Jest taki film: Moskwa nie wierzy łzom
Rozpoczynając serię "Jest taki film", zaczynamy od klasyka wszechczasów, przy którym wzruszały się Wasze babcie i mamy. I tak od dzisiaj, co dwa tygodnie, będziemy polecać Wam inne kultowe filmy z Polski i ze świata.
„Rosyjska dusza” to część rosyjskiej tradycji, a mimo to estońscy naukowcy w 2008 roku próbowali udowodnić, że jest to naciągana legenda i zwykła blaga. Estończycy w licznych wykresach i obliczeniach dowodzili, że Rosjanie mają takie same geny i osobowość jak inni. Obśmiali twierdzenia Fiodora Dostojewskiego i Aleksandra Sołżenicyna o „unikalnej” duszy swoich sąsiadów. Odrzućmy na bok polityczne animozje oraz badania naukowców i sięgnijmy po radziecki klasyk wszech czasów, a sam się przekonasz, że Estończycy postawili błędną tezę.
W lutym 2021 roku minęło 41 lat od premiery jednego z najbardziej znanych radzieckich filmów „Moskwa nie wierzy łzom” Władimira Mienszowa. Ta urzekająca historia miłosna zaczyna się powoli, niemal boleśnie nudno, w sposób, który przypomni widzowi o wszystkich stereotypach dotyczących Rosji: smutnych robotnicach i robotnikach oraz ostrym kontraście między Moskwą a resztą tego ogromnego kraju.
Film jest kroniką 20 lat z życia trzech kobiet i jest uważany za nowoczesny klasyk ze względu na przeplatające się tematy nadziei, rozczarowania i nieoczekiwanego szczęścia. Film opowiada o dwóch dekadach historii trzech Rosjanek, które przyjeżdżają do Moskwy z mniejszych miast w poszukiwaniu lepszego życia.
Katerinę (Vera Alentova), Ludmiłę (Irina Muravyova) i Antoninę (Raisa Ryazanova) łączy głęboka przyjaźń i wspólny sen o tym, że w Moskwie odnajdą szczęście. Przyjaciółki marzą tylko o jednym – o wspaniałej romantycznej miłości. Powiesz banał. Może i tak, ale ten film jest opowiedziany w taki sposób, że z miejsca pokochasz radzieckie kino i ten niepowtarzalny klimat, którego nie sposób inaczej nazwać, niż „rosyjską duszą”, cokolwiek mają na ten temat do powiedzenia Estończycy. Bo Moskwa, którą widzimy, nie wierzy we łzy, wierzy w miłość i nie jest Moskwą polityki, chociaż niektórzy nazywają się „towarzyszami”. To film z kobiecego punktu widzenia, który wykracza poza ramy wszelkich gatunków. Z filmu dowiesz się również, że nigdy nie jest późno na ponowne rozpoczęcie pełni życia, pomimo wszelkich trudności, jakie niesie ono ze sobą. Chociaż głosy krytyków podkreślają pragnienie wszystkich trzech kobiet do przeżywania raczej patriarchalnego ideału domowego szczęścia, fabuła jest sercem jednego z uniwersalnych poszukiwań – miłości.
Z jednej strony obraz jawi się jak porywający melodramat w klasycznej hollywoodzkiej odsłonie, ale jednocześnie oferuje coś więcej. Pod czarującą powierzchnią film jest prawdziwym, poruszającym portretem trudnej sytuacji kobiet w Rosji. Podczas zimnej wojny ludzie z Zachodu niewiele wiedzieli o życiu w Związku Radzieckim. Najmniej wiedziano o życiu sowieckich kobiet. Większość filmów z tamtej epoki była sztampową formułą propagandowej opowieści o socrealizmie i szczęśliwych obywatelach, zawsze uśmiechniętych i jednakowo uczesanych dzieciach. Dopiero w epoce Breżniewa kino poszerzyło swoje granice i rozpoczęło pracę nad szerszą gamą filmów artystycznych. Nareszcie filmowcy zaczęli tworzyć historie, które intensywnie skupiały się na życiu osobistym obywateli Związku Radzieckiego.
Chociaż „Moskwa nie wierzy łzom” to kwintesencja radzieckiego filmu, historia w nim opowiedziana jest na tyle uniwersalna, że jest dobrze rozumiana na całym świecie, co film udowodnił, zdobywając w 1981 roku Oscara dla najlepszego filmu nieanglojęzycznego, pokonując tak potężnych konkurentów, jak „Sobowtór” Kurosawy, „Ostatnie metro” Truffauta i „Zaufać” Szabo. Sugeruję, że warto sięgnąć po inne radzieckie filmy, które również zdobyły Oscara w tej samej kategorii (najlepszy film nieanglojęzyczny): „Wojna i pokój”, „Dersu Uzała” i „Spaleni słońcem”, by przekonać się, że wybitne filmy, nie powstają tylko w Hollywood. Ponoć prezydent USA Ronald Reagan przed spotkaniami z Michaiłem Gorbaczowem oglądał ten film kilka razy, by zrozumieć fenomen „rosyjskiej duszy” co i Wam polecam.
Tutaj możecie przeczytać więcej o badaniach estońskich naukowców, a pozostałe recenzje z serii “Jest taki film” znajdziecie tutaj.