Szczęśliwy ciąg zdarzeń był kontynuowany #17
Maciej Jabłonowski jest aktorem Teatru Lalek Banialuka i zgodził się odpowiedzieć na kilka pytań dotyczących jego pracy. Dzięki niemu miałem okazję zajrzeć na chwilę za teatralne kulisy i dowiedzieć się, jak wygląda życie teatru od strony niedostępnej dla widza oraz poznać jego aktorską historię.

Niektórzy z was mogą go kojarzyć z roli Władka/Pijaka w Ślubie (reż. Agata Biziuk) oraz Procesu (reż. Konrad Dworakowski) gdzie wciela się on m.in. w Malarza Titorelli-ego.
Postanowiłem zacząć naszą rozmowę od podstawowego pytania, czyli. na jakiej podstawie zatrudnia się w teatrze nowego_wą aktora_kę. Maciej przy okazji tego pytania podał też kilka szczegółów dotyczących edukacji przyszłego_ej artysty_ki scenicznego_nej. Zaznaczył, że nie jest to uniwersalny scenariusz, jednak najbardziej typowy, ponieważ dróg do zostania aktorem jest wiele. Nie zapominajmy też, że ścieżki zawodowe aktorów teatralnych i filmowych mogą się różnić między sobą, ponieważ specyfika pracy jest inna.
„Zacznijmy od tego, że osoby, które decydują się zostać aktorami, niejako skazują się na ciągły casting. Wszystko zaczyna się już na etapie studiów. Aby dostać się do Akademii Teatralnej, trzeba zdać egzamin wstępny, do którego każdy z kandydatów musi przygotować wymagany tekst oraz piosenki” – mówił.
Zaznaczył, że już w tym momencie staje się właściwie przed swoim pierwszym castingiem. Po przedstawieniu przez kandydata przygotowanego materiału komisja składająca się z czwórki profesorów decyduje, jak stwierdził Maciej: „czy twoje marzenia zostaną zrealizowane, czy nie”. Chętnych na kierunek aktorski jest bardzo wielu, dlatego trzeba czymś się wyróżnić.
„To w sumie zabawne, że od 10 minut zależy twoje być albo nie być. Oczywiście znam przypadki osób, które zdawały po kilka razy i w końcu się dostawały. Nie świadczy to o braku ich umiejętności bądź predyspozycji do wykonywania tego zawodu” – zaznaczył mój rozmówca.
Wytłumaczył mi również, że oceniane w ten sposób wartości artystyczne niestety nigdy nie będą w pełni miarodajne, jednak konieczny jest proces rekrutacyjny. Gdy przejdzie się pierwszy etap, kolejny składa się z dwóch części. W trakcie pierwszej oceniana jest sprawność fizyczna, a kolejnej – zdolność do improwizacji oraz realizowania zadań aktorskich. To tutaj egzaminatorzy poznają lepiej swoich kandydatów. Jeżeli wynik jest pozytywny, zostaje się studentem_ką aktorstwa.
Maciej zaznaczył, że kluczowe są pierwsze trzy lata studiów – to wtedy najbardziej rozwijane są zdolności aktorskie studentów. Na czwartym roku kończy się wiele przedmiotów i zaczynają prace nad dyplomem. Cytując mojego rozmówcę:
„Spektakl dyplomowy w akademii teatralnej to pierwszy pełnoprawny występ, gdzie wraz ze swoimi kolegami z roku pokazujesz, czego nauczyłeś się przez te lata w murach uczelni.
Jest to swego rodzaju zwieńczenie toku studiów, chociaż prawdziwe zakończenie jest na piątym roku, po złożeniu i obronie pracy magisterskiej”.
Dowiedziałem się również, że nauka nie stanowi przeszkody w uczestnictwie w castingach poza akademią. Wspomniany proces jest indywidualny dla każdego teatru. Zwykle kandydaci przyjeżdżają na przesłuchanie i prezentują swoje umiejętności, jednak czasami casting jest odwrócony i to dyrektorzy, zobaczywszy aktora na festiwalach teatralnych, zapraszają go do współpracy.
