Trzeba coś przeżyć, żeby mieć o czym pisać #17

Floral Bugs, właściwie Tymoteusz Grzywa – rocznik 2001, raper i autor tekstów  z Bielska-Białej. Pierwsze swoje utwory pisał w języku angielskim. W 2019 zasilił szeregi  Brain Dead Familii i tam też wydał swój pierwszy legalny album pt. „Brzydka Sztuka” już  w języku polskim. Rok później, bo we wrześniu 2020 roku, powrócił z kolejnym albumem  pt. „Nowa Sztuka”. 4 czerwca 2021 roku premierę miał jego kolejny album pt. „Moja Sztuka”.

Jakie były Twoje pierwsze kroki w bielskim podziemiu? Jak to się stało, że zacząłeś pisać?

To będzie długa historia w skrócie. Byłem w szkole z Jędrkiem i jako jedyni w klasie słuchaliśmy rapu – w tamtym czasie to był Słoń. To Jędrek był osobą, która mnie popchnęła do tego, żeby zacząć cokolwiek robić, bo to on znalazł 3/4 Underground Studio (wielkie pozdrowienia dla was!). Pojechaliśmy tam na pierwszą sesję. Na początku pisaliśmy w szkolnych łazienkach, rapowaliśmy sobie. Gdy były w szkolnej auli jakieś próby (bo też graliśmy w spektaklach), to wiadomo, że tam nawijaliśmy na salce do mikrofonów. Tak, zaczęło się to właśnie w 3/4, od nagrywania pierwszych kawałków.

„To się nie miało prawa udać”?

Dokładnie tak. Cieszyłem się, bo odezwał się do mnie. Powiedział, że bardzo mu miło, że go wspomniałem, że zawsze ciepło o mnie myśli. Zawsze, gdy się mijaliśmy na mieście, wymienialiśmy kilka ciepłych słów. Nie rozstaliśmy się nigdy w jakiejś kłótni. Po prostu mieliśmy trochę inne priorytety w muzyce i w życiu, bo Jędrek bardziej rozwijał się w stronę nauki, innych pasji. Miał zawsze swój określony styl, mocno interesował się polityką, światopoglądem. Zresztą Jędrek pokazał mi też redakcję.

O!

Tak. Był bardzo aktywny społecznie. Po prostu poszliśmy w swoje kierunki, ale zawsze pozostaliśmy w ciepłych stosunkach.

Jak oceniasz obecny stan bielskiego podziemia hip-hopowego? Czy widzisz w nim jakiś potencjał na rozwój, jakieś młode talenty?

Całą trasę z Kłamczucha jako mój support zjeździł Branik z ekipą. Uważam, że to jedni z najciekawszych graczy na bielskiej scenie. Chyba najciekawsi w ogóle, bo mają swoją stylówę. Robią bardzo fajną muzykę, mają talent. Myślę, że przyda im się trochę więcej ruchów promocyjnych, ale nie chcę się stawiać w pozycji guru, bo to nie mój rap, każdy ma swoją drogę i to jest świetne. Uważam, że Branik, Szerszeń to są osoby, na które warto zwrócić uwagę, bo są bardzo unikatowi. Teraz też Alien i Majtis robią fajne rzeczy muzycznie. No i nie można zapomnieć o Uszerze ZDP, to jak kawał bielskiej legendy, ostatnio wypuścił album, który przebija większość opublikowanych w tym roku.

Mówimy o Alienie BSC?

Tak, o B-Boyu.

Też go bardzo lubię.

Bardzo fajny człowiek. On z Bubasem bardzo długo działał.

Bubas jest trwałym elementem hip-hopowej sceny i absolutnym filarem. Widziałem, że z Maitisem teraz to poszło. Mamy bardzo zdolnego producenta Samuela Nowaka, który robi naprawdę mocne rzeczy moim zdaniem i jest niedoceniony. Nie chcę wyjść na ignoranta, ale to są ksywki, które do mnie dotarły, że robią rzeczy warte uwagi, mocniejsze, przebijają się. To jedyne ksywki, które do mnie dotarły, że są naprawdę mocne.

A co według ciebie wyróżnia bielską scenę hip-hopową podziemia na tle innych stylów z różnych miast?

Myślę, że jest tu charakterystyka trochę śląska – mocne przywiązanie do liryki. Gdy popatrzysz na raperów z Bielska, to zawsze są to raperzy bardziej liryczni niż stawiający na formę.

Też to zauważyłem.

