Po górach z pasją – rozmowa z Michałem Markiem

Po górach można chodzić, spacerować, wspinać się i biegać. Można je także kochać, w nich spędzać każdą wolną chwilę i robić dzięki temu coś pożytecznego. Jak? Dowiecie się z wywiadu z Michałem Markiem!

redakcjaBB: Cześć Marku! Miło nam, że postanowiłeś poświęcić na chwilę swojego czasu!
Michał Marek: Cześć redakcjo, cześć wszystkim czytelnikom.

rBB: Powiedz, skąd wzięło się u Ciebie zamiłowanie do pieszych wędrówek?
M.M.: Nie jest to trudne pytanie, ponieważ urodziłem się na Podbeskidziu, a zamiłowanie do pieszych wędrówek miałem od zawsze – rodzice weekendowo zabierali mnie i rodzeństwo w góry. Jednak moim pierwszym celem, który nie był ustalony przez rodziców, było wejście na Rysy z gorączką 40 stopni. Pamiętam, że w drodze na szczyt padał śnieg, a było to lato.

Pasja przejęła całe moje życie. Bardzo podoba mi się ten układ, bo mając 31 lat, wiem, czym chcę się zajmować w życiu. Wielu osobom w moim wieku tego brakuje, ciągle szukają siebie. Robią to, co ja robiłem od momentu wyjazdu z Bielska. W swoim życiu próbowałem wszystkiego: pracowałem na budowie, próbowałem przebić się w show-biznesie, na planie filmowym, byłem kierowcą, wyemigrowałem nawet za granicę za przysłowiowym chlebem. Wierzę, że wszystkie te zajęcia pozytywnie wpłynęły na mój charakter.

rBB: Czy zdobycie Rysów było pierwszą Twoją dłuższą wyprawą?
M.M.: Chciałbym powiedzieć, że siódmą. Aczkolwiek była to pierwsza świadoma decyzja, sam chciałem wyruszyć, sam spakowałem plecak i sam powiedziałem sobie: „Dobra, chociaż miałbym iść nawet 100 lat, to wyruszam”. W sumie wszedłem jedenaście razy na najwyższy szczyt w Polsce. Szczyt Rysów i wejście tam czerwonym szlakiem od polskiej strony jest jednak bardzo wymagające bez względu na porę roku i radziłbym podejmować się tego wyzwania z odpowiednim doświadczeniem

Na Rysy, bo o tym szczycie mowa, od Palenicy Białczańskiej prowadzi czerwony szlak. Do Morskiego Oka jest to raptem dwie godziny marszu, skąd jest wspaniały widok na największy staw polodowcowy, a od strony schroniska jest wspaniała panorama na Mikuszowickie Szczyty Wielkie, Mnicha, Niżne Rysy oraz polski wierzchołek Rysów. 

Mikuszowickie Szczyty Wielkie

Pierwszy raz byłem tam, jak miałem czternaście lat. Pamiętam, że wtedy pokłóciłem się z mamą, powiedziała mi, że mam zawracać. Jak na buntownika przystało, nie posłuchałem jej i wszedłem na górę. Na szczęście był to wyjazd zorganizowany, więc podążyłem za przewodnikiem i resztą grupy, a nie sam.

rBB: Traktujesz wyprawy jako formę medytacji czy kolejne miejsce do odhaczenia?
M.M.: Nigdy nie podchodziłem do tego w ten sposób. Moją aktywność trudno nazwać wyprawami, ja mówię na nie eskapady. Wyprawę miałem tylko jedną w swoim życiu, Główny Szlak Beskidzki, który ukończyłem. Jako kolejną obrałem sobie za cel Via Adriatica. Jest to szlak długodystansowy  wytyczony w Górach Dynarskich na terytorium Chorwacji i mierzy 1100 km. Niestety, po 275 kilometrach musiałem zrezygnować z dalszej kontynuacji wyprawy ze względu na warunki. Nie traktuję siebie jednak jako piechura, trakera, ponieważ lubię aspekt sportowy: zmęczyć się i wejść o dobrym czasie lub w różnym stylu. Określiłbym siebie mianem zaawansowanego turysty. Daleko mi do profesjonalizmu, ale na pewno góry dają mi przestrzeń, w której się spełniam. W przyszłości chciałbym się także realizować się tak zawodowo. Wracając do pytania – medytacja to bardzo intymny stan, w jaki może wkroczyć ludzki umysł i góry rzeczywiście dają mi tę przestrzeń.