Należy dodać, że Banialuka jest teatrem lalek, co jeszcze utrudnia cały proces – w Polsce mamy cztery uczelnie dramatyczne, a tylko dwie lalkowe. Maciej zwrócił uwagę, że jest to środowisko dosyć hermetyczne.
Wiele osób ma tam ze sobą kontakt, dlatego wymieniają się uwagami na temat studentów_tek i na tej podstawie postanawiają, kogo zaprosić do współpracy. Na koniec mój rozmówca dodał: „Jak pewnie widzisz, sposobów na dostanie się do teatru jest kilka, lecz nie można zapominać, że często jest to droga, która zaczyna się już dużo wcześniej”.
Następnie Maciek opowiedział mi o swojej nieszablonowej ścieżce, która zaprowadziła go do Banialuki.
„W moim przypadku ta droga była trochę inna. Udało mi się dostać do Akademii Teatralnej imienia Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie (Filia w Białymstoku) za pierwszym razem, od razu po maturze. Pierwsze dwa lata mojej edukacji przebiegły pod znakiem szalonych etiud, rozwoju warsztatu aktorskiego oraz poznawania technik aktorskich pomagających w graniu scen, jak również kreowaniu postaci. Jednak trzeci rok przywitał mnie dość dużą niespodzianką, gdyż dostałem możliwość wzięcia udziału w spektaklu dyplomowym rok wcześniej”.
Przybliża mi okoliczności, w jakich pojawiła się jego szansa:
„Przez zawirowania z jednym ze studentów z czwartego roku reżyser, nie chcąc zmieniać koncepcji sztuki, zdecydował się na wzięcie mnie do przedstawienia. Tym samym 19 lutego 2022 roku zadebiutowałem w spektaklu Tango w reżyserii Pawła Chomczyka, gdzie wcieliłem się w postać Edka. Szczęśliwy ciąg zdarzeń był kontynuowany. Po moim dyplomie zobaczyłem ogłoszenie o castingu do Teatru Lalek Banialuka, gdzie szukano młodych osób do zespołu aktorskiego”.
Dodał, że takie ogłoszenia są rzadkością.
„Zazwyczaj dzieje się tak w przypadku przejścia aktora na emeryturę (wtedy zwalnia się etat), zmiany miejsca pracy lub gdy jest potrzeba odmłodzenia zespołu aktorskiego. W moim przypadku wysłałem CV oraz demo aktorskie, przyjechałem na rozmowę, dogadaliśmy się z dyrektorem – i tak zacząłem swoją przygodę z Banialuką”.
Zawsze byłem ciekaw procedury wyboru tematu następnej premiery. Tu też Maciej pospieszył z wyjaśnieniem. Powiedział, że każdy dyrektor ma swoje preferencje artystyczne, jak również tytuły, które chciałby wystawić, i to właśnie on jest odpowiedzialny za tworzenie linii repertuarowej teatru. Czasami bywa również tak, że reżyserzy spotykają się z dyrektorami i przedstawiają im swój autorski pomysł.
W trakcie wspomniał również swoje pozytywne przemyślenia o dyrekcji Banialuki:
„W przypadku dyrektora Jacka Popławskiego widać, że reaguje on na wydarzenia na świecie oraz potrzeby współczesnego widza, trafiając do jego wrażliwości i emocji. To przekłada się na spektakle, które chcą rozmawiać z wrażliwością odbiorcy, poruszać ją i zmuszać ludzi do wyrabiania sobie własnego zdania w obliczu opinii, a nie faktów”.
Podczas rozmowy aktor opowiedział mi o zapamiętanych sytuacjach związanych ze sztukami i reakcjami publiczności.
