Twin Peaks: Do drzwi czerwonych zapukam – recenzja

Niespełna miesiąc po śmierci nieodżałowanego Davida Lyncha wybieram się do teatru Barakah na spektakl inspirowany jego dziełem - Miasteczko Twin Peaks. Jednak Twin Peaks: Do drzwi czerwonych zapukam to nie historia żywcem wyjęta z serialu. To przede wszystkim historia zagmatwanych relacji z ojcem czy matką. Oraz dobra i zła w świecie, gdzie oba te pojęcia dzieli niezwykle cienka granica. 

Już od samego wejścia do teatru mogłem poczuć się jak w miasteczku Twin Peaks. Z każdej strony dobiegała mnie muzyka inspirowana serialem, na stolikach leżały kubki z – jakby to powiedział Agent Cooper – cholernie dobrą kawą, a w korytarzu prowadzącym na widownię czekało na mnie, zawinięte w folię, ciało Laury Palmer. Ciepłe, przygaszone światła przypominały o klimacie panującym w serialowym miasteczku. 

Jak już wspomniałem, Twin Peaks: Do drzwi czerwonych zapukam w reżyserii Michała Nowickiego to nie historia śmierci Laury Palmer. Nie dowiem się tu, kto zamordował nastolatkę, a to wokół tej kwestii toczy się historia serialu. Twórców i twórczynie zainteresowało to, co działo się wcześniej, jeszcze przed tajemniczą śmiercią dziewczyny. Widzę brak bliskości Laury z jej ojcem, niemożność zaufania własnej matce, wszechobecną samotność i wiele dysfunkcyjnych relacji. Poniekąd każdy z nas może odnaleźć się w postaciach spektaklu. Historia zamordowanej Laury Palmer staje się przede wszystkim tłem do przedstawienia ludzkich tragedii. 

Dość niespotykanym zabiegiem twórców i twórczyń przedstawienia było połączenie tragedii i parodii serialu na scenie. Na przemian widzimy sceny opętania ojca Laury i przemocy w jej domu z prześmiewczymi postaciami Donny i James’a czy ekscentrycznym Dalem Cooperem. Taktyka ta pozwala chwilowo odciąć się od ciężkiej tematyki przedstawienia i rozluźnić. Traumatyzujące sceny gwałtu i przemocy rekompensowane są momentami z Donną i Jamesem czy kobietą z basem

Scenografia autorstwa Moniki Kufel idealnie wpasowała się w nastrój Twin Peaks’a. Wzory inspirowane Czarną Chatą, minimalistyczne tło i czerwone światła sprawiły, że poczułem się, jakbym wszedł w filmowy świat Davida Lyncha.  Spektakl inspirowany był nie tylko najpopularniejszą produkcją Lyncha i Frosta, jaką jest Miasteczko Twin Peaks, ale także filmami Twin Peaks: Ogniu krocz ze mną, Blue Velvet i Dzikość serca.

Twórcy i twórczynie spektaklu w dość nietypowy sposób przedstawili_ły postać agenta Dale’a Coopera. Niezwykle spokojny, kierujący się intuicją i doświadczeniem agent FBI został przedstawiony na scenie jako wiecznie roztargniony ekscentryk. Wiele fanów i fanek Twin Peaks’a mogłoby oburzyć się na takie przedstawienie jednej z najważniejszych postaci.  Osobiście uważam, że takie przedstawienie głównego bohatera serialu świetnie pasuje do nieco parodiowej interpretacji Twin Peaksa.

Ze spektaklu, pomimo że spodziewałem się czegoś totalnie innego, wychodzę pozytywnie zaskoczony. Możliwość zobaczenia na scenie alternatywnej wersji Miasteczka Twin Peaks to ciekawe doświadczenie. Spektakl jest świetnym uzupełnieniem serialu Davida Lyncha i Marka Frosta. Z pewnością jest to  obowiązkowa pozycja dla prawdziwych fanów i fanek twórczości Davida Lyncha.

_____

Fot. Piotr Kubic