Niesprawiedliwość wobec zła
Przez lata popkultura przyzwyczaiła nas do jednego modelu bohatera – takiego, który faktycznie jest bohaterem. Ludzie o sercach ze złota i sumieniach z litej stali, którzy w chwilach, gdy akurat nie ratują naszego świata przed zagładą, zapewne ściągają kotki z drzew i przeprowadzają staruszki przez ulicę. Nuda.
Gdzieś obok nich zawsze stoi personifikacja zepsucia, czyli czarny charakter. Niezbędny do wprowadzenia akcji i odpowiedniej dozy napięcia, uwydatnienia cech protagonisty. Mamy się go przede wszystkim bać, a często też nienawidzić, gardzić nim, podczas gdy na naszego bohatera patrzymy z oddaniem i niemalże czcią.
Mój problem polega na tym, że nierzadko mam odwrotnie.
Nie mogę powiedzieć, że nie lubię Luke’a Skywalkera czy Kapitana Ameryki; są to postacie, na których się wychowałam. Nie mogę powiedzieć, że nie lubię bohaterów w ogóle. Często jednak z błyszczącymi oczami, zamiast na napakowanego supermężczyznę, patrzę na geniusza zbrodni, planującego unicestwienie wszechświata albo przynajmniej zamianę życia protagonisty w koszmar.
Złoczyńcy są o tyle interesujący, że paradoksalnie zwykle wydają się bardziej ludzcy. Nikt nie staje się zły bez powodu (chyba że mamy do czynienia z wyjątkowo kiepskim tworem popkultury). Zranieni, dotknięci poczuciem niesprawiedliwości, mówią w końcu „dość” i stają po tej gorszej stronie barykady, gotowi się mścić, niszczyć albo po prostu zmieniać świat na swoje osobiste „lepsze” (czyli, zasadniczo, na gorsze).
Niestety, często traktowani są po macoszemu, a wiemy o nich tyle, ile uda się wywnioskować z ich przydługich, niestrategicznych monologów; w dodatku nieważne, jak byliby potężni, jaką posiadali przewagę, ostatecznie i tak ponoszą klęskę – bo przecież dobro zawsze wygrywa. Z reguły to po prostu złoczyńca jest wyjątkowym pechowcem lub kretynem, skoro w kluczowych momentach wyjawia swoje niecne plany albo zamiast dla pewności dobić przeciwnika, zostawia go na „niechybną śmierć”, która wcale nie jest taka niechybna, bo bohaterowie wyjątkowo często wykazują się wolą przetrwania i odpornością karalucha.
Ciężko się jednak dziwić, że rzeczywistość tak wygląda – dobro wygrywa, bo musi wygrywać, bo większość chce, żeby wygrywało. Przez to ciężko nam przejmować się losem bohaterów, skoro wiadomo, że i tak wszystko dobrze się skończy. Smutne, mdłe i jeszcze raz: nudne. A szkoda, bo mogłoby być znacznie ciekawiej, gdyby zło zwyciężało jednak nieco częściej. (Osobiście wciąż liczę na to, że w dziewiątej części Gwiezdnych wojen Najwyższy Porządek ostatecznie skopie tyłki Ruchowi Oporu i zaprowadzi swój intergalaktyczny totalitaryzm).
Rzecz jasna złoczyńcy też mają swoją grupę fanów. Chyba nie trzeba specjalnie rozpisywać się o marvelowskim Lokim, który stał się bożyszczem oddanych mu wielbicielek, czy Jokerze z Legionu Samobójców DC, na którego widok w kinie mdlała co druga nastolatka. Jest to o tyle smutne, że zwykle to ślepe uwielbienie wynika w dużej części z faktu, że postacie te w filmach odgrywane są przez gwiazdy o pięknych twarzach – bo tego raczej nie sposób odmówić ani Tomowi Hiddlestonowi, ani Jaredowi Leto wcielającym się w wyżej wymienionych mistrzów zła (chociaż Loki akurat mocno wyszedł z tej roli w ostatnich produkcjach Marvela). I właściwie tutaj klaruje się kolejny z wielu powodów, dla których czarne charaktery są obdarzane znacznie mniejszą dozą sympatii – w większości przypadków nie mają jednak specjalnie ładnych buziek. W końcu mają przerażać i odrzucać, a nie wzbudzać zainteresowanie.
Jest też całkiem liczna grupa złoczyńców kultowych. Darth Vader, Terminator, Joker (choć akurat nie ten Jareda Leto) czy Hannibal Lecter to postacie znane prawie każdemu. Ale choć każdy lubi sobie pooglądać typów spod ciemnej gwiazdy na ekranie telewizora lub komputera czy o nich poczytać – kiedy mamy do czynienia z fikcyjną historią, nierzadko całkiem bawi nas oglądanie parad paskudztwa i niesprawiedliwości z czarnymi charakterami w rolach głównych – pod koniec dnia i tak raczej uciekamy do naszych wyśnionych, dzielnych rycerzy, zamiast pozostać po stronie zła i występku.
Cała popkultura jest wielkim, odgrzewanym kotletem, który zdążył obrosnąć już pleśnią i wyhodować sobie własne formy życia; w końcu „wszystko zostało już napisane”, ale to nie znaczy, że można bezkarnie kopiować utarte schematy. Nie jest sztuką kibicować jednej stronie konfliktu, kiedy ma się stuprocentowe przeświadczenie, że to za nią powinno się trzymać kciuki – znacznie ciekawiej robi się w momencie, kiedy wcale nie ma się takiej pewności i można zastanowić się nad słusznością motywów rzeczonego czarnego charakteru.
Najlepsze rozwiązanie stanowią postacie moralnie „szare” – ani do końca dobre, ani złe. Bohaterowie z wadami, którzy popełniają błędy, a czasem nawet wykazują się tchórzostwem i egoizmem; złoczyńcy, którzy mają swoje powody, by robić to, co robią, i którzy tak naprawdę nie pragną zniszczenia wszechświata, a po godzinach wcale nie kąpią się w krwi niemowląt. Bardzo zgrabny przykład bohatera „szarego” stanowi wiedźmin Geralt, który również zdążył stać się postacią kultową, w dodatku darzoną bardzo dużą sympatią, a wcale nie jest ideałem człowieka (prawdę mówiąc, to nawet nie jest do końca człowiekiem). Można by też wspomnieć nawet bardziej znanego Hana Solo, ponownie z Gwiezdnych wojen, który z wzorem wszelkich cnót nie ma za dużo wspólnego, a jest jedną z najbardziej lubianych postaci kosmicznej sagi (choć ciężko odmówić w tym pewnego udziału Harrisonowi Fordowi). No i co, da się? Da się.
Popkultura ma swoich dobrze skonstruowanych, ciekawych złoczyńców, których da się lubić, a czasem nawet popierać – ale wciąż za mało. Da się jednak zauważyć pewną tendencję wzrostową, bo coraz większy odsetek ludzi zaczyna interesować się… jeśli nie czarnymi charakterami, to przynajmniej postaciami niejednoznacznymi. I bardzo mnie to cieszy, bo w czołówce moich ulubieńców znalazłoby się najprawdopodobniej znacznie więcej postaci „złych” lub tych „pomiędzy” niż faktycznie dobrych – nawet jeśli takie też mają swoje miejsce w moim przeżartym miłością do zepsucia sercu.
Artykuł ukazał się w #09 magazynie redakcjaBB.
Korekta: Agnieszka Pietrzak
Zdjęcie: Natalia Łączyńska