„W mojej pamięci bardzo wyraźnie zapisał się moment grania spektaklu Smoki w reżyserii Anny Nowickiej. Było to świeżo po przyjściu do Banialuki, zastępstwo w Smokach było moją pierwszą rolą na deskach tego teatru. Wraz z Radosławem Sadowskim grającym Świnię wychodzimy na scenę z zamiarem upolowania smoka. Po moich patetycznych zapowiedziach o osiągnięciu tego upragnionego celu Świnia jasno daje do zrozumienia, że smoki nie istnieją, a fanatyczne poszukiwania ich są wariactwem. Wtedy mam chwilkę interakcji z publicznością. Zadałem pytanie: «Co? Ja jestem wariat?». Widzowie: «Tak, jesteś wariat! Smoków nie ma! Wariat! Wariat!». I wtedy jedna z dziewczynek wstała i na cały głos krzyknęła: «Nie! Ja ciebie kocham!». Do dzisiaj z uśmiechem na twarzy wracam do tej chwili”.
Maciej wypowiadał się w superlatywach o swojej publiczności:
„Widzowie dziecięcy są niesamowici. Spontaniczność reakcji jest dość duża, czego nie zawsze można doświadczyć, grając dla widza dorosłego”.
Następnie wspomniał o przedstawieniu pt. Urodziny w Nigdylandii. Jest pewien, że jeden konkretny widz był na spektaklu nie po raz pierwszy. Podczas poszukiwań mamy jednego z bohaterów postać grana przez Jabłonowskiego zadaje publiczności pytanie: „Nie widzieliście przypadkiem mojej kociej mamy?”. Widzowie odpowiadają, że nie – z jednym wyjątkiem…
„W tym momencie usłyszałem chłopca, który krzyknął: «Ulica Mleczna 26!». Był to adres, do którego zmierzał główny bohater, a o którym miał się dowiedzieć nieco później. Pobiegłem więc dalej z pytaniami do publiczności, jednak ten chłopak znowu, tym razem znacznie głośniej: «Ulica Mleczna 26!». Odpowiedziałem: «Mleczna 26? To pewnie gdzieś tam!» i poszedłem dalej zadawać pytania w publiczność, lecz to ewidentnie nie spodobało się mojemu młodemu pomocnikowi. Wstał i krzyknął, ewidentnie zdenerwowany: «No przecież mówię! Ulica Mleczna 26! Idź tam!». Wtedy wkroczyli inni aktorzy z kolejną sceną. Do tej pory zastanawiam się, co by mogło wyniknąć z tej konwersacji z widzem, gdyby dali mi jeszcze minutę…”.
Ostatnia sytuacja, o której opowiedział mi Maciej, wydarzyła się podczas spektaklu O mniejszych braciszkach św. Franciszka. Aktor gra w nim tytułową rolę i w scenariuszu ma zaplanowaną interakcję z publiką. Tak przedstawił mi ową anegdotę:
„Podczas sceny z wieśniakiem i osłem Święty Franciszek zastanawia się, jak pogodzić dwóch skonfliktowanych bohaterów. Po trudach godzenia puentuje scenę słowami: «A idźcie wy wszyscy… do nieba!». «Bardzo dziękuję za życzenia, ale jeszcze się nie wybieram» – usłyszałem z publiczności”.
Po chwili podsumował:
„Te wszystkie reakcje są bardzo zabawne, a jednocześnie miłe, pokazujące, że praca, którą wykonujemy, działa na widza. Teatr jest po to, aby wzbudzać emocje i przeróżne reakcje. Wystarczy odrobina otwartości oraz wiara w wydarzenia na scenie, aby spotkanie, którego doświadczają odbiorcy, było wyjątkowe i zostało z nimi na dłużej”.
Tą refleksją zakończyliśmy naszą rozmowę. Doszedłem do wniosku, że dzięki temu spotkaniu miałem okazję lepiej poznać Macieja Jabłonowskiego, zobaczyć jego pasję do tego, co tworzy, oraz jego pozytywne nastawienie do świata. Świadomość, że mamy w Bielsku takich wyjątkowych ludzi sprawia, że jeszcze bardziej kocham nasze miasto. No, i oczywiście zachęca do kolejnej wizyty w teatrze 😉
Może to trywialne, ale w teatrze nie zawsze chodzi o sam spektakl. Czasami ważniejsze jest spotkanie.
___
Zdjęcie: Malwina Kazubska
Tekst ukazał się w #17 magazyn