#FemaleSoloTravel | Podróż na drugi koniec świata
Opowieść o samotnej podróży, wnikaniu w głąb siebie i lekcji, jaką możemy wyciągnąć z obcowania z samym sobą.
Karolina: Dlaczego zdecydowałaś się wybrać na drugi koniec świata SAMA?
Maria : Zdecydowałam się, ponieważ wiedziałam, że jak pojadę gdzieś bliżej, to najmniejszy problem sprawi, że po prostu spakuję się i wrócę do domu. Nigdy wcześniej nie podróżowałam, nawet z kimś, albo były to bliskie miejsca, więc wiedziałam, że pewnie będę się bardzo bała. Wybór Alaski – tak dalekiego celu sprawił, że tak naprawdę nie było opcji powrotu. I nawet kiedy było bardzo ciężko, kiedy płakałam i chciałam wracać, to wiedziałam, że to nie jest takie proste. Zrobiłam to specjalnie.
Nie bałaś się, że coś Cię ominie? Tzn. tutaj, na miejscu, w Twoim domu… że obecne życie towarzyskie prześlizgnie Ci się koło nosa?
Prawda jest taka, że bardzo się tego bałam. Na początku się o tym nie myśli. Pierwsze miesiące to było „Yeees, wyjechałam daleko”. Towarzyszyło mi uczucie, że nikt i nic mnie teraz nie trzyma. Mama nie zawracała głowy. Naprawdę się z tego cieszyłam. Jednak z perspektywy czasu, kiedy przychodziły już kolejne miesiące i byłam sama, nawet jak umiałam już sobie radzić, to zaczęłam tęsknić. Zaczęłam doceniać to, co miałam w domu, w Polsce. Zaczęłam tęsknić za siostrami, za rodzicami, przyjaciółmi … za tym życiem, które zostawiłam. Zaczęło mi brakować widoku siostrzeńców. Przez te 3 lata zmienili się kompletnie. Takie rzeczy bolały bardzo. Pod koniec podróży zaczęłam być zmęczona tym spędzonym w samotności czasem. Trzy lata, to jednak bardzo długo i chciałam wrócić. Planowałam to jednak robić po ukończeniu projektu, ale obecna sytuacja na świecie zmieniła moje plany.
Trudno mi sobie wyobrazić co czuje kobieta, która rozpoczyna swoją pierwszą samotną podróż. Sama nigdy nie zdecydowałam się na ten krok, choć jest on na mojej liście rzeczy, których chciałabym spróbować. Wsiadłaś na pokład samolotu i… co było dalej? Tego się chyba nie zapomina.
Początek miałam troszkę łatwiejszy, bo wsiadałam na pokład z 2 przyjaciółkami, które jechały na wakacje na Alaskę. Miałyśmy plan przejechać Alaskę razem, a potem się rozdzielić. Pamiętam, że przyjaciółki trzymały mnie za rękę w samolocie, bo boję się latać. Wspólna podróż była super. Wszystko się zmieniło, kiedy zaczęłam jechać sama i zdałam sobie sprawę, że nikt mi nie pomoże, jak coś się stanie. Początki były ciężkie. Nie miałam za bardzo z kim rozmawiać, gdyż mój angielski był fatalny. To tylko potęgowało samotność. Jednak to też zmobilizowało mnie do nauki, jak na sobie polegać. Nasza kultura jest taka, że ciężko jest nam być samemu, zwłaszcza dziewczyny, kobiety. Od dziecka wpaja się nam, że świat jest taki niebezpieczny i każdy chce nas skrzywdzić. Mnóstwo ludzi, nawet rowerzyści, często mi zarzucali, że jadę w jakieś niebezpieczne tereny. Myślę, że jest to bardzo duży błąd w myśleniu. Wiadomości w większości przypadków powielają tylko złe historie, nie publikują tych 99%, które są udane. Gdzie wraca się z naprawdę wspaniałymi wspomnieniami. A prawdą jest, że podróżującej solo kobiecie bardzo dużo ludzi pomaga. I to właśnie widziałam szczególnie w Ameryce łacińskiej. Dla nich to było tak wyjątkowe i rzadkie, że kobieta sama podróżuje po tych terenach. To właśnie w tych krajach, teoretycznie bardzo niebezpiecznych, jak Meksyk, Honduras, Salwador, Gwatemala… ludzie byli najbardziej pomocni. Myślę też, że fakt, że byłam kobietą, nawet w wielu przypadkach bardziej pomagał, niż przeszkadzał. Dlatego nie warto się tego bać. Oczywiście wszystkie się boimy, ale prawda jest taka, że złe rzeczy mogą się wydarzyć nawet w miejscu, gdzie mieszkamy i na to nie mamy wpływu. Trzeba po prostu realizować swoje i o tym nie myśleć.