Ogólnie na całym Śląsku tak jest. Wystarczy popatrzeć na korzenie. Tutaj była Paktofonika – muzyka bardziej psycho, eksperymentalna. W tamtym czasie w Poznaniu był Peja, w Warszawie Hemp Gru, czyli rap bardziej uliczny.

Mamy na przykład Miuosha też, prawda?

Dokładnie, on pochodzi z Katowic. Mam wrażenie, że Bielsko-Biała to małe miasto, co od razu wpływa na jego charakter. Jest dosyć artystycznym, trochę prowincjonalnym miastem i dużo osób szuka w nim tej strony artystycznej. Wiadomo, teraz jest całkiem nowy sposób robienia muzyki i zwraca się uwagę na inne rzeczy, ale myślę, że Bielsko charakteryzuje to, że raperzy są dobrzy technicznie i lirycznie, że nie jest to zrobione byle jak.

Myślę, że charakterystyką Bielska jest liryka i technika.

A jakie według ciebie wyzwania napotykają artyści z bielskiego podziemia? Czy są jakieś trudności konkretnie związane z tą sceną?

Myślę, że kiedyś było tego więcej w kwestii, gdzie nagrywać. Był 3-4 Underground i to była mekka bielskiego hip-hopu. Nie wszyscy o tym wiedzieli, gdy chcieli zaczynać. Ja, na szczęście, dzięki Jędrkowi, który to znalazł w Internecie, ogarnęliśmy to. Teraz większość osób realizuje się w domu, robią kursy, mają sprzęt i to już nie jest problemem. Kontakty można nawiązywać przez Internet. To się zmienia.

Kiedyś ważne było granie supportów. My jeździliśmy całą Polskę, grając supporty, dopłacając do tego. To kiedyś realnie się przekładało. Nie wiem, jak to działa teraz. Dynamika rynku się zmieniła. Możesz się wybić i zrobić hit na 5 milionów, nie mając żadnego zaplecza, wytwórni. Trafisz w viral, podpromujesz na TikToku i to pójdzie. Myślę, że tak jak kiedyś duże miasta dawały szansę ludziom z branży muzycznej, tak teraz nie ma co się tym sugerować i karierę można zrobić z każdego miejsca na świecie. Jest taka sieć połączeń stworzona przez Internet, że nie ma z tym problemu.

Może mentalność blokuje ludzi, że małe miasto, że „A, bo to Bielsko”. A tu są, jak wszędzie, możliwości. Nie ma co się zamykać, że „O, bo Bielsko-Biała to nie rapowo”.

Czyli uważasz, że dużą rolę teraz social media dokładają do promowania młodych artystów?

To jest główny sposób docierania. Widać, jak rynek fizyczny płyt umiera. Teraz wydawanie płyt jest tylko dla kolekcjonerów. Z Jędrkiem jeździliśmy do drukarni tłoczyć płyty, żeby zarobić coś, mieć fizyka. Dla mnie wydanie płyty to płyta fizyczna, a nie wrzucenie kawałków do internetu.

Dokładnie. Bardzo ubolewam nad tym, że teraz jest coraz mniej tych płyt. Wielu młodych undergroundowych twórców w ogóle ich nie wypuszcza, co jest dla mnie smutne. Na przykład bardzo się cieszyłem gdy taki fajny artysta, Radzias, może kojarzysz.

Freestyle’owiec.

Być może. Teraz wypuścił bardzo fajną płytę „Samotność zabiła więcej ludzi niż dragi”. Bardzo się cieszyłem, że wypuścił fizyka. Domyślam się, że nie ma takiego zaplecza finansowego i technicznego żeby tak po prostu wytłoczyć 1000 płyt.

Ja bardzo fajnie wspominam wydawanie płyt w drukarni, na zajawce. Robiliśmy wszystko sami, sami robiliśmy grafiki. Kombinowaliśmy, próbowaliśmy zgrywać płyty sami, ale to się nie udawało. Dynamika się strasznie zmieniła. Zaczynałem rapować 7 lat temu i to jest już całkowicie inne miejsce, inna kultura. Zachęcam ludzi, żeby wydawali fizyki, nawet na pamiątkę. Wytłocz 20 sztuk, daj znajomym. Masz świetną pamiątkę do końca życia, bo możesz na to spojrzeć i powiedzieć: „O, moje dziecko”.

„Moja pierwsza płyta”. Nawet była taka sytuacja, że Zdechły Osa pisał na swoim fanpage’u na Facebooku, czy ktoś ma jego pierwszą płytę na fizyku i czy da odkupić.

