To my jesteśmy muzyką

20 lutego był dniem niezwykłych doznań dzięki wspaniałej muzyce jazzowej w wykonaniu Stanisława Słowińskiego QUINTET na sali koncertowej Zespołu Państwowych Szkół Muzycznych przy ulicy Wyspiańskiego.

Muzyka to swego rodzaju wir namiętności i uczuć, możliwość przekazania czegoś, czego nie opiszą nawet same słowa, gesty. Choć mocno związana z matematyką – sama jest sztuką, towarzyszącą nam na co dzień, odkąd nasi przodkowie wpadli na pomysł stworzenia rytmu, uderzając o siebie przypadkowymi przedmiotami. Niemniej jednak prymitywna czynność otworzyła wrota pełnego potencjału dla cywilizacji ludzkiej, a dzisiaj wyraża się w wielobarwnej mgławicy gatunków muzycznych, które możemy dobierać w zależności od własnych upodobań. Co, jeśli by potraktować samą muzykę nie jako wynalazek a aurę drzemiącą w nas odkąd pamiętamy? Okazałoby się wówczas, że mogłabym powiedzieć o strumieniu piękności przepływającym przez grupę natchnionych ludzi, tworzących razem jazz – mianowicie Stanisław Słowiński QUINTET. Wchodząc na salę koncertową Zespołu Państwowych Szkół Muzycznych przy ulicy Wyspiańskiego, 20 lutego tego roku, wieczorową porą, nie wiedziałam co dokładne będzie dane mi ujrzeć. Pokierowana ciekawością i sympatią do tego gatunku muzycznego usiadłam w fotelu, czekając na występ. Rozpoczął się żywym solo na skrzypcach, z przyjemnym akompaniamentem pozostałych instrumentów. Byłam zachwycona, będąc w stanie chłonąć inspirację tych uzdolnionych muzyków, szczególnie gdy wczuwali się i dawali ponieść rytmowi. Charyzma Stanisława Słowińskiego w krótkich uwagach wyrażających czułość do muzyki, w których informował o kolejnych piosenkach jest nie do opisania. Podobnie magiczne jak harmonia wszystkich członków grupy (Marta Wajdzik – saksofon, Franek Raczkowski – fortepian, Justyn Małodobry – kontrabas, Adam Stępniowski – perkusja) przy odtwarzaniu utworów z płyty Landscapes Too Easy to Explain wydanej w 2017 roku.

Żywiołowość artysty jest nie do opisania, a ładunek emocjonalny, jaki przewodzi w swoim koncercie, zostanie na długo w mojej pamięci. Proste, wygodne, ciemne stroje skutecznie skupiają uwagę na delikatnej jazzowej melodii lub też czasem na wolnej, skłaniającej do refleksji ścieżki dźwiękowej. Nagłośnienie oraz oświetlenie tworzyły przyjemną, skromną atmosferę, która pozwalała w stu procentach oddać się klimatowi klasycznych, jazzowych wystąpień. Minimalizm przyczynił się bardzo pozytywnie do odbioru całego performance’u – poskutkowało to ogromem bisów, w tym powrotem zespołu na scenę, który zakończył swój koncert niezwykłym i poruszającym publiczność utworem.

Podsumowując, koncert zaskoczył mnie i pozostawił ze wspaniałymi wspomnieniami. Nie spodziewałam się tak udanego koncertu i uzdolnionych muzyków na scenie szkoły muzycznej, wdzięcznych publiczności za to, że zjawili się i to właśnie dzięki nim ich trasa jest możliwa. Radosny uśmiech na twarzy Stanisława Słowińskiego, w tym pozytywne wibracje przesłane przez resztę zespołu, uświadomiły mi, jak wielu muzyków jazzowych w Polsce może okazać się dla mnie niespodziewanym skarbem. Udowodnił mi również, że prawdziwi artyści wkładają całych siebie w występ, nie jedynie ku uciesze publiczności, albowiem z miłości do pasji, dzięki której mają energię do tworzenia niesamowitych utworów. To oni sami są w tym wszystkim muzyką.

Zdjęcia: Adrian Pezda
Edycja i redakcja: Małgorzata Bednarczyk