W swojej radzie dla młodych podróżników, która ukaże się pod koniec czerwca w naszym podróżniczym e-booku, wspominasz o strachu. Kiedy Ty pokonałaś swój? Co było takim przełomowym momentem?
Strach towarzyszył mi od samego początku mojej podróży. Bałam się zasypiać sama w namiocie. Non stop słyszałam odgłosy wilków w lesie albo chodziło coś wokoło i bałam się, że to niedźwiedź przyszedł mnie zjeść. Musiałam oszukiwać swój umysł, żeby nie zwariować w tych lasach. Na początku jeździłam tak intensywnie, żeby zmęczyć swój organizm na tyle, aby mój umysł po prostu nie myślał. Wieczorem byłam już tak skonana, że było mi naprawdę wszystko jedno, czy mnie zeżre jakiś niedźwiedź, czy nie. Jednej nocy obudziłam się, a wokół mojego namiotu było stado kojotów. To było w Kanadzie, a ja nie wiedziałam, czy mam uciekać, czy jak się zachować. Kojoty zebrały się grupą i tak po prostu na mnie patrzyły. Kolejny raz przyszły do mnie na pustyni, jak spałam. Tym razem bałam się już mniej. Byłam przyzwyczajona do tego, że są zwierzęta na około, więc po prostu wyszłam z namiotu… żeby walczyć! Z nożem w ręku i myślą: „Kurczę, załatwię was!”. Uciekły. Pamiętam tak szczególnie to doświadczenie, bo właśnie wtedy pomyślałam sobie: „Jest dobrze. Nie ma już we mnie tyle tego strachu”. Oczywiście nigdy nie będzie tak, że obudzę się i powiem, że już niczego się nie boję. To jest tak, że sprawdza się to każdego dnia, w każdej czynności, którą wykonujesz. Teraz jestem bardziej skoncentrowana. Znam już siebie dużo lepiej i… mogę szybciej zauważyć, czy pewne okazje odrzucam z braku chęci do ich realizacji, czy dlatego, że czegoś się boję. Nauczyłam się tym jakoś zarządzać. Pod tym względem solo wyprawy są wyjątkowe, bo znacznie intensywniej uczysz się siebie i świata.
Jakie Twoje cechy pozwoliły Ci zrealizować dotychczasową podróż?
Myślę, że nie ma zestawu takich cech. To o czym myślę, że mi pomogło, jest związane z empatią. To nam ułatwia zrozumienie innej kultury i pozwala nam zrozumieć punkt widzenia osoby, którą poznajemy, czy z którą podróżujemy. Na pewno ta cecha pomaga wczuć się w sytuację Indianina w Meksyku, czy pracownika na roli. Nie jest tajemnicą, że my mamy swoje doświadczenia i swoją wizję świata, ale każda osoba ma inną. Empatia pomaga wejść w buty tej osoby i zrozumieć, dlaczego ona postrzega świat inaczej. Także myślę, że to jest taka najfajniejsza cecha, która mi bardzo pomogła zrozumieć inne kultury i je pokochać, naprawdę głęboko. Inne cywilizacje często mają różny od nas światopogląd. I naturalne jest, że się tego boimy, bo ich nie znamy. Z czasem to się zmienia i niejednokrotnie okazuje się, że może oni mają więcej racji, niż my tutaj. To zawsze są bardzo ciekawe doświadczenia.
