Łódzka Filmówka – jak ją przeżyć i nie zwariować

Śmiejemy się, że cała szkoła wygląda jak z powieści J.K. Rowling. Mamy kilka budynków na zamkniętej przestrzeni, po kampusie biegają wiewiórki, jest dużo zakamarków np. piwnice z rekwizytami. Słowem, łatwo się zgubić – czyli kilka słów o wyższej szkole filmowej w Łodzi opowie Daria Przybylska.

Julia Gawlik: Cześć Dario! Dzięki, że zgodziłaś się odpowiedzieć na kilka pytań związanych z twoją szkołą.
Daria Przybylska: Cześć! Dzięki za zaproszenie.

J.W.: Powiedz, co Cię skłoniło do rekrutacji na wyższą szkołę filmową w Łodzi?
D.P.: Pierwsze rozważania na temat szkoły filmowej rozpoczęły się u mnie już w gimnazjum. Głównie wpłynęły na tę decyzję moje zainteresowania oraz chęć pracy z ludźmi. Ostateczną decyzję podjęłam w klasie maturalnej, podczas przeglądania chyba wszystkich kierunków, jakie istnieją na świecie. *śmiech* W ten właśnie sposób trafiłam na moją obecną uczelnię, dokładnie na kierunek Produkcji Filmowej i Telewizyjnej, który spełniał wszystkie moje oczekiwania. Zainteresowałam się rekrutacją, pojechałam na konsultacje dla kandydatów, byłam coraz bardziej zdeterminowana.

J.W.: Na jakie kierunki składałaś jeszcze papiery?
D.P.: Składałam papiery jedynie do Łodzi i Katowic do Szkoły Filmowej. W Polsce są tylko dwie takie placówki, które nie należą do uczelni prywatnych. Oczywiście wszystkie one reprezentują bardzo podobny poziom nauczania, z tym wyjątkiem, że za jedne trzeba płacić.

Filmówka w Katowicach należy do Uniwersytetu Śląskiego. Wszystkie kierunki artystyczne o tematyce filmowej znajdują się na wydziale Radia i Telewizji. Już od samego początku stał się konkurencją dla naszej szkoły, ale tylko pod kątem pracy właśnie w telewizji i radiu. Słyszałam dużo pochlebnych opinii na temat tego wydziału, niektórzy sądzą, że są bardziej konkretni niż my. Jednak to u nas zapewnione są większe fundusze, a profesorowie mają mnóstwo kontaktów.

J.W.: Czy wszystkie rekrutacje wyglądają tak samo?
D.P.: Na każdy kierunek rekrutacja przeprowadzana jest zupełnie inaczej. U nas trzeba wypełnić kwestionariusz osobowy, w którym należy napisać o swoich osiągnięciach, podać gdzie się pracowało lub przy jakich projektach pomagano. Ja opowiadałam o Zwolnionych z Teorii i nocach filmowych, które organizowałam w liceum im. Stefana Żeromskiego. Później odbywa się rozmowa kwalifikacyjna, zazwyczaj z dwoma profesorami, którzy przepytują przyszłego studenta w trzech kategoriach:

  1. Wiedza ekonomiczna;
  2. Wiedza dotycząca filmu np. jakich znasz polskich reżyserów;
  3. Życiorys, w którym ważne jest opowiedzenie o tym, co się dokonało na przestrzeni czasu.

Kluczową sprawą jest udowodnienie komisji, że jest się wartościowym kandydatem, dla którego największym priorytetem jest dostanie się na tę uczelnię. Moja komisja była najlepsza z możliwych, trochę sobie nawet żartowaliśmy, ale z tego co słyszałam, inne komisje nie należały do najprzyjemniejszych i panowała na nich całkowita powaga.

J.W.: A co później? Czy na zajęciach wymagali od Was doskonałej znajomości polskich filmów?
D.P.: Wszystko zależy od przedmiotu. Mamy między innymi Historię Filmu, gdzie produkcje są wymieszane gatunkowo, jak i krajowo. Miałam też taki przedmiot jak Reżyseria, na którym były praktycznie same zagraniczne ekranizacje. Nasz profesor rozpływał się nad „Lśnieniem” Kubricka. Za to większość wykładowców uwielbia Kieślowskiego, który jest patronem wydziału w Katowicach. Na naszej uczelni staramy się oglądać wszystko. Wykładowcy głównie kładą nacisk na to, by się samemu kształcić w danej dziedzinie. Dają nam podstawy pod dalszą naukę, co jest naprawdę dobrym podejściem, ponieważ wiele osób już pracuje i to od nich zależy jaką decyzję podejmą.

Po filmówce krąży takie powiedzenie, że trudniej jest się dostać niż wylecieć.

J.W.: Udało Ci już poznać kogoś sławnego?
D.P.: Tak, między innymi Wojciecha Duriasza (podkładał głos do Dumbledore’a), Bogusławę Pawelec (grała w „Seksmisji”), Krystiana Wieczorka i całą obsadę z serialu „Komisarz Alex”, ponieważ dostałam się na ich plan. Poznałam również psy wcielające się w Alexa, Ivo i Rocky’ego. W zeszłym roku mieliśmy również spotkanie z Sekielskim, który stworzył „Tylko nie mów nikomu”. Pojawiła się również okazja na poznanie Polańskiego, jednak wykład nie doszedł do skutku przez liczne protesty pod budynkiem uczelni. Od tego czasu teren szkoły jest zamykany, wejść mogą jedynie wylegitymowane osoby.