No i ja chyba też nie mam wszystkich swoich płyt. Tych pierwszych, bo nielegali wydałem trochę. Kiedyś ktoś wrzucił jakąś epkę, nie wiem, czy ją mam. Chyba mój tata ją ma. Zdziwiłem się, po pierwsze, za ile to chodzi, a po drugie, chciałem ją odkupić. „Ojej, tyle to ja bym nie dał za własną płytę”.

A jakie masz rady dla młodych raperów, którzy chcą zaistnieć na bielskiej scenie?

Nie lubię tego pytania, bo gdyby była jedna droga, wszyscy bylibyśmy milionerami.

Każdy ma swoją. Mogę podzielić się swoją historią i ktoś może z tego wyciągnąć coś. Uważam, że ciężka praca przebija talent. Najważniejsze jest, żeby wydawać. Systematycznie wydawać. Robić, robić, robić. Kombinować, przepychać się łokciami. Szukać kanałów większych o tysiąc subskrypcji, o dwa tysiące. Pokazywać się, nagrywać z różnymi artystami. Wchodzić metaforycznie w każdy lokal i z każdego wyciągać po trzy osoby, żeby pokazywać się jak najwięcej. Teraz są możliwości TikToka i innych platform. Kombinować i robić, robić, robić. Nigdy nie wiesz, kiedy zrobisz hit. Wiele jest historii… Kacprowi HTAi udało się bardzo późno. Wielu raperom udało się dopiero późno wybić. Bez systematyczności i pokazywania publice nie osiągniesz nic. Dużo ludzi nagrywa do szuflady, chowa to, myśląc, że „To jeszcze nie jest wystarczająco dobre”, „Trzeba to poprawić”, Chcę zrobić ładny klip”. Prawda jest taka, że zrobisz klip za parę tysięcy, ale to będzie twój pierwszy numer. Jesteś parę tysięcy w plecy i zanim wydasz następny, minie kolejne pół roku. Nie ma sensu. Teraz są takie kamery w telefonach. Weź iPhone’a, pokaż się ludziom, nagraj, niech ci znajomy zmontuje. Wydawać, pokazywać się, pchać się. Nie myśleć o tym, co się bardziej opłaca. Po prostu robić, szkolić się, grać koncerty, współpracować. To jedyne, co mogę doradzić z perspektywy osoby, która wybiła się dalej niż Bielsko.

Czy pamiętasz moment, w którym twoja muzyka zaczęła istnieć w Bielsku?

Pamiętam ten moment.

Chciałbyś o tym opowiedzieć?

Pewnie. Pierwszy był mniej przyjemny, bo wydaliśmy numer „Witcher”. To był numer, z którego większość osób się śmiała – z nas wtedy. To było bardziej tak, że na terenie szkoły ludzie wiedzieli, że coś rapujemy. Ale moment, kiedy poczułem pierwsze oznaki rozpoznawalności, to było, gdy wyszło „Czemu Bugs”. To był pierwszy numer, który przekroczył największe wyświetlenia w moim życiu. Pierwszy numer, który mnie tak naprawdę wybił.

Na BDF-ie?

Dokładnie. Zaczęła się rozpoznawalność w Bielsku, w lokalach mnie kojarzyli, na mieście zaczęto o mnie mówić, ktoś podśpiewywał „Czemu Bugs”. Pierwsze prośby o zdjęcia, rozmowy z ludźmi. Wtedy poczułem, że na mieście coś się dzieje, ludzie zaczynają wiedzieć, kim jestem. W studiu też się to zaczynało, po klientach rozchodziło się, że to Floral Bugs. To było niesamowite. Pamiętam, że wtedy jeszcze piłem, więc świętowaliśmy premierę, siedzieliśmy gdzieś na mieście z jakąś tanią wódką i śpiewaliśmy ten numer. Ludzie wiedzieli: „Kurczę, to ten”. Bardzo miłe wspomnienie.

A jakie momenty w twojej karierze ukształtowały cię jako rapera?

Myślę, że wszystko, co przeżywamy, kształtuje nas jako osoby i artystów. Początkowe nielegale, epki ukształtowały mnie jako artystę szukającego swojego stylu. Potem pierwszy legal, czyli „Brzydka sztuka”, ukształtował mnie w ten sposób, że byłem już na scenie, ludzie wiedzieli, kim jestem, pojawiły się pierwsze pieniądze. Wpadłem w radość życia i powstała „Nowa sztuka”, bardziej zabawowa, luźna. Zaczęło się życie miastem, życie imprezowe, ekipy. I tak mógłbym powiedzieć o każdym albumie, bo z każdego wyciągam jakąś lekcję: muzyczną, co zrobić inaczej promocyjnie, jak poprowadzić swoje życie. Miałem momenty, kiedy myślałem, że jestem supergwiazdą, co prowadziło mnie do złych miejsc, kiedy robiłem „Moją sztukę”. Byłem przekonany, po sukcesie dwóch płyt pod rząd, że mam wszystko opanowane, mogę sobie pozwolić na wszystko. Tak naprawdę byłem dalej świeżym graczem na scenie. Zrobiliśmy eksperymentalną płytę, która nie przyjęła się najlepiej, i to był pierwszy lekki spadek w mojej karierze. Potem udało się z tego odkuć.