No dobrze, z jednej strony empatia i uczuciowość, a z drugiej strony jesteśmy bardziej narażeni na te negatywne bodźce, których doświadczamy intensywniej od innych. Czy zdarzyły ci się momenty załamania? Płakałaś w czasie podróży? Jak sobie radziłaś z tą mieszkanką uczuciową?
Tak, to się niestety bardzo z tym wiążę. Im bardziej empatyczną osobą jesteśmy, tym bardziej takie podróże bolą. Mój bardzo wielki kryzys przeszłam w Gwatemali. Pamiętam ten widok kraju, który jest bardzo ubogi. Gdzie panuje głód. Dzieci są bardzo wychudzone. Mnóstwo dziewczynek wychowuje już swoje dzieci. Rozwój się tam zatrzymał. To były bardzo ciężkie chwile i płakałam bardzo często. Tego niestety chyba nie da się uniknąć. Wydaje mi się, że są to tak głębokie przeżycia, z którymi musimy nauczyć się jakoś radzić. Na to niestety nie ma recepty. Płacz pomagał mi rozładować emocje, a drugą rzeczą był ten wysiłek fizyczny. Jechałem przez bardzo ciężkie góry, więc byłam bardzo skonana. To też pomagało uporać się z tymi myślami. Aczkolwiek one do dziś wracają i zmieniły mnie na zawsze. Mój sposób patrzenia na świat.
Jak przygotować się na taką podróż?
Ja powiem szczerze, że się nie przygotowywałam. Z tego względu, że za bardzo się bałam. Bałam się w ogóle myśleć o tej wyprawie, bo zaraz przychodziło mi miliard wątpliwości. Stwierdziłam więc, że będę udawać przed sobą, że nic się nie dzieje. Oczywiście jeździłam na rowerze, bo dojeżdżałam nim codziennie do pracy, aż skończył mi się okres wypowiedzenia, ale tak naprawdę nigdy nie trenowałam żadnego rozkładania namiotu, czy nigdy nie spędziłam nocy sama w lesie… bałam się, że mi się nie spodoba i nie będę chciała pojechać. Wolałam nie sprawdzać. Pojechałam na Alaskę i tam się wszystkiego uczyłam, od zera.
A co z technicznymi aspektami takiej podróży? Była to dla Ciebie szkoła życia i zmiany koła uczyłaś się w praktyce, czy miałaś już takie umiejętności przed podróżą?
Umiałam wcześniej zmieniać dętki. Na tym kończyły się moje umiejętności. Nie umiałam założyć łańcucha, nie umiałam go wyczyścić, nie umiałam majstrować przy przerzutkach. Już pomijając porządne rozbijanie namiotu i cały czas mnie coś zalewało. Szczytem mojej głupoty było rozbicie się pod rynną. Obudziłam się w jeziorze. Rozbiłam się też na terenie łowieckim. Nad ranem zaczęli strzelać nad moim namiotem. Także… miliard takich pomyłek, z braku doświadczenia, z tego, że nigdy nie podróżowałam. Wraz z czasem uczyłam się — już potem było tych pomyłek coraz mniej.
Na Facebooku umieściłaś swoją skróconą historię, którą czytałam chyba ze 3 razy. Najpierw poczułam podziw i dumę dla Twojego dokonania, później zrobiło mi się strasznie smutno, kiedy zaczęłaś wypisywać te wszystkie nieprzyjemne momenty, które Cię spotkały, ale już pod koniec byłam do bólu zainspirowana. Poczułam od Ciebie tę energię! Kto lub co było Twoją inspiracją?
