Polskość na aucie z…
Na wstępie uspokójmy wszystkich przejętych losem naszego kraju, a zmartwmy osoby doszukujące się w nazwie artykułu ukrytego sensu. Choć kondycja Polski pozostawia wiele do życzenia, według naszych ustaleń póki co nie znajdujemy się „na wylocie” z żadnej ważnej organizacji. Tytuł natomiast ma znaczenie dosłowne, bowiem poniżej znajdziecie rozmowę z artystą Sebastianem Krokiem, który postanowił zobrazować nadwiślańskie społeczeństwo na samochodowej karoserii.
Sebastian Krok to 34-letni artysta, w którego twórczości dominuje malarstwo współczesne, cechujące się nowatorskim spojrzeniem na wykorzystywane podłoże. Laureat konkursu Grand Prix 43. Biennale Malarstwa Bielska Jesień 2017 ponownie przyjechał do południowej części Polski, by zaprezentować swoją nową sztukę, zatytułowaną „Mentalne Pearl Harbour”. Kuratorem owej wystawy, poruszającej sprawy ważne dla każdego Polaka, jest Stach Szabłowski, postać ciesząca się dużym uznaniem w świecie nadwiślańskiego artyzmu. Historyk i krytyk sztuki, który od wielu lat współpracuje z największymi czasopismami w naszym kraju.
***
Mateusz Antczak: Wystawa zatytułowana została „Mentalne Pearl Harbour” ponieważ swoją sztuką wykonuje Pan nalot na świadomość odbiorców?
Sebastian Krok: Nazwę zaczerpnąłem z tekstu piosenki hip-hopowej rapera o pseudonimie „Sokół”. Usłyszane słowa postanowiłem jednak zmodyfikować, aby moc znaczeniowa wystawy uległa intensyfikacji. Najbardziej zależało mi na wyzwoleniu maksymalnej liczby skojarzeń, w celu pobudzenia widza do czynnego odbioru sztuki. Myślę, że moje prace można nazwać bombą estetyczną, lecz wywodzi się ona z naszej ogólnej świadomości. Postarałem się uchwycić esencję współcześnie ważnych problemów dla Polaków. Uwidocznić rozrastającą się w pączkujący sposób „szyldozę”, czy przedstawić stylistykę disco polo. Zrobiłem to, ponieważ zawarta w tych zjawiskach wiejskość, ma swoje korzenie w każdym z nas. Polska jest społeczeństwem chłopskim, a do tego silnie czerpiącym z kultury azjatyckiej oraz tureckiej. Skłonności do miłowania przepychu, czy też potęgowania doznań wizualnych, są w nas od wieków, o czym świadczyć może, chociażby sarmacki ubiór naszej szlachty.
Ową azjatyckość chyba najlepiej uwidacznia jeden z Pana obrazów, gdzie husarz przeobraża się w samuraja.
S.K.: A może to japoński wojownik staje się polskim jeźdźcem? Za tą postacią rozciąga się przedwojenna flaga Kraju Kwitnącej Wiśni, która jest często wykorzystywanym motywem w motoryzacyjnym lakiernictwie. Wiąże się ona z coraz silniej napływającym do naszego kraju japońskim trendem night racingu. Chciałem zderzyć ten symbol z polskim elementem, aby pokazać, z jaką łatwością obecnie wszystko przenika się w świadomości współczesnego człowieka.
Wie Pan, gdzie leży źródło tego zjawiska?
S.K.: Niewątpliwie jest to efekt życia w globalnej wiosce, przez którą nasze umysły stają się coraz bardziej zunifikowane.
A czym dla Pana jest wystawa Sebastiana Kroka?
Stach Szabłowski: Uważam, że jest to projekt o polskim pejzażu. O kulturze, w której wszyscy jesteśmy zanurzeni. Każdy z nas bierze udział w kształtowaniu krajobrazu przesiąkniętego centrami handlowymi, Żabkami, zbyt ostrym kolorem i silnie osadzoną w społeczeństwie kulturą samochodową, stanowiącą pewnego rodzaju metaforę woli mocy, szybkości, jak również zmierzania donikąd przy jednoczesnym apetycie na pęd. Wystawa jest wynikiem piętna, jakie na wrażliwości Sebastiana odciska otaczająca jego – a także nas – rzeczywistość. Źródła doszukiwałbym się również w refleksji autora, który postawił przed sobą pytania o wartość naszej przestrzeni, sposób jej zabudowywania oraz wypełniania marzeniami, bądź fantazmatami. Ponadto, obok abstrakcyjnych i psychodelicznych prac, znaleźć można także wiele obrazów przywołujących rozmaite postaci organizujące zbiorową polską wyobraźnię. Mam na myśli zmutowane figury husarza, czy żołnierzy wyklętych, które mieszają pojęcia oraz inspiracje zarówno globalne, jak i prowincjonalne.
