiany w polskim teatrze dopiero po raz drugi. Pierwszy zaadaptował sztukę w tym tłumaczeniu Bogdan Hussakowski w Teatrze im. Stefana Żeromskiego w Kielcach. Miało to miejsce w 2009 roku. Czy w trakcie przygotowywań inscenizacji na Scenie Polskiej konsultował się Pan z tłumaczką i czy oglądał Pan wspomniane przedstawienie?
Moja miłość do Plauta zaczęła się od wydania jego komedii i satyr w tłumaczeniu właśnie Ewy Skwary. Znam wcześniejsze tłumaczenia niektórych dramatów Plauta, ale nie są one tak dosadne, proste i zabawne. Dzięki tłumaczeniom profesor Ewy Skwary możemy mówić o swoistym come back-u Plauta nie tylko w teatrze, ale i w literaturze. Obecnie Plauta przyjemnie się czyta, chociaż znacznie trudniej się go wystawia. Oczywiście kontaktowałem się z tłumaczką. Widziałem też inscenizację Bogdana Hussakowskiego w teatrze kieleckim. Jednakże w mojej pracy reżyserskiej nie opierałem się na tamtej, kieleckiej adaptacji (mimo tego, że Bogdan Hussakowski był moim profesorem w szkole teatralnej). W swojej koncepcji wystawienia tej komedii poszedłem w zupełnie innym kierunku.

Powiedział Pan, że o ile dramaty Plauta są miłą lekturą, o tyle ciężko przenieść je na deski teatralne. Mógłby Pan rozwinąć tę myśl?
Mamy tu do czynienia z bardzo dobrze skonstruowanym dialogiem. Język w dramatach Plauta jest niezwykle ważny, natomiast w dzisiejszym teatrze słowo uległo kompletnej degradacji. Mało kto we współczesnych inscenizacjach opiera się na słowie, uznając je za rzecz przebrzmiałą czy archaiczną. Z kolei dla mnie to jest podstawa i klucz do zrozumienia i wystawienia Plauta. Starałem się tak podejść do dialogu scenicznego, żeby miał on charakter czegoś, o czym możemy powiedzieć „sztuka mówienia”.

To ciekawe, że jako zawodowy scenograf podąża Pan tu w kierunku eksponowania języka, a nie myślenia obrazami.
Obraz zawsze może być towarzyszący, ale podstawą w „Amfitrionie” jest słowo – sposób, w jaki jest wypowiadane czy interpretowane. Nasze próby na Scenie Polskiej przypominają pracę nad wystawieniem klasycznych tekstów polskich, zwłaszcza romantycznych, bo wymagają od aktorów sprawności mówienia, czyli kompetencji, o których we współczesnym teatrze już raczej się zapomina. Moim zdaniem niesłusznie.

Zdaje się, że w reżyserowanym przez Pana „Amfitrionie” dużą rolę odegra też muzyka, w tym śpiew?
W dramacie Plauta fascynuje mnie to, że część dialogu jest podzielona na tak zwane cantigi, czyli partie liryczne dawniej recytowane lub śpiewane. W mojej inscenizacji wracam do tej tradycji. Ponadto wyznaczyłem w tym tekście miejsca na nowe cantigi oprócz tych, które zostały wskazane przez samego Plauta. W efekcie powstał utwór mówiono-śpiewany. Na tym jednak kończy się wierność tradycji, bo rodzaj naszej muzyki w żaden sposób nie nawiązuje do antycznego teatru. Nie pojawią się więc instrumenty dęte drewniane (aulosy) typowe dla dawnego teatru greckiego czy rzymskiego. Postawiłem tu na współczesną, rockową muzykę.

Jak aktorzy odnaleźli się w tej koncepcji? Kiedy rozmawiałam miesiąc temu z niektórymi z nich, byli nieco przerażeni.
(Śmiech) Tak, aktorzy na początku zawsze są przerażeni. Jednak rozumiem to, bo postawiłem przed nimi konkretne zadanie, które trzeba wykonać naprawdę dobrze. W związku z tym każda myśl, że trzeba wznieść się na wyżyny swoich umiejętności, może być przerażająca. Z kolei widzę, że na tydzień przed premierą koledzy już uwolnili się od stresu i zaczynamy czerpać z tej pracy coraz więcej satysfakcji.

