Niedziela z poezją: Straceńczo Absurdalne Dygresje
PROJEKTCYKLUSAD jest somnambulicznym przewodnikiem po niedoświadczalnym. Jednak nie dowiecie się tutaj jak macie znaleźć drogę, tylko jak wspaniale jest się gubić i błąkać po rozdrożach i pustkowiach. Odkrywa się tu piękno bezmiarów, ujarzmia energię i epatuje szaleństwem. Nie tworzy się tu nic nowego, jedynie niszczy wszystko, wrzuca w otchłań i śmieje się obłąkańczo, a potem skupia się na byciu atencyjnym wobec samego siebie w masochistycznym czynie antyspołecznym. Jeżeli chcesz się dowiedzieć, jak bić głową w mur – to cykl dla Ciebie.
1/Rozczarowanie
Do góry nogami.
Przestrzeń w dół się wzbija i tworzy odmęty.
Góry wbijają się w ziemię i pożerają ją z chrzęstem.
Słońce stłoczyło się w kłębek wełny i upadło.
Kreski.
+
Rozłączyły się
| —
i giną w bratobójczej walce.
Tworzą chaos, śmierć i bezmiar.
— — — — — — — — — — —
I nawet księżyc się dziwi,
gdy świeci w południe,
a kłębek słońca świeci światłem –
odbitym.
2/Gniew
Jestem w szklanej tubie. Tego jest coraz więcej.
Zalewa mnie już prawie całego.
Źle. \/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\
Nagle coś kłuje
jak zabójca nożem w oczy.
Przeszywa, rozdziera na atomy.
Wprawia w osłupienie
i zmusza do działania.
N | Zaraz potem zalewa mnie. | W.
I | Kipię, wrzę, CZUJĘ. | I
E | Niszczę szkło-tubę. | D
N | Tłukę i pękam. Padam i blednę w trwodze. | Z.
A | Nic. | Ę
3/Żal
Zszarzało mi wszystko.
Skurczyło się do mnie samego
[]
Jest mi duszno. Nie mogę oddychać.
Ja tak nie chcę.
Inaczej, inaczej. Musi.
!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Wołam ku gwiazdom.
W podziemne dudnię przestrzenie.
i targam niebo, szarpię tęczę.
→Wpatruję się w siebie.←
Nie widzę tam nic.
Tak naprawdę jestem wypchany szarym puchem.
Tylko nim teraz (nie)żyję.
Tylko nim teraz (nie)czuję.
4/Bezcelowość
W prochu się tarzam i ja sam – proch.
I czuję ten mus,
nadludzki mus,
przerastający mus.
Nakaz podniebny, który wypala stygmaty.
Stygmat mój jest na oczach: nie widzę, co jest przede mną.
Krążę –
nad miastem i rzeką, nad trupem i marzeniem.
Tam nikt nie czeka i nie woła.
Więc jak być?
Jestem uciekinierem z Teb.
Z szaleństwa wykłułem sobie oczy.
Nie, to ktoś inny mi zrobił. Albo ja sam?
A to co za mną – przy mnie.
A co przede mną – ciemność.
Nawet gdy wstanie dzień
Nikt ślepcowi nie wskaże
Jutrzenki,
która wstaje tuż przed nim.
5/Trwanie
Odklejam się i wszystko – nic. Rozkład jest powolny i przychodzi sam. Ja go znam. To dobry znajomy. Mówi, żebym się położył i nic nie robił. Uspokaja mnie. Zabiera to wszystko. Tylko potem gorzej. Szepcze do ucha. Ale to nic ważnego. Głupoty tylko.
– Chcę poczytać.
– Nie.
– Chcę coś napisać.
– Spróbuj wstać.
– Wstałem.
– I co?
– I już mi się nie chce.
– Leż.
– Dobrze.
Jestem potem zmęczony leżeniem. Ale dopiero głód ratuje. Jeden instynkt broni mnie przed szaleństwem.
6/Wspomnienia
Stoję pośród pokoju. Wokół mnie jarzą się punkty. Każdy się kojarzy. Tyle nierozerwalnie, co krzywdząco. One ranią moją przestrzeń, wypalają dziury w delikatnej tkance i tak już potłuczonego istnienia.
Podchodzę do nich. Oblepiają mi ręce srebrną osnową, gdy je dotykam, ale to już nie jest to samo. Odrywam je, szarpiąc duszę i staram się schować jak najgłębiej.
Kładę się już spokojniejszy. Ale z moich szuflad i szafek emanują tym samym światłem i wciąż szepczą. O tym, co być mogło i o tym, co było.
Spostrzegam, że srebrne nici znów mnie oplotły. Nie, to ja sam się nimi oplotłem. Ale dlaczego? Ale po co? Znów je odcinam i oplatam się znów.
7/Smutek
Co było
/ / /
piłą rżnąć
na drzazgi i tłuc.
Stosy pęknięć.
On przychodzi, mówi: „chodź!”
Jak się oprzeć? „Ze mną błądź!”
Się rozbieram. „Tak, za mną idź!”
Ja się śmieję: „Ty dasz mi żyć!”
. . . _ _ _ . . .
Zaklejam szparę istnienia
zaklęciem-klajstrem.
Wyginam bycie. Przede wszystkim to…
? ? ?
Oddalam. Się.
8/Moc
Kilku chmurkom
się zamarzyło
zakryć księżyc.
W przestrzeni
czarnej,
toni odległej i
pustej
zaginął mój
wzrok.
Łowię nici powietrzne,
rozciągam je
wszerz i wzdłuż.
Tworzę osnowę
zdarzeń magicznych,
sennych widziadeł
i czarów mgłę.
Odeszły chmury.
Pozostał on,
pozostał zew
i w piersi dech
– przyśpieszył.
I pociąg wzwyż,
poczułem zew
i świeżą krew
– na ziemi.
Ze skóry sierść,
a z piersi ryk,
popłochu krzyk
– przechodnia.
I rozkaz ten,
gonitwy mus,
nadludzki sus
– łowczego
Przeszywa noc
pazurów błysk,
powietrza świst
– krwawy.
Tylko mój zew
– cieknąca krew
mnie wabi
A gdy zawyję poraz drugi,
ktoś mi odpowie.
Z pewnością.
Zdjęcie: Małgorzata Tomczak