Miłość krwawi i kwitnie
„Love Lies Bleeding” w reżyserii Rose Glass. Tytuł może być nawiązaniem do rośliny, która nigdy nie więdnie. Czy więc miłość bohaterek, jak kwiat, nigdy nie przekwitnie, nie przeminie? W czasach wiktoriańskich jednak w języku kwiatów ich znaczenie było zupełnie inne: to miłość bez nadziei.
Początek genialnie przedstawia klimat filmu, siłownię pełną motywujących plakatów, spoconych ludzi w wibrujących falami gorąca powietrzu, kolory, ubrania i stylizacje lat 80. Dym z papierosa unoszący się z ust Kristen Stewart w roli Lou, która intryguje widza. Postacie są wręcz brudne, ludzie pocą się, plują, krwawią.
Film porusza bardzo trudne wątki, takie jak przemoc domowa, presja świata sportu, obrazu swojego ciała oraz braku możliwości odcięcia się od toksycznej rodziny. Cały wachlarz emocji podbitych muzyką pełną napięcia. Ed Harris, grający ojca Lou, stał się dla nas jednym z najlepiej odegranych złych charakterów tego roku.
Studio A24 potrafi wystraszyć nie potworami, a ludźmi.
Film sprawiał czasem wrażenie, że nie wiedział trochę, czym chce być. Z jednej strony chciał być romansem, z drugiej pojawiło się uromantycznienie kryminału, gangsterki.
Pokazano archetyp miłości dwóch osób, których motywacje nie są szlachetne. Bonnie i Clyde, czyli my kontra świat. Taki wątek zawsze działa na widownię, ale czym chciał być ten film?
Reżyserka filmu przyznaje, że starała się zaskoczyć widza. Pisząc „Love Lies Bleeding”, będący jej drugim filmem, starała się stworzyć obraz o interesującej dla niej tematyce, o muskularnej kobiecie, więzi człowieka ze swoim ciałem i tożsamości płciowej. Obsadzając te wątki w ramce lat osiemdziesiątych Rose Glass świadomie starała się nie wypełniać filmu nostalgią do tamtych czasów, a jedynie sprawić, że historia ma sens, dziejąc się w roku 89’.
Na początku myślałem, że to będzie po prostu bardzo mocny obraz. Na zasadzie, że nie będzie niósł wielkiego przesłania, a będzie to mroczny Quentin Tarantino. Wytwórnia A24 jest znana z zabiegów światłami i specyficznych wstawek, za pomocą których kreuje niepowtarzalny klimat.
Przedstawiona relacja pomiędzy Lou a Jackie, zagraną przez Katy O’Brian, nie jest idealna. Jak w każdej relacji, bohaterki zmagają się z komunikacją, zaufaniem oraz swoimi lękami. Każda z nich ma inny cel, jednak mimo wszystkiego, co staje im na drodze, postanawiają przejść tę drogę wspólnie. Niewiele filmów potrafi adekwatnie oddać realia tak wielu typów relacji. Miłość rodzinna, heteroseksualna, homoseksualna.
Czy mimo, iż ich miłość krwawi, jest nieśmiertelna?
To wszystko psuje dla mnie zakończenie filmu. Ostatnio często słyszę o tym, że film byłby świetny, gdyby nie zakończenie. To tak jak koncert, jeśli cały grany jest świetnie, ostatni numer będąc beznadziejnym, pozostawi w ludziach właśnie taki posmak całego przeżycia. Ostatnia scena powinna być wisienką na torcie, budując napięcie przez cały czas trwania filmu, pozostawiając ostatnią scenę w zupełnie innym nastroju, zakłóca odbiór całego dzieła.
Koniec faktycznie wydał nam się osadzony w klimatyce fantasy. Z jednej strony można by powiedzieć, że taki element fantastycznej wizji jest niepotrzebny, z drugiej strony, w mojej interpretacji podsumował, jak bohaterki postrzegają same siebie. Pokonały antagonistę, uciekają i będą razem, szczęśliwe, już na zawsze. Wtedy nagle ta wizja jest przerwana rzeczywistością.
W rzeczywistości ich świat i każdy dzień jest obrzydliwy, męczący, zupełnie pozbawiony magii. Nie ma nic epickiego i romantycznego w agresji, zbrodni, krzywdzie wobec innych. Są pokazane bez nadziei, lub okłamujące same siebie, że ją posiadają.
Końcówka przeobraziła film w czarną komedię, zmieniając nastrój z brudnego, mrocznego, ciężkiego w coś, z czego się śmialiśmy. Tu możemy się domyślać, czy taki proces zastosowano umyślnie. W przeciwieństwie do estetyki pokazywanej nam od początku, nagle widzimy bohaterki niczym boginie, wszechmocne, w przepięknych strojach, wśród gwiazd i śnieżnobiałych chmur na tle rozgwieżdżonego firmamentu.
Już w połowie filmu byliśmy gotowi powiedzieć o nim, że wbił nas w fotel, jest świetny i w naszej ocenie 10/10. Końcówka jednak zbiła nas z tropu. Zaczęliśmy zastanawiać się, na ile ważną rolę w filmie odgrywała symbolika. Jackie stawiała czoło wszystkim swoim wyzwaniom z determinacją i bez lęku, podczas gdy Lou chowała się, paliła wspomnienia i do nich nie wracała, one jednak za nią podążały. Jackie od początku mówiła, że polega na własnej sile, podczas gdy Lou jest przywiązana do sposobów ojca. Muszą jednak zrozumieć, że aby przetrwać, muszą uczyć się od siebie nawzajem.
Pozostaje pytanie, czy ich miłość przetrwa, czy zwiędnie.
__________________________
Recenzja napisana wspólnie z: Tymoteusz Grzywa aka Floral Bugs