J.W.: Czy twoja szkoła ma jakieś tradycje dla pierwszaków?
D.P.: Mamy tzw. fuksówkę (otrzęsiny), podczas których każdy wydział robi swoją własną imprezę. Według zasad jest organizowana dla pierwszaków przez drugi rok. W naszym przypadku była to gra terenowa, gdzie na każdej stacji mieliśmy do rozwiązania zadania, związane z produkcją filmu np. zamówienie rekwizytu lub oddanie go. Ostatnie zadanie to zrobienie filmu. Oceniany jest przez jury, w którym zasiadają starsze roczniki.

Skromnie, nie skromnie powiem, że zorganizowaliśmy rocznikowi niżej świetną fuksówkę, przynajmniej ja tak uważam. W moim pokoju w akademiku zorganizowaliśmy pasowanie, a kolegę przebraliśmy za rektora. Na stole postawiliśmy kieliszki wypełnione wodą i Sprite’em oraz długie świeczki. Czarnymi płachtami zakryto okna, by nie dochodził żaden promień słońca. Dziewczyny przebrały się w białe sukienki oraz złote wianki, niczym muzy z antycznej sztuki. Dodatkowo wyposażyliśmy się w dymiarkę, która nadawała dobrego klimatu. Każdy, kto wchodził do pokoju wybierał jeden kieliszek, wpijał zawartość i był pasowany na studenta naszego wydziału. Wszyscy bardzo dobrze wspominamy tę imprezę.


J.W.: Brzmi świetnie. Z pewnością tęsknisz za swoim życiem studenckim. Jak wygląda twoje studiowanie w czasach pandemii i zdalnego nauczania?
D.P.: Nie różniła się ta nauka aż tak bardzo, a nasi profesorowie się szybko przestawili. Uważam, że mogłabym tak studiować, ale brakuje w tym praktyki i życia studenckiego. Niektóre zajęcia były trudniejsze, ponieważ normalnie zaliczało je się na zasadzie obecności, a wyjątkowo musieliśmy wykonywać prace zaliczeniowe.

Przedmiotów miałam sporo, około dwudziestu dwóch. Wychodzi tego tyle, ponieważ niektóre zajęcia mamy raz w miesiącu. Co skutkuje również tym, że co tydzień mamy inny grafik. Przez co nie da się jednoznacznie rozplanować pracy, czasem mamy wolne wtorki, a w kolejnym miesiącu wypadają wtedy zajęcia do 16:00. Początkiem roku dostajemy rozpiskę jak ma wyglądać poszczególne tygodnie na wydziale. 

J.W.: Jak wygląda praca na planie? Często zdarzają się jakieś problemy czy wpadki?
D.P.: Plan to są same problemy, chociaż nie powinnam tak mówić, ponieważ każdy problem jest winą kierownika produkcji. Niekiedy reżyserzy mają konkretną wizję artystyczną np. chcą by na planie pojawił się kot syberyjski. Więc przez dwa tygodnie szukasz i dzwonisz po całej Polsce w poszukiwaniu tej konkretnej rasy. Akurat tego zwierzaka nie tak trudno znaleźć, lecz czasem wymagają kruka, węża, konia. Wychodzi na to, że często mamy futrzaki na planie. Dodatkowo musimy mieć tresera, ale o dziwo jest ich naprawdę sporo. Niestety nie należy to do tanich rzeczy, często pożera połowę budżetu zwykłego filmu. W międzyczasie trzeba załatwiać też inne rzeczy np. ludzi od kostiumów, scenografii. Połowa sukcesu jest wtedy, gdy reżyser ma znajomości i załatwia kogoś od siebie, ale jest to rzadkość. Często ogłaszam się na różnych grupach na Facebooku. Ta część jest dla mnie najprzyjemniejsza.

Moje współlokatorki raz miały taką dziwną sytuację. Kazano im załatwić prawdziwego jelenia na plan. Jednak dwa dni przed nagrywaniem właściciel zwierzaka oznajmił, że nie przyjedzie ze względu na zbyt duży upał. Skończyło się tak, że znalazły białego konia, któremu doczepiły rogi. Szczęśliwie wpasował się w tematykę filmu, który opowiadał o tym, jak studenci nagrywają filmy. Z czegoś, co zupełnie nie było planowane, wyszło coś bardzo śmiesznego. 

Każdy zwierzak musi mieć zapewnionego właściciela, nawet świerszcz.

J.W.: Koń z rogami jelenia! Gdzie można takiego zobaczyć *śmiech* W imieniu całej redakcji dziękuję Ci bardzo za rozmowę i życzę samych sukcesów i zabawnych, a nie katastrofalnych problemów na planie.
D.P.: Dzięki za zaproszenie!