Każdy sobie kłamstwo skrobie
Był 25 stycznia 2020 roku. Tym razem postanowiłam, że na premierę pójdę przygotowana ( jak przystało na przyszłą współautorkę recenzji spektaklu Hotel Westminster w reżyserii Witolda Mazurkiewicza) toteż w mojej torebce znalazł się niewielki notesik i redakcyjny długopis. Gdy zajmowałyśmy miejsca, na scenie stała już czerwono-czarna dekoracja, a wkrótce zgasły także światła.
Winna jestem Państwu przybliżyć nieco zarys fabuły sztuki. Mamy tu do czynienia z komedią, uściślając: z farsą (bynajmniej nie w negatywnym tego słowa znaczeniu) o erotycznym zabarwieniu. Rzecz dzieje się w Londynie w tytułowym Hotelu, gdzie zatrzymują się wiceminister Richard Willey (Piotr Gajos) z żoną Pamelą (Wiktoria Węgrzyn-Lichosyt). Pan Willey pragnie jednak spędzić urocze popołudnie z sekretarką premiera Jennifer (Oriana Soika) w tajemnicy przed Pamelą. W tym celu prosi swojego sekretarza George’a (Michał Czaderna) o wynajęcie pokoju w tymże hotelu na 2,5 godziny. Plan wiceministra nie jest jednak idealny. Pech chce, że jedyny wolny apartament znajduje się na tym samym piętrze, na którym zakwaterowano państwa Willey. Niespodziewane zwroty akcji, zmiany planów i niefortunne zbiegi okoliczności skutecznie uprzykrzają życie bohaterom, a oni uwikłani w sieć własnych kłamstw zaczynają tracić grunt pod nogami. To sprawia, że pani Willey dostrzega wdzięki zagubionego George’a, a Richard połyka 6 tabletek benzopiryny. Jednym słowem: galimatias.
Bohaterowie „Hotelu Westminster” nakreśleni zostali grubą kreską, role są bardzo charakterystyczne, co niewątpliwie sprzyja zbudowaniu ich z sukcesem.
Cały spektakl trzyma w garści kontrastowy duet Gajos-Czaderna. Rozmowy pewnego siebie, beztroskiego wiceministra z wystraszonym, początkującym pewnie sekretarzem niejednokrotnie wywołują wśród publiczności salwy śmiechu. Na uwagę zasługuje szczególnie Michał Czaderna, który w mojej ocenie wykreował najlepszą rolę w tym spektaklu. Nie przypominam sobie, żebyśmy kiedykolwiek mogli oglądać go na scenie Teatru Polskiego w postaci fajtłapy, było to więc duże wyzwanie aktorskie, które Czaderna wykonał w 99% (aktor przecież zawsze może być lepszy!). Muszę jednak wspomnieć, że zez, którego mogliśmy obserwować na twarzy George’a, gdy ściągał okulary, urzekł mnie bardzo.
Kobiety Hotelu Westminster również poradziły sobie nie najgorzej. Wiktorii Węgrzyn zostało jeszcze coś z Kaliny Jędrusik (z Wyspy Kalina), gdyż nienagannie zaprezentowała się widowni w roli nie mniej atrakcyjnej, odważnej wiceministrowej. Nie dziwi także obsadzenie Oriany Soiki w roli Jennifer Bristow, ponieważ już wcześniej sprawdziła w słodkich, szczebiotliwych wcieleniach (w Boeing, Boeing, Mayday czy Humace), chociaż ja na jej miejscu chciałabym jednak zagrać czasem coś innego. Zaskoczyć widzów może natomiast Flaunette Mafa w drugoplanowej roli pokojówki Marii. Aktorka rzadko pojawia się w przedstawieniach, ale są to występy raczej udane. Tak jest i tym razem. Na scenie znów wybrzmiewa hiszpański temperament (z tyłu głowy mam jeszcze ten z Boskiej, gdy również pokojówkę, również hiszpańskojęzyczną i również Marię grała Wiktoria Węgrzyn), a nawet fragment „Cambio Dolor”. Ciekawy epizod zaliczyła też Anita Jancia-Prokopowicz w roli Lily Chatterton – posłanki z partii pracy.