Uważam, że każda rzecz, którą zrobisz, każdy tekst, który napiszesz, nawet jeśli będzie słaby, każdy numer, który nagrasz, nawet jeśli ci się nie spodoba, czegoś cię uczy. Na przykład: tak nie chcę pracować, tak chcę pracować, to mi się w tym momencie podoba, to nie. Tak samo w karierze: przerobienie kontraktów, współpraca z różnymi ludźmi, różnymi teamami od promocji, działów prawnych, różnych wytwórni. Daje ci to szeroki przegląd pola. Miałem to szczęście, że naprawdę wydawałem muzykę w wielu miejscach, zawsze byłem independent, self-made. Jedyne dwa labele, w których wydawałem, to Brain Dead Familia i QueQuality, ale to były pojedyncze projekty, które działały na innych zasadach niż bycie artystą z katalogu labelu.

No tak, podpisanym.

Dokładnie. Uważam, że im więcej eksperymentujesz i doświadczasz, tym masz szerszy przegląd pola i tym bardziej możesz się określić, co chcesz robić w karierze i jaką drogą chcesz iść.

A jakie są bielskie miejsca, które cię inspirowały? Czy były takie?

Pewnie, że tak. Wspominałem o 3/4 Underground Studio, gdzie był klimat nie do pobicia. W wieku siedemnastu lat freestylowałem z chłopakami, z Uszerem, którego serdecznie pozdrawiam. Uważam, że to jeden z największych kotów na bielskiej scenie. Nie wspomniałem o nim w podziemiu, bo to nie jest nowicjusz, tylko gość, który jest absolutnym filarem. Zrobił na mnie mega wrażenie, jak nawijał. Siedzieliśmy tam z nim, Atkiem, Berim. Robiliśmy bitwy freestyle’owe w studiu, imprezy, no hip-hop po prostu. Takich miejsc jest bardzo dużo. Ważną miejscówką było 8 Stolików. Na początku był to sklep streetwearowy dla skate’ów, potem kawiarnia. Tam zagraliśmy pierwszy solowy koncert.

Teraz jest fajny nowy lokal BXB. Mój dobry znajomy Miguel ma Shisha Bar przy Sferze, gdzie leci cały czas niemiecki rap. Jest świetnie urządzony, pyszna shisha. Adaś, który ma NH Barbershop – mega hip-hopowe miejsce, mega hip-hop head – strzygł w Anglii przez wiele lat, więc ma ten sznyt nie polskiego barbera, tylko totalnie rapowy klimat. Są apartamenty na ZWM, gdzie mieliśmy legendarne imprezy. Była miejscówka zwana „Firmą” naszego przyjaciela, gdzie dużo imprezowaliśmy.

Bardzo inspiruje mnie też Rynek, Pigal, osiedle Wapienica, parking w Hałcnowie. Mam wrażenie, że jest mnóstwo miejsc, gdzie czegoś doświadczyłem. Innym ludziom mogą kojarzyć się inaczej, bo pewnie robili tam inne rzeczy niż ja, ale jest dużo takich miejsc mega hip-hopowych dla mnie. Skwerek, gdzie były imprezy, melanże, kręciliśmy tam klip. Masa, masa miejsc.

Dobrze to słyszeć, że Bielsko ma tendencję do inspirowania twórców. A czy są jakieś tematy w swojej twórczości, których unikasz, których nie chcesz poruszać i dlaczego?

Nie, nie mam takich tematów raczej. Podchodzę do tego jak do otwartej księgi. Wiadomo, nie opowiadam swojej historii dzień po dniu, bo nikt tak nie robi i po co, ale uważam, że lubię wręcz opowiedzieć o czymś trudnym, zmierzyć się z jakąś przeszłością, błędem, kontrowersją, emocją, bo to jest wartościowe dla mnie. Uważam, że można ponawijać o życiu miasta, zrobić fajny, luźny kawałek, a potem zmierzyć się z własnymi demonami w numerze i obie te rzeczy są naprawdę spoko. Staram się nie oceniać, czy ktoś porusza swoją prywatę w kawałkach, bo to sprawa indywidualna i nie ma takiego obowiązku, choć uważam, że raper powinien być prawdziwy.

