Krótka historia o łysym, który miał ukraść torebkę

Centrum miasta. Szeroka, zatłoczona ulica, a jej środkiem idzie „łysy” – szybki krok, papieros w dłoni, ubranie dosyć niechlujne. Każdy, kto go widzi, robi mu miejsce, by przypadkiem nie stanąć na jego drodze.

Kilkanaście metrów przed nim upada starsza pani, która nie może samodzielnie podnieść się z ziemi. Upuściła torebkę, a zakupy rozsypały się po chodniku. „Łysy” podbiega do niej – pomyślałam, że pewnie zabierze torebkę i ucieknie. Już miałam zacząć go gonić. Już miałam dzwonić po policję i wzywać pomocy… Nagle zamarłam.

Przystanął. Pomógł podnieść się kobiecie, pozbierał zakupy, zapytał, czy coś się jej nie stało. A gdy zobaczył, że wszystko jest w porządku, zabrał odłożony papieros, uśmiechnął się i poszedł dalej, życząc jej miłego dnia.

Myślałam o tej sytuacji przez kilka dni. Nie dawała mi spokoju. Zżerały mnie wyrzuty sumienia, że tak błędnie oceniłam tego chłopaka. Nie wyglądał na kogoś porządnego, na kogoś, komu można zaufać. Na dobrego człowieka po prostu. A już na pewno nie wyglądał na kogoś, kogo spotkałabym… w kościele.

Jak postrzegamy na co dzień drugiego człowieka? Według jakich schematów go oceniamy? I dlaczego? Takie myśli uwierają, kiedy są niewypowiedziane.

Pochodzę z katolickiej rodziny. Jako brzdąc chodziłam co niedzielę do kościoła. Modliłam się, aktywnie uczestniczyłam w nabożeństwach, wszyscy wokół byli z tego powodu szczęśliwi – szczególnie moi rodzice. Ubierałam się schludnie, włosy ułożone jak należy, jeansy bez dziur, sznurówki zawiązane. Zero przekleństw, zero ekstrawagancji. Starałam się być dobrym dzieckiem, przykładną obywatelką, cieszyła mnie akceptacja grupy starszych, ale jednak coś wciąż sprawiało, że nie czułam się komfortowo. Nie zawsze zgadzałam się z tym, co słyszałam w kościele. Nie zawsze zgadzałam się z ocenami wypowiadanymi z ambony, z krytyką ludzi, których szanowałam – dobrych ludzi, którzy jednak nie wpasowywali się w wizję Kościoła. Wygląd, ich przekonania czy zachowanie sprawiały, że nie było dla nich miejsca wśród wiernych.

Te dywagacje budziły we mnie burzliwe emocje. Zawsze chciałam być dobrym człowiekiem i przez długi czas utożsamiałam to pragnienie z moimi wizytami w kościele. Czy jeśli nie będę chodzić do kościoła, to będę zła?

Co powiedzą na to moi rodzice, znajomi, przyjaciele? Czy odwrócą się ode mnie, gdy dowiedzą się, że kościół nie jest już miejscem dla mnie?

Będą mnie krytykować? Czy będę w stanie to znieść? Czy odnajdę się sama w świecie, kiedy wszyscy pozostaną odwróceni?

I wiecie co? Żyję. Mam 19 lat. Wierzę w Boga. Nie chodzę do kościoła i mam się całkiem dobrze. Z Bogiem rozmawiam na co dzień, nie tylko klepiąc wyuczone formułki, i wcale nie potrzebuję do tego wyjątkowej przestrzeni. Oczywiście absolutnie nie chcę nikogo zmieniać! Każdy powinien znaleźć swoją drogę. Ja po prostu staram się być dobrym człowiekiem.

Artykuł ukazał się w #07 magazynie redakcjaBB.

Korekta: Agnieszka Pietrzak
Grafika: Kalina Paczkowska