Polski dla Polaków

Czyli jak mówić, by się nie pogubić – poradnik dla mniej i bardziej zaawansowanych użytkowników języka polskiego.

Niby uczymy się języka polskiego w szkole przez tych kilka godzin tygodniowo, niby posługujemy się nim w domu, w pracy, na zakupach, podczas kłótni o grosik z kasjerką z Biedronki, gdy rzucamy wiązanką niecenzuralnych słów, widząc znowu pozostawione awizo, mimo że cały dzień siedzieliśmy w domu albo podczas obiadowej rozmowy z babcią, która kolejny raz pyta o to, czy przyprowadzimy w końcu kawalera.

Klepiemy się dumnie w pierś, opowiadając o husarii czy bitwie warszawskiej, stoimy wyprostowani jak struna, śpiewając hymn narodowy, i czujemy pewnego rodzaju ciepło na serduchu, widząc naszą biało-czerwoną flagę lub godło, a wciąż mówimy „wziąść” i „poszłem” (drogi mężczyzno, pamiętaj – masz daleko, dlatego poszedłeś; nie bój się tych dwóch dodatkowych liter).

Dlaczego tak duża część Polaków wciąż nie potrafi poprawnie posługiwać się ojczystym językiem?

 

Co tu pisze jest napisane?

Wiele osób już kłóciło się o ten przykład, który poszedł na pierwszy ogień, i fakt, profesorem Miodkiem ani Bralczykiem nie jestem, przypadek ten jednak mogę bardzo szybko wyjaśnić i to na chłopski rozum. Dlaczego forma „tu pisze” jest niepoprawna? Ponieważ w momencie, kiedy czytamy ten tekst, on już został napisany = nikt go w tym czasie nie pisze. Proste i logiczne!

 

A w mieszkaniu mam włącznik

My, Polacy, mamy chyba w domach jakiś dziwny wynalazek, będący podróbką innego, bardziej światowego. I jak w przypadku każdej szanującej się podróbki, w nazwie zmieniliśmy kilka liter, żeby nikt się nie doczepił – tak oto powstał słynny „włancznik”, przynajmniej innego wytłumaczenia naprawdę nie potrafię znaleźć. I tłucze się to Polakom do głowy już tyle czasu, że chcąc zapalić światło włączają włącznik, a tu jak grochem o ścianę.

„Bynajmniej” nie stoi koło „przynajmniej”

Naprawdę wymyśliliśmy, że te dwa słowa są synonimami? A jednak. Sprostujmy więc tę zdecydowanie zbyt wielką pomyłkę. „Bynajmniej” jest „wzmacniaczem” zaprzeczenia, np.: Bynajmniej nie mam zamiaru niczego kraść lub Schudłaś? Bynajmniej, przytyłam! Czym jest natomiast to całe „przynajmniej”? Podkreśleniem minimum, które jesteśmy w stanie zaakceptować. Dla zrozumienia: Przynajmniej zjedz mięso, ziemniaki możesz zostawić albo Przynajmniej przyznaj się przed samym sobą. Nie mylmy ich więcej.

 

Jaki dzisiaj mamy dzień?

„Dwudziesty lipiec” to można mieć w swoim życiu, a nie w roku, bo już dzieci w przedszkolu wiedzą, że ma on tylko dwanaście miesięcy i żaden się nie powtarza. Złe formułowanie daty to najpopularniejszy błąd, z jakim możemy się spotkać czy to na przystanku autobusowym, czy w banku lub na ulicy. Ale można temu przecież łatwo zaradzić i dobrze odmieniać! Wystarczy między liczebnik porządkowy a miesiąc wstawić słówko „dzień”. Piąty dzień (kogo, czego?) marca, szesnasty dzień (znowu dopełniacz) listopada, trzydziesty dzień kwietnia etc. Można? Można! Ale data na tym się nam nie kończy. Co w przypadku, kiedy spotkamy podróżnika w czasie, a ten zapyta o rok? Nie powiemy mu, że jest dwutysięczny osiemnasty. Dlaczego? Bo idąc tym tokiem rozumowania, musiałby być też tysięczny dziewięćsetny trzydziesty. Brzmi jak „Kali jeść, Kali pić, prawda? Mamy rok dwa tysiące osiemnasty. Osiemnaście lat temu gramatyka nam się nie zmieniła.