I przy tym zostańmy, ja jestem ortodoksem, jeśli chodzi o hip-hop. Oczywiście bez przesady, to nie jest tak, że hejtuję każdy świeży nurt. Kękę na swoim najnowszym albumie pięknie pokazał, że stary wyjadacz też może rapować na drillowym bicie.

Dokładnie.

I robi to świetnie. Więc to już w ogóle nie ma tematu. Ale ja jestem zacementowany w swojej wizji hip-hopu.

Myślę, że raperzy powinni być prawdziwi.

Muszą.

Mnie to kupuje. Albo kiedy mają tak wykreowaną postać, żebym uwierzył, że są prawdziwi.

O, o, o.

Musi to być bardzo spójne.

Z jego twórczością.

Dokładnie.

A jakie masz marzenia i cele na najbliższe lata, takie rapowe?

Wiesz co, mam ciągle ten sam cel – być wyżej. Cały czas. Nauczyłem się cieszyć z tego, co mam i jestem zadowolony. Uważam, że jak nawijałem w kawałku „Miało się nie udać”, że będę miał co powiedzieć na łożu śmierci. Przeżyłem swoje, od 18. roku życia utrzymuje się z muzyki, nigdy nie musiałem pracować. Uwierzyłem w siebie, rzuciłem studia, bo powiedziałem, że to moja droga. Wbrew temu, co mówili rodzice czy ludzie, postawiłem na swoim i nie szukałem niczego innego, wiedziałem, że będę raperem. Dużo z tych celów jest już odhaczonych. Teraz to bardziej ambicja, spojrzenie na aspekt finansowy, bo będąc artystą, nie masz takiego samego życia jak inni pod względem emerytury, stałej pensji, więc chciałbym złapać taką bezpieczną przyszłość. Jeśli chodzi o cele rapowe, chciałbym się poszerzać, chciałbym, żeby ta ksywka została jeszcze bardziej zapamiętana. Zawsze moim celem było, żeby gdy ludzie słyszeli ksywkę Floral Bugs, mówili: „Ojej, to jest MC, to jest raper”. Patrząc na przyszłość, jakbym zakończył karierę, chciałbym widzieć się w roli wydawcy, project managera, osoby, która coś doradzi, weterana sceny, który mógłby pomagać młodym, znajdować talenty. Takie typowe marzenia rapera – masz 50 lat, jeździsz, nie wiem, Bentleyem, podjeżdżasz do młodych na mieście, nagrywasz story i mówisz: „Nawijaj”. Mówisz: „Masz kontrakt, zrobiliśmy to”.

„Masz tydzień na nagranie płyty, wydamy ją. Wydamy twoją sztukę”.

Tak, wydamy twoją sztukę.

Czy są jakieś zmiany, które zauważyłeś na scenie hip-hopowej od momentu, kiedy zaczynałeś, aż do teraz?

Miałem taką rozmowę niedawno, że patrząc na dzisiejszy hip-hop, nie wiem, czy chciałbym do niego wchodzić.

Ciekawe, mów dalej.

Bo zakochałem się w czymś kompletnie innym. Kultura się bardzo zmieniła. Uważam, że kultura hip-hopowa stała się niszowa i undergroundowa, a to, co ludzie teraz nazywają hip-hopem, to muzyka popularna, która bierze elementy rapu.

Tak! Tak! Dokładnie!

Takie jest moje zdanie na ten temat. Fajnie, że hip-hop się spopularyzował, rap się spopularyzował. Dzięki temu możemy więcej zarobić. Tylko nie nazywajmy już niektórych rzeczy rapem, bo topowi wykonawcy robią pop. Robią pop i nie miałbym do nich problemu, gdyby oddzielili się grubą kreską i powiedzieli: „Wy jesteście rap, my bierzemy elementy rapu”. Można rapować, a nie być raperem.

Błagam, nie stawiajmy Bisha obok Kizo, z całym szacunkiem dla Kizo.

Ale słuchaj, to bardzo proste rozróżnienie. Tu masz podejście biznesowe, komercjalizację.

Dokładnie.

A tu masz sztukę dla sztuki, hip-hopowe podejście.

Człowieka, który czyta mnóstwo książek, żeby rozwijać swój warsztat i…

Swoje teksty, by były coraz lepsze.

Dokładnie. Można powiedzieć, że robi poezję rapowaną.

