Znowu w życiu mi nie wyszło…

Może się wydawać, że sztuk postmodernistycznych czy traktujących o problemach współczesnego świata powstało całe mnóstwo, jednak najwidoczniej wciąż jest na nie zapotrzebowanie. Wciąż nam mało. Co może o tym świadczyć? Choćby pełna sala na Krumie, tak na przystawkę.

Sztuka w reżyserii Małgorzaty Warsickiej wcale nie traktowała o monstrualnie poważnych problemach, oczywiście ze współczesnej perspektywy. Ot, codzienne trudności. Porażki człowieka wyjeżdżającego za granicę, gorzki powrót, problemy rodzinne, brak komunikacji, uciesze fizyczne. I choć można by powiedzieć, że temat znany; tyle się już widziało, słyszało, czytało, to jednak Krum wnosi coś świeżego. Nietypowego.

Znowu w życiu mi nie wyszło

Krum (Piotr Gajos) to bohater, którego miejscem rodzinnym jest mała wieś, gdzie każdy każdego zna. Ma swojego przyjaciela, Tugattiego (Przemysław Kosiński) – wrócimy do niego, bo jest to postać zaiste najciekawsza z całego spektaklu. We wsi mieszka Truda, odgrywana przez niezawodną Orianę Soikę, z którą bohatera łączy skomplikowana, zawiła relacja. Nie do końca chce jej wyznać swoje uczucia, ponieważ boi się, że małżeństwo zwiąże go na całe lata. Wie jednak, że żadnych innych perspektyw we wsi nie ma; zwłaszcza po przyjeździe zza granicy, gdzie wszelkie działania kończyły się fiaskiem. Popada w matnię, z której ciężko mu będzie wyjść aż do samego zakończenia akcji.

Czy jestem chory?

W bardzo ciekawy sposób przedstawiono problem chorób cywilizacyjnych oraz małostkowości ludzi w obecnych czasach, ale nikt tutaj nie pokazuje tego w oczywisty sposób. Choroba pokazano poprzez człowieka, który jest typowym paranoikiem, ciągle niepewnym, ciągle niezdecydowanym, zakompleksionym.

Powiedz mi, Krum! Kiedy mam robić tę gimnastykę?! Rano to się przecież zmęczę, a wieczorem spocę!

Przejawia wszystkie najgroźniejsze choroby naszej cywilizacji: odrzucenie przez ludzi, depresje, różne choroby psychiczne. Krum interesuje się nim bardziej dopiero, gdy trafia do szpitala i ostatecznie umiera. Jest to również opowieść o wielkim zobojętnieniu, jakie nas dotyka niejednokrotnie. Ale także o tym, jak ogromne oczekiwania potrafi wobec nas mieć rodzina. 

Wszystko zostaje w rodzinie?

Matka Kruma – w tej roli utalentowana Jadwiga Grygierczyk – to zdecydowanie silna kobieta, która samotnie wychowała mężczyznę. Jednak on w żaden sposób nie ma zamiaru się jej odwdzięczyć i denerwują go oczekiwania co do jego przyszłości i ewentualnego zakładania rodziny. Ma jej to za złe i przez te wszystkie emocje, jakie nim targają, staje się młodym starcem, który jest zgorzkniały już za młodości. Nie potrafi docenić tego, że matka się najzwyczajniej martwi, choć trzeba przyznać… Okazuje to w bardzo specyficzny, czasem trudny do przyjęcia sposób. 

Powiew wielkiego świata, czyli o złudzeniach życia zza granicą

Na wieść o ślubie siostry Trudy – Dupy (Marta Gzowska-Sawicka) – z Tugattim do wsi przyjeżdża kobieta, która uznawana za ideał piękna, okazuje się być również daleką rodziną dziewcząt. Ocieka zmysłowością i ma w sobie coś, co przyciąga Kruma. Powierzchownie można stwierdzić, że to ogromna otwartość seksualna, brak obiekcji do nowych pomysłów i powiew światowości. Jednak prawda jest zupełnie inna. To, co pociąga najbardziej Kruma, to fakt, że jej się udało. Ma pieniądze, podróżuje, ma jeszcze bardziej światowego partnera. Pomimo tego, że Truda jest jego żoną, to Krum traktuje ją jak coś tymczasowego, nie traktuje jej poważnie; wręcz nie chce, by go dotykała. Nie ma za to problemu, by dopuścić się zdrady emocjonalnej właśnie z tą kobietą.

A więc… Co z tym Krumem?

Ze strony technicznej najbardziej podobało mi się to, że na sztuce głównie operowano światłem – jasnym w sytuacjach pozytywniejszych, a w chwilach kryzysu ciemniejszym. Jedynymi elementami scenografii była woda, może jako symbol panta rhei, oraz górka, która pokazywała ścieżkę doświadczeń Kruma. Wszystkie postaci, które go interesowały, przychodziły z góry. Każdego, kogo cenił mniej, z dołu. Wszystko to okraszone doskonałym udźwiękowieniem; każdy tekst wybrzmiewał bardzo dokładnie i na długo zapadał w pamięć. 

Można siebie pytać: co ja właśnie zobaczyłem? Można myśleć: nie rozumiem, jakaś bujda, ale czy aby na pewno? Czy to nie opowieść o naszym życiu? 

Każdy z nas cierpi na jakiś problem bezpośrednio związany z tym, w jakich czasach żyjemy. Najbardziej wstrząsające potrafi być to, że choć sztuka się starzeje, to przekaz jest wciąż aktualny. 

I można by wszystko zwalać na pandemię, na lockdowny… Ludzie mają w zwyczaju znajdowania wymówki na wydarzenia, które miały miejsce dużo wcześniej niż to całe zamieszanie. Może warto to zauważyć, może warto zacząć działać? Problemy nie znikną, gdy zapełnimy salę w teatrze, ale zauważmy, że trudne tematy wciąż nas przyciagają. Może warto zobaczyć, że nic nie jest ani czarne, ani białe, a szary to też popularny kolor. 

Korekta: Edyta Edi Braun