Recenzja spektaklu TUTU

Prawdziwa sztuka wnika w serce odbiorcy, rozumie i empatyzuje. Na deskach Banialuki każdy odnajdzie siebie, swoją historię. Oto TUTU!

Spektakl jest jak lustro
Spektakl TUTU w reżyserii Roksany Miner, przedstawia nie tylko ciekawą historię. Ukazuje również odbicie ludzkiej duszy, w którym każdy z widzów znajdzie cząstkę siebie. Podczas przedstawienia odbiorca staje przed następującymi pytaniami: „Kto nie był wyśmiewany z powodu marzeń?” „Kto czuł się zależny od systemu?” „Kto był ignorantem w obliczu cudzych abstrakcyjnych pomysłów, bo przecież to nie może się udać”?. Spektakl TUTU to świetny komentarz do współczesności. Wyśmiewa aktualny kult pracoholizmu oraz brak wyobraźni. Pokazuje też, że wszystkie błędy da się naprawić.

Ojciec głównej bohaterki – Lucjan, to pracoholik. Jego priorytetem jest praca, więc nie poświęca wystarczająco dużo czasu swojej córce. W życiu skupia się na konkretnych celach, ale umyka mu prosta codzienność. Bardzo ważna jest dla niego przyszłość córki, dlatego postanawia wysłać ją na kurs samokształcący podczas wakacji. Nieważny jest cel szkolenia. Dla niego liczy się tylko edukacja sama w sobie. To dość charakterystyczna postawa współczesnej edukacji, w której to najważniejszy jest kult pustej wiedzy. Szkoły szkolą, a firmy szukają ekspertów od wszystkiego, bo nie wiadomo, co się przyda i czego będzie wymagać rynek pracy.

Postęp technologiczny, dostęp do niemal wszystkiego na wyciągnięcie ręki, uszczuplił wyobraźnię najmłodszych. Według nich wszystko już zostało napisane, wystarczy tylko poszukać. Starsze pokolenie pamięta jeszcze czasy, w których ciężko było zdobyć jakiekolwiek zabawki, więc zabawy tworzyło się samemu. Korzystano z tego, co dookoła – kamieni, patyków, a zdarzało się nawet, że wystarczała tylko wyobraźnia. Sama pamiętam, gdy jako małe dziecko, kreowałam w myślach niewidzialną scenę na podjeździe domu. Udawałam, że jestem piosenkarką, a kwiaty i ptaki robiły mi wtedy za widownię.

Spektakl TUTU to świetny komentarz do współczesności. Wyśmiewa aktualny kult pracoholizmu oraz brak wyobraźni. Pokazuje też, że wszystkie błędy da się naprawić.

TUTU mamy do czynienia z młodzieżą zniewoloną przez nowe czasy. Jedyną formą ucieczki jest Wielka Gdyba, która pomaga najmłodszym. Razem z Lorką i jej nowymi przyjaciółmi, widz udaje się w podróż po Wielkiej Gdybie. Fabuła powstała tak, by podczas całej wyprawy, odbiorca wytężał swoją wyobraźnię m.in. w scenie, w której bohaterowie lecą na smoku. Główna decyzja leży po stronie widza, to od niego zależy, czy zobaczy aktorów w dziwacznych strojach, siedzących na scenie, z wielką smoczą maskotką, czy może lot rozbawionej drużyny przez przestworza. Na koniec można dojść do wniosku, że Wielka Gdyba istnieje w naszym świecie i jest nią Wyobraźnia, ze swoją ogromną, nieograniczoną siłą, której trzeba tylko pozwolić działać.

Dwa światy
Oprócz pytań merytorycznych, jakie stawia widzowi ta sztuka, warto wspomnieć o estetyce spektaklu. Świat przedstawiony miesza się ze światem hiperealnym. Pierwszy z nich został wykreowany przez scenografa Mateusza Mirowskiego niczym z katalogu współczesnego designu. Wnętrze jest proste, ale modernistyczne, wpisuje się w obecne trendy. Dominuje w nim jasna, beżowa kolorystyka. Meble, jak i bohaterowie tworzą jednakową, niewyróżniającą się jedność. Harmonijne wnętrze wbrew pozorom doprowadza do podirytowania odbiorcy. Jest tak idealne, że aż nudne. Drugi zależy już tylko od wyobraźni widza.

Tutu, Dunder i Świst to postacie fantastyczne. Zwykle towarzyszy im fioletowe światło, które narzuca skojarzenie wizyjności, snu, czegoś wykreowanego. Zdecydowanie wolałam postacie fantastyczne, które intrygowały swoimi przerysowanymi, zielonymi ustami i ekstrawaganckimi strojami.

You may say I’m a dreamer, but I’m not the only one

Spektakl jest stworzony dla wszystkich odbiorców, niezależnie od wieku. Dzieciom po obejrzeniu daje siłę oraz wiarę w marzenia. Dorosłym zaś przypomina, że nie wszystko jest czarne lub białe. XXI wiek, niestety, nie pozwala na absolutną swobodę. Jednak trochę wyobraźni nikomu nie zaszkodzi, a marzenia nazwać można swoistą medytacją.

Co by było gdyby… to ulubiona zabawa bohaterów. Wyobrażanie sobie absurdalnych rzeczy, kreowanie nowego świata z innymi zasadami jest najlepszą formą rozrywki. Fabuła dąży do przekazania widzowi informacji, że każdy z nas potrzebuje zmian – w mniejszym lub większym stopniu. Jedni wolą świat pełen zjeżdżalni zamiast schodów, a niektórzy marzą o takim życiu, jak Lennon w piosence Imagine. Według mnie jedno i drugie jest dobre, potrzebne. Marzenia nie zawsze kończą się na samym myśleniu (a nawet jeśli, to też dobrze). Niekiedy prowadzą do realnych zmian. Dzięki otwartym umysłom nasz świat ciągle się zmienia. Pod koniec spektaklu, zadać można samemu sobie pytanie: Czym byłby świat bez wyobraźni? W końcu wszystko zostało kiedyś wymyślone, a następnie stworzone.

Edycja: Julia Gawlik
Korekta: Kamila Katsu Chrobak
Zdjęcia: Darek Dudziak
(dzięki uprzejmości Teatru Banialuka)