 Rap to przecież rhythm and poetry, rytm i poezja. I to już nie jest zupełnie to. Nie chcę wyglądać jak zgred, który narzeka, ale zakochałem się w hip-hopie jako kulturze buntu, kulturze rywalizacji, gdzie jesteście razem w studiu, robicie numer, każdy chce być lepszy od drugiego – nie mieć więcej wyświetleń, tylko być lepszym raperem.

Nie ma co teraz, będąc w tej branży, płakać. Albo próbujesz się dostosować do dzisiejszych czasów w zgodzie ze swoją moralnością, albo wypadasz z gry. Niestety, tak to działa. Uważam, że doszło do gigantycznych zmian. Zobacz na ilość firm współpracujących z raperami. Kiedyś było nie do pomyślenia, żeby raper reklamował cokolwiek z mainstreamu, bo byliśmy za kontrowersyjni, byliśmy outsiderami.

Rap się po pierwsze bardzo ugrzecznił.

Może jestem w swojej bańce, bo tak może być, że słucham swoich raperów, których lubię i szanuję.

Są teksty dalej mocne – o imprezach, o życiu, o trudnych przeżyciach. To jest.

Ja nie uważam tego za mocny rap, bo ten temat przewija się w hip-hopie od początku. Jak sam mówiłeś, to muzyka buntu, kiedyś domena outsiderów. Myśląc „mocny rap”, mam na myśli szczerość i nawijanie o swoich przeżyciach. Jako mocnego rapera wymieniłbym Bonsona.

Szpaka.

Szpaka, tak samo.

To nie chodzi nawet o formę. Rozumiem, że są nowe formy, odkrywamy nowe flow i tak dalej. Super. Ale cała otoczka tego — to jest bardzo mainstreamowe i rap stał się drugim popem. Teraz każdy słucha rapu. Kiedyś rap był muzyką, którą trzeba było gdzieś znaleźć.

Gdy chodziłem do szkoły i słuchałem, to były dwie osoby, które słuchały rapu. A teraz każdy jest ekspertem.

Teraz każdy jest raperem. Zrobił się dziwny rynek, bo jest więcej raperów niż słuchaczy, więc wypowiedzi o raperach są różne, bo przemawia przez ludzi często zazdrość. Każdy chce rapować i fajnie, tylko że ludzie nie mają pojęcia o kulturze, o podstawach tej kultury. B-boying, graffiti, DJ.

Nie mamy już czasów, że to fascynuje ludzi, tylko jest inaczej. Ale czy jest gorzej? Nie wiem, ja nie w tym się zakochałem, ale można to kultywować i być osobą, która dba o tę kulturę i robi coś dla niej.

A jest jakiś utwór, który jest dla ciebie szczególnie ważny? Który masz w sercu i jesteś z niego wyjątkowo dumny.

Mi się to zmienia z każdym albumem. W ogóle nie słucham swojej muzyki, która jest już wydana. Jak nagram numery i jeszcze nie są wypuszczone, to słucham ich dużo, bo się nimi jaram. W momencie, kiedy wychodzą z klipem, nie wracam do nich na swoich słuchawkach. Jest bardzo dużo takich utworów. Często poruszałem swoje sprawy, bardziej prywatne w kawałkach. Pierwszy raz takie emocjonalne utwory, na które się otworzyłem, to było „Zombie”.

Oj tak, pamiętam, jak on wyszedł, to był bardzo mocny kawałek. Słuchałem go wtedy jeszcze na starym telefonie, pod kołdrą, bo byłem młodszy, a rodzice myśleli, że śpię. Byłem jak: „O kurczę, ale ogień!” I posłałem znajomemu: „Patrz, jakiego rapera znalazłem”. Jeszcze w podstawówce. To było coś.

To był pierwszy emocjonalny numer i jest ich masa. Cała płyta „Kłamczuch” jest dla mnie bardzo ważna. Na „Simpie” też jest dużo takich emocjonalnych numerów. Nie umiem wybrać jednego. „Muminki” były dla mnie bardzo ważnym numerem. Mam duży problem, żeby go zagrać na koncertach.

„Muminki”?

Tak, bo zawsze muszę przewalczyć moment łamania głosu. Pisałem go w bardzo ciężkim stanie i jest swoistym rozliczeniem z przeszłością.

A jak widzisz przyszłość bielskiej sceny hip-hopowej? Co twoim zdaniem może ją wzmocnić?

Myślę, że potrzebujemy, aby Bielsko-Biała zaznaczyło się bardziej rapowo na mapie poprzez mocną grupę artystów. Nie dzięki jednemu artyście, ale poprzez jakiś kolektyw, skład. Jestem dumny, że pochodzę z tego miasta. Zawsze reprezentowałem Bielsko, zawsze będę. Nieważne, czy mieszkałem w Warszawie, czy w Gdańsku. Zawsze mówiłem o sobie, że jestem raperem z Bielska-Białej, a nie skądś indziej.