Czy wystawę można nazwać walką o dobre imię człowieka z bloku, czy stanowi ona jedynie ilustrację poczynionych przez Pana obserwacji?
S.K.: Na pewno jest afirmacją człowieka, który często bywa wyśmiewany oraz dezawuowany. To smutne, ale nikt nie chce wykazać się empatią, prowadzącą do zrozumienia i wczucia się w jego sytuację.
Piękno „dresiarza” polega na jego hierarchii wartości?
S.K.: Kiedy byłem młodym chłopcem, dużo czasu spędzałem z kolegami na podwórku. Kodeks, którym się wtedy kierowaliśmy, można byłoby nazwać postgitowskim. Najciekawsza w człowieku z bloku, ze wsi, czy z Polski, jest jego tożsamość. Jak podczas naszej współpracy zauważył Stach, dla mnie najważniejszą wartością w sztuce jest prawda i to jej właśnie szukam w estetyce, w ludziach oraz ich mentalności.
Odbiorcami sztuki współczesnej są najczęściej osoby wyposażone w kapitał kulturowy, często z dystansem podchodzące do ludzi dysponujących mniejszą wiedzą. Wystawa natomiast stanowi afirmację tych środowisk. Czy w związku z tym powodzenie sztuki oparte jest na zaskoczeniu widza?
S.S.: Wydaje mi się, że nie ma jednej reguły, która organizowałaby ten obszar – element niespodzianki. Myślę, że w tej wystawie zaskoczenie nie jest kluczowe. Oczywiście, zadziwiające może okazać się, że artysta wykorzystuje jako podobrazia karoserię samochodową, czy nawet całą maszynę. Jest to jednak zaskoczenie możliwe do szybkiego skonsumowania i przetrawienia, bowiem nikt przecież nigdy nie obiecywał, że malarstwo będzie się rozgrywało wyłącznie na płótnie. To nie materiał, a koncept, forma i przekaz są istotą sztuki.
Zatem płynnie przejdźmy do następnego tematu. W swojej twórczości zestawia Pan ze sobą klasyczne malarstwo z nowatorskim spojrzeniem na podłoże. Skąd pomysł na zastąpienie płótna częściami samochodowymi i w jaki sposób wykorzystana karoseria nawiązuje do ukazanych problemów?
S.K.: Kiedy byłem jeszcze studentem, zobaczyłem leżącą na trawniku maskę. Była ona częścią auta rdzewiejącego pod gęstwiną liści. Pomyślałem wtedy, że jest to niesamowicie ciekawa powierzchnia, jednak wówczas nie umiałem znaleźć dla niej powodu malarskiego. Gdy postanowiłem, że podejmę tematykę funkcjonującego naokoło mnie życia, była to pierwsza rzecz, jaka przyszła mi na myśl. Chciałem zderzyć się z otaczającą mnie rzeczywistością, a samochody są jednymi z największych fetyszy, a może nawet totemów, którym ludzie poświęcają mnóstwo uwagi. Już od kilku lat korzystam z niekonwencjonalnego podłoża malarskiego. Używałem na przykład zużytych pościeli. Niosły one za sobą historię osób, których problematykę podejmowałem na malowanych obrazach.
Temat wystawy jest niewątpliwie modny. Jak wiadomo, od stosunkowo długiego czasu polskość, społeczeństwa z małych miejscowości, czy „blokowisk”, są chętnie przedstawiane, a już najchętniej przekoloryzowywane, za pomocą wszelkich dostępnych środków przekazu. Zastanawia mnie zatem, jak bardzo sztuka, a dokładniej artyści, którzy często uchodzą za „wolne ptaki”, uzależnieni są od aktualności podejmowanych problemów.
S.K.: Uważam, że sztuka jest lustrem czasów, w których żyjemy, dlatego nie wyobrażam sobie odwrócić się od współczesności. Nie podążam za tym, co modne, a za tym, co ciekawe. Można powiedzieć, że mam taki sam powód dla malarstwa, jakim kierował się Vincent van Gogh. Inspiruje mnie otaczający świat i to on decyduje o mojej twórczości.
A więc aktualność nie wpływa na potrzebę, a zainteresowania.