W czym upatruje Pan aktualności „Amfitriona” w XXI wieku?
W moim przedstawieniu pojawi się myśl, że ludzie posiadający władzę nadużywają jej, robiąc to w nieetyczny sposób. Co więcej, kompletnie się tym nie przejmują. Wydaje mi się, że jest to bardzo współczesny temat. Poprzez to przedstawienie próbuję spytać, czy istnieje jakaś granica wykorzystywania swojej władzy. W tym przedstawieniu gwałcony lud niezwykle się z tego faktu cieszy, co nie wydaje mi się poprawne i chcę to poddać dyskusji. Temat zdrady małżeńskiej jest oczywiście także bieżącym problemem. Niemniej nie miałem potrzeby, żeby uwspółcześniać tę sztukę na siłę.

„Amfitrion” to tragikomedia. W Pana inscenizacji będzie więcej powagi i refleksji czy komizmu i śmiechu?
Na dobrą sprawę nie wiem. Zakładam, że to widz zdecyduje, czego bardziej chce – tragedii czy komedii. Już w jednym z pierwszych monologów Merkury da niejako publiczności szansę wyboru, co chce oglądać. Jednak myślę, że to, co jest nawet bardzo komiczne, często przeplata się z czymś, co nas uderza i wywołuje głębszą refleksję. W efekcie sądzę, że „Amfitrion” to spójne połączenie tragedii z komedią.

W minionych sezonach na Scenie Polskiej współpracował Pan z reżyserką, Katarzyną Deszcz jako scenograf. W „Amfitrionie” wziął Pan na swoje barki zarówno reżyserię, jak i opracowanie scenografii. Jaki rodzaj pracy bardziej Panu odpowiada – w tandemie czy samodzielnie?
Razem z moją żoną współpracujemy ze Sceną Polską już od kilkunastu lat. Z kolei od ponad trzydziestu lat pracujemy przy różnych projektach teatralnych. Zaczęło się od tworzenia własnego teatru niezależnego, a potem nasza wspólna praca była kontynuowana na deskach teatru repertuarowego. Nawet jeśli podejmujemy się indywidualnej pracy nad spektaklem, to i tak na koniec konsultujemy między sobą to, co udało się osiągnąć we współpracy z aktorami. I tak też będzie w przypadku „Amfitriona”. Katarzyna przyjeżdża do Czeskiego Cieszyna na ostatni tydzień prób przed premierą. Będzie mnie wspierać i pomagać świeżym spojrzeniem. Całe życie tak współpracujemy. Potrafimy się nieraz bardzo mocować ze sobą przy tej pracy artystycznej, ale te walki raczej umacniają nasz związek niż go niszczą.

Na koniec zapytam o rozwiązania scenograficzne „Amfitriona”, których jest Pan autorem.
Zazwyczaj komedie rzymskie rozgrywały się na tle jakiegoś budynku czy na placu. W przypadku tej inscenizacji nawiązaliśmy do tej tradycji. Pojawi się więc pewna przestrzeń, która w zależności od sceny będzie miejscem przed domem głównego bohatera, placem miejskim, ulicą czy fragmentem mieszkania. Scenografia jest celowo bardzo oszczędna, pojawi się niewiele rekwizytów. Aktorzy zagrają więc praktycznie na pustej scenie.
Mam nadzieję, że uda nam się zainteresować publiczność dramaturgią Plauta. Liczę też na to, że jego komedie będą częściej wystawiane we współczesnym teatrze, w którym wiedzie prym angielska farsa. Oczywiście, tego typu komedia także ma swoją siłę oddziaływania, ale na pewno nie ma takiego wewnętrznego piękna, jakie cechuje twórczość Plauta lub innych autorów z tego samego okresu.

Andrzej Sadowski: Absolwent Wydziału Aktorskiego Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Krakowie. W latach 1980-2003 prowadził wspólnie z Katarzyną Deszcz undergroundowy Teatr Mandala. W teatrze repertuarowym zadebiutował w 1997 roku. Od tego czasu współpracował z teatrami Krakowa, Radomia, Bydgoszczy, Olsztyna, Gliwic, Częstochowy, Cieszyna, Tarnowa, Jeleniej Góry, Sosnowca, Poznania, Bielska-Białej, Katowic i Zabrza. Poza teatrami w kraju, reżyserował m.in. w Chorwacji, Japonii, Niemczech, Anglii, Irlandii, Szkocji, USA, Turcji, Ukrainie, Norwegii, Portugalii, Kanadzie oraz Rosji.

Rozmawiała: Małgorzata Bryl-Sikorska / Blog „Teatr to my”

Edycja i korekta: redakcjaBB
Zdjęcia: Blog „Teatr to my”

Recenzje
Teatr to my