Bardzo to szanuję, na przykład Paluch, Słoń, cały czas nawijają, że są z Poznania. Kękę cały czas wspomina, że jest z Radomia.

Tak, bo stąd jesteś. Masz się wstydzić swojego miasta? Nie, to miasto dało mi bardzo dużo, wiele mu zawdzięczam. Marzy mi się zrobić bielski label. To było moje marzenie zebrać talenty, bo jest tu naprawdę dużo utalentowanych ludzi. Nie zrobiłem aż takiego researchu, ale spotykałem się z wieloma ksywkami i myślałem: „Kurde, to jest ziomek z Bielska. Mocny, fajny”. Choćby Uszer, który teraz wydał numer z Łajzolem. Genialny raper, świetny tekściarz. Adecki, który realizował w 3-4 Underground. Świetny gość, jeden z najlepszych lirycystów i tekściarzy w Polsce. Chciałbym mieć taką moc sprawczą, żeby móc pokazać te osoby jeszcze szerzej. Myślę, że trzeba by było po prostu… Może ja będę tym gościem, który przyjedzie do Bielska, złapie tę rapową scenę jeszcze bardziej i powie: „Kurde, teraz robimy rap”.

Myślę, że to byłoby potrzebne, żeby zrobić tu mocne studio, do którego ludzie przyjeżdżali by  z innych miast. Że w Bielsku jest taki smak, producent wykonawczy, studio, label. Że warto tu przyjechać, połapać kontakty.

To jest też moje małe marzenie hip-hopowo-rapowe, żeby w przyszłości, jak się już dorobię, założyć bar, kawiarnię, mały klub, w którym będzie grany hip-hop i który będzie hip-hopowy. To jest nasze wspólne marzenie z Natalią, moją partnerką, żeby zrobić takie miejsce, które będzie hip-hopowe i tylko hip-hopowe.

Super. Mega pomysł. Bardzo lubię takie miejscówki, bardzo cenię. Trzymam kciuki, żeby się udało.

Dzięki. A czy zdarza ci się czerpać inspiracje z innych form sztuki, takich jak literatura, film czy malarstwo?

Jasne. To nie jest tak, że zobaczę obraz i napiszę o nim tekst, bo to tak nie działa. Ale uważam, że gdy poszerzasz horyzonty inną sztuką, innymi formami, to zwiększasz swój arsenał rapera. Na przykład masz większą możliwość porównań. Obejrzysz film, możesz stworzyć porównanie, nawet cały koncept kawałka na głównej postaci. Na przykład: jestem jak Deadpool, bo w środku jestem zraniony, a wszystko prześmiewam i jestem taki, wiesz, fifi rafa. Można powiedzieć, że mam styl mroczny jak Beksiński czy coś takiego. Po prostu zwiększasz swój arsenał rapera.

Poszerzasz to. A jednak łapiemy takie inspiracje, że może tylko ja tak mam, ale obejrzę serial i chcę być jak główny bohater, albo imponuje mi ten główny bohater. Zobaczę obraz i myślę: „Kurczę, estetyczny, ładny”. Z tego można czerpać inspirację do okładek, do czegoś. Uważam, że raper i ogólnie artysta powinien obcować ze sztuką. Nie chodzi mi o sztukę wyższą, nie w tym rzecz. Ale jednak być w świecie jakiegoś przekazu. Jeśli ktoś nie lubi obrazów i wierszy, niech ogląda seriale na Netflixie, posłucha audiobooka. Niech człowiek bierze inspirację. Siedząc w domu, czym się zainspirujesz? Dlatego nie wydaję albumów częściej niż raz na rok, bo trzeba coś przeżyć, żeby mieć o czym pisać.

Rozumiem to podejście. Nie jestem zwolennikiem wydawania albumu jednego za drugim. Nigdy nie miałem tak, że naciskałem na mojego ulubionego rapera, że pisałem mu na Instagramie: „Kiedy ten nowy  album, bo nie mam czego słuchać”.

A jak radzisz sobie z presją tworzenia nowej muzyki? Czy masz jakieś rytuały lub metody, by zachować swoją kreatywność?

Nie mam konkretnych rytuałów. Staram się czasami zmieniać system pracy. Na przykład studio, w którym nagrywam, albo teraz robię płytę, tworząc bity — producent robi bit, ja piszę tekst w tym samym momencie, zamiast dostawać bit i pisać. Robimy to jednocześnie. Mam jakąś ingerencję w jego pracę.

