11 Listopada 63

„Bo gdzieś się musiały przecież podziać te niedokończone rozmowy, nieprzeżyte życia, niedocieszone radości, niedosmucone smutki, niespełnione pragnienia, cały świat, który był tutaj…”*. 

Göringstraße, dzisiaj 11 Listopada, numer kamieniczki: 63. Własność Henryka Reicha, Żyda. Pedanteria – tak właśnie ludzie zwykli nazywać nierzucającą się w oczy, dość małą pralnię, która specjalizowała się w czyszczeniu męskich koszul ze sztywnymi kołnierzykami. Tymczasem niespełna 30 kilometrów dalej, w Oświęcimiu, powstawał obóz. Gdy tam cegła po cegle ręka człowieka budowała piekło, gdzie indziej przedsiębiorcy zaczynali snuć plany, w jaki sposób można na tym zarobić.

Najpierw kredyt w niemieckim banku otrzymała firma Riedel und Sohn z Bielitz. Cel? Budowa obozu koncentracyjnego. Kolejna była Pedanteria. Zakład przejął Gustaw Schweizer, niepozorny nauczyciel z pobliskiej szkoły ewangelickiej, a jednocześnie jeden z członków Niemieckiej Partii Robotniczej. Chciał ożywić swój nowy biznes i zdecydował się podpisać umowę z obozem w Auschwitz. Zimą 1941 r. w pralni pracowano już na 3 zmiany. Między Oświęcimiem a Bielskiem kilka razy w tygodniu kursowały ciężarówki, a w nich więźniowie w pasiastych strojach i kilku esesmanów. Za nimi z kolei stos tysięcy koszul zabarwionych krwią na ciemnobrunatny kolor i setki mundurów jeńców radzieckich. Dookoła brud, zarazki, wszy.

Jak można przeczytać w jednej z powojennych relacji na temat Pedanterii: „Śmierdziało śmiercią”. Z czasem do pralni przestano jednak przywozić pasiaki. Odtąd na sznurkach rozwieszonych na podwórku schła bielizna esesmanów.

Do Pedanterii przyjeżdżał z Auschwitz m.in. esesman Robert Sierek, rodowity bielszczanin i syn mistrza sukienniczego. Kiedy wybuchła I wojna światowa, miał 20 lat i został wezwany do armii austriackiej. Po wojnie założył rodzinę i pracował jako kierownik tkalni. Z żoną Emilią i córką Luizą mieszkali przy Rohrmannstraße 5, dzisiejszej ulicy Głowackiego, zaraz przy budynku straży pożarnej.

„Wzrost 169, budowa masywna, szpakowate włosy, brak znaków szczególnych, oczy niebieskie, nos normalny, bródka przystrzyżona” – czytamy w opisie pochodzącym z obozowej komendantury. Dwadzieścia parę lat później, kiedy w związku z wybuchem kolejnej wojny zaczęły się aresztowania Polaków, podpisał volkslistę i zgłosił się do wojskowej służby pomocniczej. Niedługo później został wysłany na szkolenie, w czasie którego miał pozbyć się sumienia i nauczyć brutalności. Swoją służbę pełnił wzorowo, awansował na coraz wyższe stanowiska. Kiedy jeden z więźniów, próbując uciec, zbliżył się na zbyt małą odległość do drutów obozu, Sierek go zabił. Życie człowieka, który jak każdy z nas kochał, marzył, miał plany na przyszłość, nagle zgasło. Jak się okazało, było warte dokładnie tyle, co dwutygodniowy urlop, który miał być dla esesmana nagrodą za „przykładne wypełnianie obowiązków”. Wyjechał na kilkanaście dni do Bielska, by po tym, co zrobił, móc spojrzeć w oczy własnej rodzinie. Wtedy właśnie poznał Gustawa Schweizera, nowego właściciela Pedanterii.

Robert Sierek, w obozie bezlitosny i znienawidzony przez więźniów, w bielskiej pralni witany był z pewną ulgą. W przeciwieństwie do innych esesmanów nie popychał, nie krzyczał. Kiedy przyjeżdżał do Bielska, znikał bez śladu na kilka godzin. Kierowca ciężarówki i wartownicy, obserwując zachowanie szefa, z czasem przestali przykładać się do własnych obowiązków. Zdarzało się, że przystanek w pralni traktowali jak przerwę w pracy. Wychodzili na miasto, żeby usiąść razem i się napić. Wtedy właśnie w Pedanterii działy się rzeczy najpiękniejsze. Więźniowie pisali listy pełne strachu, bólu i miłości. Ze łzami w oczach przyglądali się zdjęciom swoich bliskich. Jeśli dopisało im szczęście, mogli choć kilka krótkich chwil spędzić z rodziną. 18 marca 1944 r. w korytarzu pralni Józef Światłoch, więzień obozu, oświadczył się swojej przyszłej żonie Jadzi.

Pedanteria przez pewien czas była swoistym azylem, miejscem, w którym mógł wydarzyć się cud. Niestety wkrótce i tam zgasł ostatni promyk nadziei. Tadeusz Borkowski, kierownik techniczny pralni, a dawniej nauczyciel w szkole w Czechowicach, okazał się być współpracownikiem Gestapo. Wkrótce zabroniono zabierania do Pedanterii więźniów pochodzących ze Śląska, uniemożliwiając im tym samym ewentualny kontakt z bliskimi. Esesman Robert Sierek zniknął, nie był obecny na procesie załogi KL Auschwitz. Nie wiadomo też, co stało się z jego żoną i córką. Jedno jest pewne – nawet jeśli wiedział, co dzieje się w Pedanterii w czasie jego nieobecności, przymykał na to oko. Jednak czy robił to dla własnego zysku, czy może w Bielsku, tak blisko domu, odnajdywał w sobie cząstkę człowieczeństwa i współczucia, pozostanie już na zawsze tajemnicą.

Pralnia na 11 Listopada działała jeszcze do niedawna. Dziś przechodzimy obok prowadzącej do niej bramy obojętnie, nieświadomi, jak wiele łez wzruszenia, tęsknoty i nadziei zostało wylanych na uliczkę, którą spacerujemy niemal każdego dnia.

* Cytat pochodzi ze sztuki DyBBuk, reżyseria: Paweł Passini, tekst: Artur Pałyga.

Artykuł ukazał się w #07 magazynie redakcjaBB.

Korekta: Agnieszka Pietrzak
Zdjęcie: Małgorzata Tomczak