Sztukę wzbogaca jeszcze kilka postaci, które mimo niewielkiej ilości tekstu, są niezbędne do przebiegu akcji. Ku uciesze bielskiej publiczności rolę nieco chaotycznego chińskiego kelnera powierzono Kazimierzowi Czapli – najstarszemu czynnemu aktorowi Teatru Polskiego. Mam wrażenie, że zastosowano tu zabieg, który mogliśmy obserwować już w Mayday, kiedy finezyjnego homoseksualistę grał Witold Mazurkiewicz – ludzie nie śmieją się tak z komicznej roli, jak z obsadzenia w niej legendarnego aktora. Występ Czapli był zresztą kusztowny, sympatyczny i trudno ukryć – niespodziewany. Aktor po premierze nie dostał jednak na scenie żadnego prezentu, a uważam, że jak najbardziej zasłużył, choćby za „szampona z ostrygami”, toteż niech wirtualna róża ode mnie dotrze do niego szybko. Wspomnę także o roli kierownika hotelu granej przez Adama Myrczka, który bezskutecznie próbuje opanować zamieszanie powstałe na 6. piętrze. Gdy zza scenografii krzyczał „Kierownik!”, dwukrotnie usłyszałam „pierogi”. Oczywiście z całym szacunkiem dla dykcji aktora! Pyszny epizod udał się także Jerzemu Dziedzicowi grającemu Edwarda Bristow, męża Jennifer. I choć jego obecność w hotelu nie była na rękę absolutnie nikomu, spadł tam jak grom z jasnego nieba, jak narciarz z Mont Blanc i kilka razy na plecy z rzekomej winy śliskich dywanów, ale to już zobaczycie Państwo sami.
Słów teraz parę o tych, których nie widać, a dzięki którym spektakl prezentuje się w sposób naprawdę miły dla oka. Autorką kostiumów jest Iga Sylwestrzak. Mimo że, ta współczesna sztuka nie daje kostiumografom wielkiego pola do popisu, pojawia się w niej kilka diamentów, jak choćby fioletowe uniformy obsługi hotelowej czy siwe wąsy i broda z warkoczem kelnera, a pudroworożowy garnitur Mrs. Chatterton sama chciałbym mieć w swojej szafie. Scenografię do Hotelu Westminster stworzył stale współpracujący z teatrem Damian Styrna, który tym razem postawił na czerwono-czarną kompozycję, że tak to ujmę, z funkcją obrotu. Ale jak zawsze diabeł tkwi w szczegółach. Mój wzrok w pewnym momencie padł na zegar zawieszony u sufitu i ku mojemu zaskoczeniu stwierdziłam, że działa. Pomyślałam, że mógłby przecież odmierzać 2,5 godziny wynajmu pokoju na spotkanie Richarda z Jennifer i teraz sądzę, że być może faktycznie tak było. Moją uwagę zwróciły także elementy imitujące wypchane zwierzęta np. jelenie łby, ale nie wpadłabym na to, by na ścianie zawisła głowa zebry. Panie scenografie, brawo za kreatywność. Reżyseria spektaklu została wykonana solidnie. Zastosowane zabiegi sprawdzają się, a co więcej śmieszą. Dynamizm jest z pewnością mocną stroną tej sztuki. Minusem jest jednak dość zdawkowe zakończenie, na które być może zabrakło pomysłu. Chociaż mogę przypuszczać także, że zostało wprowadzone w celu skrócenia spektaklu, gdyż wyplątywanie się postaci z tych wszystkich kłamstw mogłoby jednak okazać się destrukcyjne dla skupienia publiczności. Natomiast przejścia między scenami dopełniają klimatyczne światła i doskonale dobrana muzyka.
Na Hotel Westminster wybrać się warto, jeśli mają Państwo ochotę na miły, rozchichotany wieczór, który odciągnie Was na chwilę od mroków codzienności. Prymitywny humor, owszem, zdarza się i w tym spektaklu, nie jest jednak przytłaczający. Dzieci nie polecam raczej zabierać ze sobą, powinny jeszcze chyba troszkę podrosnąć. Owacji na stojąco premiera nie dostała (relacja z parteru). Trudno powiedzieć, czy zasłużyła, bo trudno też sformułować kryteria dla tego rodzaju aplauzu. Chyba po prostu nie było czegoś, co porwałoby widzów do tego stopnia. Widzę jednak pewne pozytywy. Co najmniej kilka ostatnich spektakli, na których byłam nie tylko w naszym mieście zakończyło się owacjami na stojąco, ale nie wszystkie słusznie. Po Hotelu Westminster jestem dumna z bielskiej widowni, bo wie, że wstanie z miejsc po spektaklu nie leży w kategorii grzecznościowej.
Twórcy
Autor – Ray Cooney
Przekład – Elżbieta Woźniak
Reżyseria – Witold Mazurkiewicz
Scenografia – Damian Styrna
Kostiumy – Iga Sylwestrzak
Opracowanie muzyczne – Witold Mazurkiewicz
Asystent reżysera – Michał Czaderna
Obsada
Pamela Willey – Wiktoria Węgrzyn-Lichosyt
Jennifer Bristow – Oriana Soika
Lily Chatterton – Anita Jancia-Prokopowicz
Recepcjonistka i Maria – Flaunnette Mafa
Richard Willey – Piotr Gajos
Kelner – Kazimierz Czapla
George Pigden – Michał Czaderna
Edward Bristow – Jerzy Dziedzic
Kierownik hotelu – Adam Myrczek
Edycja i korekta: Dorota Łaski
Plakat (autor zdjęcia i projektu: Tomasz Tobys, na podstawie ilustracji Damiana Styrny)
Fotografie ze spektaklu: Joanna Gałuszka