Reportaż z planu filmowego
Dzięki zaproszeniu pana Bogdana Wasztyla (producenta) i reżysera – pana Mirosława Krzyszkowskiego, miałam okazje spędzić kilka dni na planie filmowym produkcji ‘Pilecki’. Mogłam się przekonać, na czym polega magia kina. Gdy raz znajdziesz się po drugiej strony kamery, już nigdy nie pozostaniesz obojętny.
Teraz oglądając film postrzegam go troszkę inaczej. Wiem ile pracy kosztuje każda sekunda oraz każdy najmniejszy detal filmu i jak wiele osób jest w to zaangażowane.
Nawojowa Góra – urocza podkrakowska wioska z małym stawem i malowniczym zagajnikiem zamieniła się w plan filmowy. Najpierw charakteryzacja. W rolę tytułowego rotmistrza wcielił się Marcin Kwaśny, uśmiechnięty, szalenie przystojny i niesłychanie skromny. W mundurze prezentował się bardzo dobrze. Ekipa, operator, asystenci, aktorzy, statyści i szwadron kawalerzystów na pięknych koniach zajęli wyznaczone miejsca.
Akcja!
Potem drugie podejście i następne. Dubel za dublem. Pracowicie spędziłam te kilka godzin podglądając zawodowych fotografów, słuchałam wszystkich uwag jak i gdzie się ustawić, by zdjęcie wyszło ciekawe, ostre i niebanalne, jaka przysłona i kiedy lepiej zmienić obiektyw. Jeden dzień pracy na planie dał mi więcej niż tygodniowy kurs fotografii. Niezmiennie towarzyszyła mi ciepła, rodzinna atmosfera.
Tu przekonałam się po raz pierwszy, że granie w filmach polega na ciągłym czekaniu.
Mamy więc żołnierzy Wermachtu przyjacielsko gawędzących z panami z NKWD. Obok zaś kawalerzyści Pileckiego oraz smutni służbiści z UB opowiadają sobie dowcipy. Statyści zdają się nie zważać na te detale. Czasem jest tak, że buty żołnierza jeden armii pasują również na żołnierza innej. Statystom często się nudzi, więc dla zabicia czasu wpadają na różne pomysły.
Kolejny dzień był już inny. Miejscem akcji miała być Warszawa, podczas powstania. Stare magazyny w okolicy KL Auschwitz idealnie udawały gruzy umęczonego miasta.
Zaczęło się od charakteryzacji. Studenci z krakowskiej PWST zostali poddani obróbce wstępnej. Bandaże, sztuczna krew, skaleczenia i głębokie rany z bliska prezentowały się niezwykle realistycznie.
Moja charakteryzacja polegała na przybrudzeniu twarzy i rąk oraz rozczochraniu włosów tak, by wyglądały jak należy. Zagrałam łączniczkę rotmistrza Pileckiego. Mała scena, a zajęła nam kilka godzin. Duże wrażenie zrobiły na mnie efekty specjalne i maszyna do robienia dymu. Tu dowiedziałam się, że gdy trzeba coś zasłonić, bo pochodzi z czasów współczesnych, najprościej zrobić to przy użyciu sztucznego dymu czy mgły. Od tamtego dnia dostrzegam to w wielu filmach, rozumiem też już powiedzenie „patrzeć, ale nie widzieć”.
Nareszcie koniec filmowego dnia i ostatnie wspólne zdjęcie. Zrobiłam wszystkim niespodziankę i tego dnia upiekłam dla ekipy muffinki z mojego sekretnego przepisu. Zrobiłam ich naprawdę sporo, jednak studenci wchłonęli całość w kilka chwil. Mnie nie została nawet okruszyna.
Dzień kolejny to zdjęcia w Oświęcimiu.
W jednej ze scen wojenną Warszawę udawał kawałek odrapanego muru. Tym razem byłam statystką w kilku scenach. Nawet tu nie obyło się bez dubli. Powodów było mnóstwo: ktoś wszedł w kadr, ktoś się zaśmiał, ktoś szedł za szybko bądź za wolno. Było też kilka komicznych sytuacji, które nie zostały przewidziane w scenariuszu. Ludzie w różnym wieku, zaangażowani i skupieni, każdy wiedział, co do niego należało.
Z niecierpliwością czekam na film o rotmistrzu Pileckim. Przez kilka dni byłam częścią ekipy filmowej gdzie od kuchni mogłam zobaczyć jak powstaje film. Niezwykłą chwilą dla mnie było również spotkanie syna Witolda Pileckiego – pana Andrzeja. To uroczy starszy pan i pogodzony już z losem jaki spotkał jego ojca.
Premiera filmu zaplanowana jest na wrzesień.
Korekta: Judyta NiedośpiałZdjęcia: prywatne archiwum Zosi Pietrzykowskiej