S.K.: To jest już bliższe prawdy. Moja potrzeba ukazywania rzeczy obecnie modnych wynika z faktu, że najbardziej interesują mnie emocje, które są we współczesnym człowieku. Swoją sztuką staram się wykazać względem niego empatię.
A czy w związku z szeroką problematyką podejmowaną przez artystę, wystawa otwarta jest na nowego odbiorcę i ma na celu zaproszenie do galerii ludzi, dotychczas niemających kontaktu ze sztuką współczesną?
S.S.: Trudno jest mi odpowiedzieć na to pytanie, ponieważ Sebastian, tak jak i większość twórców, nie adresuje swojej sztuki do poszczególnych grup. Nie jest skierowana ani do osób, które często odwiedzają galerie, ani tych z mniejszym kapitałem artystycznych doświadczeń. Jako malarz stara się wykonywać swoje prace w najlepszy możliwy sposób oraz w jego mniemaniu właściwy, niezależnie od preferencji różnych typów odbiorców. Wynika to w pewnym stopniu również z niemożliwości uśrednienia widza, bowiem galeria jest instytucją państwową, otwartą na każdego zainteresowanego człowieka. Poza tym nie wyobrażam sobie sytuacji, w której Sebastian tworzyłby inną sztukę dla odbiorców, posiadających dogłębną wiedzę, oraz prostszą, adresowaną do słabiej wykształconych osób. Każda wystawa jest aktualnym szczytem możliwości artysty.
Zgadzam się, jednak musi Pan przyznać, że te konkretne prace są łatwiejsze w zrozumieniu dla widza mniej obytego ze sztuką, z racji tematyki dotykającej każdego z nas.
S.S.: To prawda. Wystawa operuje bliskimi dla każdego człowieka obrazami, kolorami, estetyką, a nawet materiałem. Wszyscy bardzo dobrze znamy wykorzystane motywy, przez co kontakt ze sztuką Sebastiana może faktycznie być ułatwiony. Każdy, niezależnie od podziałów społecznych, swobodnie operuje językiem wykorzystanym do stworzenia prac. Sam idiom nie powinien stwarzać dla nikogo bariery, uniemożliwiającej odbiór. Pytanie pojawia się jedynie przy zrozumieniu rekonfiguracji poczynionych przez autora.
Czy ujmą dla artysty jest nazwanie jego sztuki rozrywką?
S.K.: Być może dla kogoś moje prace okażą się rozrywką. Nie wykluczam tego, ani też nie potępiam. Każda stymulacja jest dobra, ponieważ stwarza pewnego rodzaju ferment w głowie odbiorcy i skłania go do myślenia. Ponadto, żyjemy w tak ponurym kraju bez Słońca, że nie mogąc wyjechać do Hiszpanii, postanowiłem je namalować na samochodzie stojącym w galerii. „Szyldoza” i „koloroza”, które nastały po smutku PRL-u, były naturalnym oddechem, lecz zostały z nami do tej pory. A ponieważ te zjawiska wywołują skojarzenia, zdecydowałem się zagrać ich elementami estetycznymi. Chciałem sprawdzić, ile mogę zaczerpnąć z kiczu ulicy, by stworzyć wartość o nowym znaczeniu.
Czyli nie towarzyszy Panu chęć zmęczenia widza każdym obrazem i wywarciu na nim wrażenia, które nie pozwoli mu wrócić do normalności przez długi czas?
S.K.: Odpowiem, cytując śp. Andrzeja Żuławskiego: „Chciałem grzmocić widzów młotkiem po głowie od pierwszej do ostatniej minuty filmu”. Kiedyś starałem się maksymalnie mocno wpłynąć na odbiorcę i doprowadzić go do jak najintensywniejszych doznań. Uznałem jednak, że ten sposób uniemożliwia mi właściwy przekaz swoich myśli szerokiemu gronu osób. Nie można podchodzić z młotkiem do człowieka, któremu chce się coś powiedzieć.
Co zatem zmienił Pan w swojej sztuce?
S.K.: Położyłem nacisk na afirmację, a nie wyłącznie przedstawienie krzyku buntu, tudzież rozpaczy. Chcę, aby człowiek osiągał szczęście poprzez myślenie nad sobą i rzeczywistością. By rozwijał się duchowo, dzięki wystawianym przeze mnie pracom.
Dziękuję Panom za rozmowę.
S.K.: Dziękuję.
S.S.: Dziękuję również.
Zdjęcia: Krzysztof Morcinek
Edycja i korekta: Dorota Łaski