rBB: Planowałeś połączyć pracę ze swoją pasją?
M.M.: Włączenie w poczet ratowników łączy się ze zdaniem egzaminu sprawnościowego. Trzeba wykazywać się ogólną sprawnością, a jedno z wyzwań polega na osiągnięciu szczytu Kasprowego Wierchu w czasie nie dłuższym niż godzina + wiek śmiałka. Wiek w tym przypadku przelicza się na minuty, choć na godziny też można (śmiech). W moim przypadku jest to godzina i trzydzieści jeden minut. Trasa liczy około 8,5 km z sumą przewyższeń mniej więcej tysiąc metrów. Pierwszy mój „wbieg” odbył się trzy lata temu i wyniósł godzinę i czterdzieści minut. Dzisiaj już wiem, że moja kondycja pozwala na to, bym osiągnął wymagany wynik z kilkunastominutowy zapasem.

Niestety, moje marzenia poszły w zapomnienie wraz z wejściem do jaskini. Okazało się, że mam klaustrofobię. W związku z tym nie spełniałem wymogów rekrutacji. W lutym wróciłem do Bielska i cieszę się z otaczających mnie gór. Kiedyś myślałem o GOPR-ze w ramach ochotnika, kto wie, może wrócę do realizacji tego pomysłu..

Droga na Rysy

rBB: Z jakim wyprzedzeniem planujesz podróż?
M.M.: Uwielbiam w spontaniczny sposób podejmować decyzje, ale na nią wpływa wiele czynników. Warunki, jakie panują w górach, pogoda, czas wolny lub to, jakie miejsce upodobałem sobie uprzednio za cel. Jeśli jest się doświadczonym turystą górskim, warunki nie mają aż tak dużego znaczenia. Jest jednak pewien pułap ryzyka, którego wiem, że nie mogę przekroczyć i staram się to robić. Wychodzi jednak różnie. Ryzyko jest częścią podejmowanych decyzji podczas górskich aktywności i sądzę, że to jest element, dla którego wiele osób, w tym ja, taką aktywność właśnie uprawia.

Lubię też sprawdzać pogodę. Robię to dzięki aplikacji, która podaje mi informacje o sytuacji na poszczególnych szczytach, na rynku jest takich apek bardzo dużo. Dzięki doświadczeniu i danym mogę uśrednić wynik i w ten sposób wiem, jakiej aury należy się spodziewać się w górach. Jeżeli widzę, że będzie dopisywała, to podejmuję szybką decyzję, pakuję się, wychodzę, wracam albo idę dalej. Zazwyczaj jest to więc lekki spontan. Oczywiście, decyzja o GSB (przyp.red. Główny Szlak Beskidzki) w związku z pandemią, była utrudniona, ponieważ musiałem się dopasować do obostrzeń nałożonych przez rząd. Korzystałem tylko z gór, które znajdują się na granicy naszego kraju, czyli polskiej części Karpat, Sudetów czy Gór Świętokrzyskich.

rBB: Podróżujesz sam, czy ktoś Ci towarzyszy? Widziałam na Facebooku, że czasem kogoś spotykasz na szlaku – czy idziecie wtedy razem?
Musielibyśmy wziąć tutaj ekspres do kawy, zamówić pizzę i mógłbym Ci tak opowiadać do wieczora (śmiech). Dla mnie chodzenie po górach to pasja. Kiedyś próbowałem się z kimś umówić, ale zauważyłem, że większość wolała przez weekend imprezować, budzić się o dwunastej i iść na jakiś łagodny szlak. Jestem nie tylko pasjonatem gór, ale też indywidualistą. Krytycznym wobec siebie, stawiającym sobie wysoko poprzeczkę, a przez to także i innym. Przestałem na siłę zachęcać znajomych i zacząłem działać w sposób, jaki uważałem za słuszny. Osoby o podobnych upodobaniach co moje, pojawiają się na mojej drodze, w górach! To z nimi dzielę swój czas. Integracja z naturą jest pięknym doświadczeniem. 

rBB: Czy stało się coś niezwykłego podczas ostatniej podróży?

