„Stulecie chirurgów” Jürgena Thorwalda – recenzja

Stulecie chirurgów to pozycja, która z całą pewnością powinna znaleźć się na liście tych kultowych. Wydana w Niemczech w roku 1956, do Polski zawędrowała dopiero niemal dwadzieścia lat później, a na przestrzeni lat doczekała się kilku wydań. 

Jürgen Thorwald na kartach pięciuset stron prowadzi czytelnika przez brutalną, bolesną i mroczną historię medycyny XIX i XX wieku, powołując się na wspomnienia fikcyjnej postaci – H. St. Hartmanna, chirurga i rzekomego dziadka autora. I chociaż cała książka prezentuje sobą raczej pesymistyczne spojrzenie na świat ówczesnej medycyny, to jednak osobiście ogólny wydźwięk odebrałam jako pozytywny – dający nadzieję i wiarę. 

Stulecie chirurgów bez wątpienia adresowane jest do ludzi o mocnych nerwach. Historia medycyny nie należy w końcu do najprzyjemniejszych, bowiem autor nie szczędzi nam wyjątkowo obrazowych i makabrycznych opisów przeprowadzanych zabiegów. Realia są, jakie są – bandaże wielorazowego użytku, brak środków znieczulających, lekceważenie mycia rąk pomiędzy zabiegami, brudne skalpele, gąbki, ścierki i wiele innych kwestii, które dla dzisiejszego czytelnika są zupełnie nie do przyjęcia. Wielokrotnie podczas słuchania ciężko było mi uwierzyć, że opisywane tam historie faktycznie miały miejsce. Taką, która szczególnie przykuła moją uwagę to ta z dosłownie pierwszych kart książki. Stanowiła znakomite wprowadzenie w cały jej klimat, opisując sprawę lekarza z Kentucky – Ephraima McDowella, który w 1809 roku został wezwany do kobiety z wysoko rozwiniętą torbielą na jajniku. Przypadłość ta była wówczas niemalże równoznaczna z wyrokiem śmierci dla pacjentek, a podjęcie jakichkolwiek działań ze strony lekarzy bardzo ryzykowne. Mimo to zabieg się powiódł, a kobieta – tak naprawdę cudem – przeżyła. Jednak okoliczności, w jakich był przeprowadzany, jak chociażby śpiewanie przez pacjentkę psalmów w celu zapomnienia o koszmarnym bólu, połączone z tłumem wściekłych ludzi czekających na zewnątrz domu z szubienicą, by zemścić się na rzekomym „mordercy” McDowellu, tworzą groteskowy obraz tamtejszych realiów medycyny, ale też postawy społeczeństwa wobec przedstawicieli owej nauki. Po usłyszeniu kilku tego typu historii zdecydowanie bardziej zaczyna doceniać się obecną służbę zdrowia i dzisiejsze warunki medyczne, czyli coś, na co przecież notorycznie się skarżymy. 

Obok niemalże protokolarnych opisów operacji pisanych w zaskakująco przystępny sposób, przeplatanych wartką i bogatą w skrajne emocje akcją, autor przedstawia czytelnikowi również realistycznych bohaterów – pełnych wątpliwości, wahających się, a jednocześnie zimnych, niemal bezdusznych podczas wykonywania swoich zadań, nie zważając na koszmar, jaki przeżywa w danym momencie pacjent. Byli to jednak bohaterowie swojej epoki, którzy stanęli naprzeciw na pozór niemożliwemu, doskonale zdając sobie sprawę z konsekwencji popełnienia błędu. Wchodzili na cienki lód, ryzykowali, dokonywali przełomów często przez innych wyśmiewanych, bagatelizowanych czy wręcz celowo zatajanych i – co najsmutniejsze – zapominanych. To przecież dzięki nim stoimy tu, gdzie stoimy, i nie musimy, na przykład, zwijać się z bólu przy każdym zabiegu, bo wystarczy „prawdziwe” znieczulenie, a nie kilka kropli opium wynoszonego na piedestał farmakologii te sto pięćdziesiąt lat temu.

Jednak książka, to nie tylko tekst, ale też forma. W moje ręce tytuł ten trafił w formie audiobooka. Pozycja wydana została nakładem wydawnictwa Aleksandria, a jej “słuchaną” odsłonę przeczytał Grzegorz Przybył. Ciężko byłoby o lepszego lektora do tej publikacji – jest rzeczowy i chłodny; nie stara się na siłę modulować głosu bohaterów, a nawet jeśli mu się zdarza, jest przy tym subtelny, co jest dla mnie olbrzymią zaletą, jako że nie przepadam za zbyt dużą ilością modyfikacji głosu w audiobookach. Przybył idealnie wpasowuje się zarówno do czytania części bardziej fabularnych, jak i tych z sali operacyjnej. 

Stulecie chirurgów to książka, która przypadnie do gustu każdemu, nie tylko czytelnikom zainteresowanym medycyną czy historią. Mimo że zaliczyć można ją do literatury faktu, ubrana jest w fabularną otoczkę, ma więc w sobie również coś z tej klasycznej beletrystyki, co czyni ją chyba jeszcze bardziej wciągającą i fascynującą. 

Ocena: 5/5 piorunków

Recenzja powstała przy współpracy z platformą Publio.

Korekta: Angelika Ogrocka, Edyta Braun
Zdjęcie: Natalia Bargieł oraz dzięki uprzejmości portalu Publio