 

Masz MAŁŻonkĘ?

To pytanie nie jest o panią, z którą związałeś się na całe życie (albo przynajmniej do rozwodu), ale o cudzą kobietę, co więcej, osoby, z którą pozostajesz w oficjalnych relacjach, tj. szefa, prezydenta, prezesa. Słowo samo w sobie jest poważne, wręcz urzędowe, przypomina trochę „małżę”, a takiego pieszczotliwego określenia na kochaną przez nas osobę jeszcze nie słyszałam. Może go więc nie używajmy? To samo tyczy się oczywiście małżonka. Można mieć po prostu (i aż) męża lub żonę.

 

Cudzym słowem

Mówimy „w cudzysłowie”, nie „w cudzysłowiu”, bo gdy ktoś nas wkurza, to mamy go w… to słowo też kończy się na „e”, a nie na „u”. Zasada tak sformułowana dość szybko pozostaje w pamięci i chyba całkiem się sprawdza.

 

Masła maślane – o pleonazmach i tautologiach

Czym te łamańce językowe tak właściwie są? Ich definicje są niemalże identyczne, więc ograniczmy się do wyłuskania clou problemu – są to wyrażenia składające się z wyrazów o takim samym lub bardzo zbliżonym znaczeniu, których użycie obok siebie uznaje się za błąd. Tutaj przykładem może być tutaj wspomniane masło maślane, jednak takich smaczków wymyśliliśmy więcej. Choćby unoszenie do góry – można to robić w dół? Albo cofać do tyłu – da się cofnąć do przodu? Fakty autentyczne mogą być nieprawdziwe, a cięta riposta łagodna? (Choć ostatni przykład aż tak nas nie razi). Te same uwagi tyczą się wyrażeń typu: okres czasu, i jeszcze na dodatek, geneza i pochodzenie, z własnej autopsji. A pamiętajmy, że masło ostatnio jest drogie, więc po co go nadużywać?

 

Tudzież – lifehack na maturę

Kiedy ktoś użyje tego słowa na rozprawce z polskiego, czuje się jak wieszcz narodowy na miarę Mickiewicza lub Krasińskiego. Problem w tym, że często pomimo tego, iż gdzieś nam się to kiedyś o ucho obiło, to nie wiemy, jakie to ma właściwie znaczenie. Gdyby więc taki Adaś powstał z martwych i postanowił uciąć sobie z nami pogawędkę, a my powiedzielibyśmy mu, że mamy zamiar założyć jutro „czerwone tudzież czarne spodnie”, to biedak zacznie się zastanawiać, po co nam dwie pary na raz. Mylimy się bowiem, sądząc, że tego spójnika możemy używać na przemian z „albo”. Tudzież = i, oraz, też, także. Fakt, część badaczy naszego rodzimego języka uznaje, że „tudzież” zmieniło obecnie swoje znaczenie na „lub też”, „lub ewentualnie”. Używanie go jednak na co dzień w naszym potocznym i niestylizowanym języku uznawane jest powszechnie za pretensjonalne i delikatnie mówiąc, przemądrzałe. Najprościej byłoby więc go nie używać albo robić to z głową – jak zawsze.

Człowiek zawsze pozostanie człowiekiem. Mamy prawo do błędów, tak samo jak do przejęzyczeń. Warto jednak pracować nad sobą. Jak nie wyjdzie za pierwszym, drugim lub trzydziestym razem, to i tak pojawi się uśmiech, kiedy w końcu nam się uda. Tolkien znał ponad trzydzieści języków, a przy nauce polskiego się poddał. Mamy więc swoją supermoc – wykorzystajmy to.

Artykuł ukazał się w #09 magazynie redakcjaBB.

Korekta: Agnieszka Pietrzak
Ilustracje: Adrian Białek