Szacun dla producentów.

Tak, wielki.

Czy uważasz, że miasto wspiera artystów? Czy w ogóle scenę hip-hopową? Czy widzisz to, że w Bielsku młodzi raperzy mają wsparcie ze strony miasta?

Może się na tym nie znam, bo nigdy nie szukałem pomocy w mieście, bo rap był dla mnie na tyle antysystemowy, że chodzenie po pieniądze do miasta i mówienie o tym, że robimy graffiti w tym mieście i nie jesteśmy fanami policji – trochę mi się to gryzie. Może, nie wiem, jak robisz chrześcijański rap czy coś takiego, to może… I teraz, broń Boże, staram się nie powiedzieć tego prześmiewczo, bo dla kogoś może to forma wyrazu, która jest ważna. Myślę, że to bardziej inicjatywy dla miasta. Gdy w coś angażuje się miasto, wchodzi często cenzura, wymagania, a to nie jest rap. Jeśli współpracujesz z miastem, organizacjami państwowymi, masz pewne wytyczne, na których musisz działać.

Rzadko się zdarza, że urzędy dają ci wolną rękę.

Nie wyobrażam sobie, że którykolwiek z moich kawałków mógłby być finansowany przez miasto. Nie wyobrażam sobie grania na miastowej imprezie. Może są hip-hopowe festiwale miastowe. To inna sprawa.

Na Śląskich Mirażach teraz na przykład w Pszczynie był Fisz Emade Tworzywo.

Wiesz, takie rzeczy, okej. Pewnie są pieniądze z miasta, żeby zorganizować festiwal rapowy dla młodzieży. Ale nie wyobrażam sobie, jak miałaby wyglądać współpraca młodego rapera z miastem czy jakąkolwiek taką organizacją. Jeśli miasto się w to wtrąca i miałoby podpisać swoim logiem, nie mogą być tam treści wulgarne.

Czy uważasz, że młodzi artyści pamiętają o tradycyjnych elementach kultury hip-hopowej, takich jak cztery elementy, czy choćby „chrzest polskiego hip-hopu” przez Jana Pawła II?

Uważam, że nie pamiętają.

Kojarzysz to, prawda? Jak b-boye tańczyli przed Janem Pawłem II.

Pamiętam to.

Uważam, że nie, bo nie ma takiej świadomości. Są postacie, które weszły w popkulturę, takie jak Snoop Dogg, Biggie, Tupac, to się kojarzy. Nawet raperzy się do nich porównują. To osobny temat. Ale mój problem jest taki, że naprawdę nie mają świadomości tych początków.

Czym ta kultura jest?

Nie wiedzą, czym jest ta kultura. Nie mówię, że musisz znać całą dyskografię Tupaca. Nie musisz znać długości jego numerów, dat wydań albumów.

Albo skąd się wzięły skrecze i samplowanie starych utworów z winyli.

Nie musisz mieć wiedzy historycznej, jakbyś pisał referat o rapie. Ale ja, gdy w to wchodziłem, miałem taką zajawkę, że sam oglądałem te rzeczy. Stare wywiady, dokumenty o hip-hopie. Dowiadywałem się, z czego to wynika. Mam wrażenie, że to już zanika i dla ludzi raper to osoba, która dużo zarabia, jest fajna, imprezuje, i to jest ta kultura rapu, gdzie nie ma to wiele wspólnego z rapem.

To jest przykre dla mnie. Dla człowieka, który pamięta, że przegrywaliśmy sobie z telefonów z klawiaturą poprzez Bluetooth kawałki rapowe. Moim pierwszym takim rapowym kawałkiem, który pamiętam, było „Zbuku witam cię w Polsce”. To było moje pierwsze zetknięcie z hip-hopem. Byłem bardzo zajarany tym kawałkiem. Chodziło się, słuchało na telefonie, na głośniku i przyciszało na przekleństwa, jak ktoś przechodził obok.

No tak. To się zmieniło bardzo. Ale już tak nie narzekając, dzięki temu jest większa możliwość zarobku, większe możliwości, żeby zacząć robić ten rap. Teraz, jeśli jesteś osobą, która chce to kultywować, ważne, żeby to robić, a nie tylko o tym mówić. I to jest jedyne, co możemy zrobić w tej branży.

Zdjęcie wyróżniające: Paweł Pilarczyk

Zdjęcie w tekście 1: Wojciech Koziara

Zdjęcie w tekście 2: Ciocia Ewa Foto

Tekst ukazał się w #17 magazyn

Teksty
Maciej Pudełko