Myślę, że taką największą inspiracją była zawsze dla mnie Martyna Wojciechowska, jeśli mam wskazać osobę. Nigdy nie czytałam dzienników podróżniczych, czy jakichś książek w tej tematyce, bo wydawało mi się zawsze, że podróże nie są dla mnie. W pewnym momencie pomyślałam (to był impuls), że to już jest ten czas, żeby ruszyć. I ta decyzja nie wynikała z tego, że ktoś mnie zainspirował, ale poczułam w sobie taką naprawdę silną, wewnętrzną potrzebę, żeby poznać siebie dogłębnie. Wyruszyć solo. No bo jak żyjemy w tym naszym świecie, który jest bardzo sztuczny, to naprawdę ciężko jest w nim odnaleźć samego siebie. Nie czułam do końca, aby moje decyzje były wyłącznie moimi decyzjami. Tylko często były dyktowane przez jakiś wymóg społeczny. Ja chciałam po prostu się dowiedzieć, kim jestem. Ta podróż wynikała z pragnienia odnalezienia odpowiedzi na to pytanie. Aczkolwiek podziwiam dokonania innych osób: Martyny Wojciechowskiej, czy polskich podróżników, którzy łamią jakieś stereotypy, ludzkie możliwości i to zawsze jest dla mnie niesamowicie inspirujące.
Jak radziłaś sobie z brakiem drugiej osoby obok siebie? Wypracowałaś jakieś sposoby, aby zagospodarować „niezręczną” ciszę, zaczęłaś szukać zamienników towarzystwa? A może nauczyłaś się z nią obcować? Byłaś sama dla siebie wystarczająca?
Tak to jest właśnie fascynujące! Bo na początku tak właśnie było. Że albo gnałam cały czas, żeby nie być ze sobą, ze swoimi myślami. Albo wkuwałam hiszpański, czy troszkę uczyłam się angielskiego. Z czasem zaczęłam bardzo lubić swoje towarzystwo. Spędzałam ze sobą całe dnie. Nie miałam słuchawek na uszach, co jest bardzo rzadkie w tego typu podróżach. Ja po prostu siedziałam i słuchałam ptaków, czy szumu drzew, odgłosów ulicy. Ta wyprawa naprawdę pozwoliła mi dojść do takiego stanu, w którym nauczyłam się nie potrzebować innych. Lubię towarzystwo ludzi i teraz umiem je lepiej dobierać. Jak mam z kimś ochotę być to jestem, a jak nie, to nie. Nic na siłę.
Na koniec chciałam Cię zapytać, dla kogo Twoim zdaniem jest to podróżowanie SOLO? Uważasz, że każdy z nas powinien tego spróbować? Czy jest wręcz odwrotnie, musimy być na to gotowi? Czy projekt SOLOWOMENCYCLIST powstał po to, aby zachęcać do takich podróży?
Uważam, że stanowczo podróż solo jest dla wszystkich. A co więcej jest to nawet obowiązek każdego, żeby przynajmniej raz taką podróż odbyć. Z tego względu, żeby poznać siebie. Jeśli nie znamy siebie, to tak naprawdę nie jesteśmy w stanie budować dobrych związków, nie jesteśmy w stanie wybrać pracy, która sprawia nam szczęście. Możemy oczywiście funkcjonować w społeczeństwie, ale nie wiemy tak naprawdę podstawowych rzeczy o sobie. A ciężko podejmować życiowe decyzje nie znając swoich potrzeb. Także ja bym radziła to każdemu. Oczywiście nie musisz od razu wskakiwać na rower i jechać przez 3 lata samotnie pokonując kontynenty Ameryki. Wystarczą małe wycieczki, które pozwolą Ci coraz bardziej wejść w swoje zakamarki. Poznać Twoje małe demony. Naucz się je rozbrajać, powoli. To właśnie wygrana walka ze złem jest krokiem w stronę wolności i lepszego świata.
Druga część rozmowy z Marią, w której opowiada o kulturze, sytuacji lokalnej społeczności i przygodach w Meksyku, ukaże się już pod koniec czerwca w przygotowanym przez nas e-booku o świadomych podróżach!
Maria Garus, to założycielka projektu SOLOWOMANCYCLIST, którego celem jest przejazd na rowerze przez cały kontynent amerykański, od koła podbiegunowego na Alasce do najbardziej wysuniętego na południe miasta świata – Ushuaia w Argentynie. Jeśli się jej powiedzie, Maria zostanie pierwszą kobietą na świecie, która pokona podczas samotnej wyprawy rowerowej trasę przez Góry Skaliste i Andy.