Beksa

W szkole podstawowej nie byłam lubiana. Rówieśnicy śmiali się z moich chwilowych odcięć od świata, podczas których gapiłam się w jeden punkt przez dziesięć minut (zostało mi to do dzisiaj...). Bawiło ich moje rysowanie okręgów WSZĘDZIE. Cała moja kartka często wyglądała, jakbym urządzała na niej casting na najładniejsze koło w okolicy.

Byłam kluseczką. Ale i tak najwięcej kpin usłyszałam przez… nazwisko. Wiecie, Maria Morderca albo MORDA. Ha, ha. Teraz nawet mnie to bawi, wtedy niekoniecznie było mi do śmiechu. Mimo to miałam koleżanki. Nie należałyśmy do bandy osób popularnych w klasie, ale dobrze się ze sobą bawiłyśmy. Kiedyś z jedną z nich uciekłam ze świetlicy i wyskrobywałyśmy ołówkiem nasze imiona na drzewie przed szkołą.

Przez długi czas starałam się dopasować do innych, być taką, jaką chcieli, żebym była. Niestety, w szkole podstawowej dzieci dzielą się na te fajne, które organizowały urodziny w Figloraju, i te, które większość czasu spędzały w ogródku lub lesie. Ja należałam do trzeciej grupy – dzieci rysujących kółka w całym domu.

Nie rozpaczałam z powodu mojej „dziwności”. Czy to, że byłam trochę grubsza i lubię kółka, miało znaczyć, że będę mieć zepsute dzieciństwo? Oczywiście, przykre słowa ze strony osób z klasy na mnie wpływały, ale nie na tyle, żeby szlochać samej w kącie. Przynajmniej nie przy klasie. W ogóle płacz rzadko mi towarzyszył. Dla mnie oznaczał on pokazanie swojej słabości. Nie chciałam, żeby ją widzieli.

Płacz nie oznacza słabości. Teraz to wiem. Ludzie, którzy potrafią płakać bez oporów i wstydu, pokazują, że są rzeczy, które ich przerastają. Jak każdego – nikt nie jest maszyną bez uczuć. Płacz to akt odwagi.

Służy do wylania z siebie nazbieranej żółci i trudnych emocji, pomaga oczyścić umysł, by dalej stawiać czoła nowym wyzwaniom.

Nie mówię, że w powinniście się w tym momencie rozpłakać jak małe dziecko i zacząć lamentować nad własnym życiem. Łzy spływające po policzkach mają być terapią. To słowa, które nie chcą przejść przez gardło, ale zbyt nas uwierają, by pozostać w środku. Jeśli zostają, po pewnym czasie wypalają dziurę, którą bardzo ciężko wypełnić.

Poza tym – płacz redukuje stres, zmniejsza potencjalne ryzyko infekcji oczu, poprawia wzrok. Łzy wspomagają pozbycie się z organizmu hormonu adrenokortykotropiny (??? nie umiem nawet tego wymówić…), którego nadmiar wpływa negatywnie na nasze ciało, wywołując różnorakie choroby, m.in. serca (informacje zaczerpnięte z internetu). Ogromnym minusem jest spływający podczas płakania makijaż. Wygląda się potem jak panda. Albo klaun. Albo oboje na raz.

To żaden wstyd czasami sobie popłakać. Sama mam momenty, kiedy zaczynam płakać (o zgrozo) przy ludziach! Są to jednak sytuacje, gdy tarzam się ze śmiechu (co zdarza się baaardzo często, biorąc pod uwagę moje prymitywne poczucie humoru…). Potrafię śmiać się godzinami z rzeczy, które u innych nie wywołują nawet uśmiechu.

Jeżeli czujemy, że w danej chwili pozbycie się zbędnego ciężaru w głowie nam się przyda, bez żadnej większej przyczyny, popłaczmy sobie trochę, czemu nie? Na przykład leżąc w łóżku z ulubionymi lodami czekoladowymi, marudząc na fałdki, nadprogramowy tłuszczyk (który karmimy w tym samym momencie) i w ogóle cały swój marny żywot. Przypominając sobie własne postanowienie o ograniczeniu słodyczy i niezdrowego jedzenia, które nie przetrwało próby nawet dwudziestu minut. Chce nam się płakać nad sobą i swoim brakiem umiaru… zróbmy to. Kiedy czujemy niemoc, bo dzieje się coś, na co nie mamy wpływu. Pozbądźmy się tego, zamiast powiększać dziury innymi problemami.

Czasami podczas płakania z tych błahych powodów odkrywamy w sobie głębokie, jeszcze niezabliźnione rany, które potrzebowały uzewnętrznienia. Zawsze dopiero kiedy zaczynam cicho szlochać, widzę, jak bardzo tego potrzebowałam.

Jaką ulgę przynoszą łzy kapiące po nosie (nawet jeśli wyglądam jak Rudolf Czerwononosy albo klaun…). Są jak balsam na zbolałe serce.

Nie bójmy się dzielić uczuciami i o nich rozmawiać. Nie mam teraz na myśli opowiadania o swoich problemach każdemu napotkanemu przechodniowi; jest wiele osób, które mogłyby nasze zwierzenia wykorzystać przeciwko nam… Wystarczy ktoś, może nawet z rodziny, komu ufamy. Jeśli jednak nie chcemy dzielić się z ludźmi emocjami, tylko wolimy analizować je całkiem sami, w ukryciu, możemy: pisać listy i je palić (w taki sposób spaliłam swój kosz na śmieci), malować obrazy, prowadzić dziennik, pisać wiersze czy piosenki.

Musimy zdać sobie też sprawę z tego, że nie zawsze coś, co wzrusza na przykład naszego przyjaciela, musi tak samo oddziaływać na nas. Każdy jest inny, ma inną wrażliwość. Co innego nas smuci, cieszy, przeraża… Starajmy się uszanować tę inność. Ona sprawia, że jesteśmy wyjątkowi. Kiedy widzimy panią, która płacze w parku, nie zawsze musi to oznaczać, że przeżywa właśnie załamanie nerwowe. Może po prostu złamała paznokieć, a nie żaden nerw? (Oto przykład mojego beznadziejnego humoru…)

Przekonaniu, że płacz to oznaka słabości, mówimy trzy razy stanowcze NIE. A co, jeśli nazwą nas wtedy beksą? No cóż. Mama zawsze powtarza, że mogę zostać, kim chcę… Zostanę BEKSĄ.

Artykuł ukazał się w #09 magazynie redakcjaBB.

Korekta: Agnieszka Pietrzak
Zdjęcia: M