M.M.: W przejściu GSB najważniejsi byli dla mnie ludzie, którzy podchodzili do wszystkiego z życzliwością w stosunku do moich próśb i z chęcią udzielali odpowiedzi na stawiane przeze mnie pytania. W szósty czy siódmy dzień zgubiłem się, szedłem w totalnej ulewie, której nie zapomnę do końca moich dni. W pewnym momencie zobaczyłem domek letniskowy, gdzie na altance siedziały trzy koleżanki. Podszedłem i powiedziałem, w jakiej jestem sytuacji i czy wiedzą, jak mogę wrócić na szlak. Pokierowały mnie do Bazy Namiotowej w Głuchaczkach, która oddalona była zaledwie o kilkaset metrów. W pewnym momencie pomyślałem sobie, czy nie wrócić do tych dziewczyn, ale było mi głupio tak wprost zapytać. Wylałem więc wodę, którą miałem w butelkach i poszedłem tam na zasadzie pomocy sąsiedzkiej. Zaprosiły mnie do środka, zaproponowały kawę i zaczęły się mną opiekować, a mi robiło się coraz bardziej głupio. Po tych wszystkich niewygodach to było to! Pamiętam, że robiły grilla, dały mi sałatkę i boczek. Zostałem z nimi do drugiej w nocy. Powiedziały mi, że mam zostawić wszystkie swoje rzeczy, by się wysuszyły. Dały mi nawet klapki, żebym mógł przejść te 300 metrów do schronienia. Gdy rano wygramoliłem się ze śpiwora, usłyszałem dźwięk migawki – Dorota Szparaga zrobiła mi zdjęcie i wspaniałą pamiątkę. Dorota jest kobietą, która dokonała niesamowitego wyczynu, bowiem przeszła Główny Szlak Beskidzki tam i z powrotem. To dystans ponad tysiąca kilometrów! Uważam, że super jest mieć takie przygody, byłoby nudno tak ciągle iść czerwonym szlakiem i liczyć kilometry.

Michał Marek z Dorotą Szparag

rBB: Prowadzisz zbiórkę na rzecz szpitala. Co cię do tego skłoniło?
M.M.: Byłem uczestnikiem wypadku komunikacyjnego, w którym doznałem złamań twarzoczaszki i odmy czaszkowej. W związku z tym była konieczna operacja, jedna odbyła się na oddziale neurochirurgii w Bielsku, a druga w klinice imienia Andrzeja Mielęckiego w Katowicach. Przeprowadzili mi operację plastyczną, by móc zrekonstruować układ kości sprzed wypadku. Po latach dojrzałem i stwierdziłem, że chciałbym dać coś od siebie. Napisałem do kliniki i wspólnie z panią Bożeną założyliśmy zbiórkę pieniędzy. Opublikowałem ją w social mediach, napisałem również do Was, by nagłośnić tę sprawę. Odczuwam ulgę, mogąc o tym swobodnie opowiadać. Chciałem również zwrócić uwagę na to, że każdy z nas porusza się na co dzień środkami komunikacji naziemnej: autobus, rower, samochód. Zawsze znajdą się osoby skore do pomocy i należy się im szacunek. Cieszę się, że mogłem chociaż tyle dla nich zrobić. Fundacja realizuje cele statutowe, czyli wszystko, co jest związane z działalnością szpitala: utrzymanie całej placówki, sprzęt, infrastruktura. Zbiórką połączoną z górskim wyzwaniem, jakim jest GSB, chciałem pokazać, że wszystko da się zrobić. Liczy się gest, a nie realna kwota zbiórki. Nie chodziło mi o ocieplenie wizerunku, jest to czysta chęć pomocy. Otrzymana zwraca się, a z wiekiem dobrze jest, zamiast brać, dać też coś innym od siebie

rBB: To wspaniała inicjatywa! Dziękujemy bardzo za rozmowę i życzymy dalszych sukcesów w imieniu całej redakcji.

M.M.: Dzięki i do zobaczenia!

Więcej informacji o Michale i jego akcjach możecie znaleźć na jego FB lub stronie www.