Dziewczęce dziewczyny – czyli… jakie?
Kiedy byłam małą dziewczynką, myślałam, że gdy już wreszcie zostanę „bardzo dorosłą” nastolatką, to będę przypominać bohaterki amerykańskich filmów.
Wiecie, jakie bohaterki. Te, które za wspaniały strój szkolny uważają krótką spódniczkę i buty na bardzo wysokim obcasie, a zamiast wielgachnej torby napakowanej książkami w dłoniach dzierżą maluteńkie torebeczki. Dosyć to głupie, ale niewiele miałam wtedy lat, to i moje życzenia były naiwne. Życie te marzenia zweryfikowało, ale do dzisiaj coś mi z nich pozostało, bo bardzo lubię być typowo dziewczęcą dziewczyną – taką, która przez pół godziny zastanawia się, na jaki kolor by tu pomalować paznokcie. Lubię też czasami zatracić się w świecie pełnym szpilek kupionych na wyprzedaży i milionów odcieni czerwonych szminek.
Czasem, gdy widzę filmy, książki i czasopisma przeznaczone stricte dla płci żeńskiej, chce mi się płakać. Nietrudno zauważyć, że zazwyczaj nie są to szczególnie ambitne dzieła. Oczywiście mogę wybrać się do kina na doskonały thriller (i zapewne to zrobię), ale co w sytuacji, w której chciałabym zobaczyć jakiś dobry romans? Miałabym pewnie spory problem, bo jeśli kobieta ma chęć obejrzenia czegoś dedykowanego przede wszystkim dla jej grupy docelowej, to zwykle pozostaje albo „Pięćdziesiąt twarzy Greya” (bez komentarza), albo jakaś „niezwykle zabawna” komedia romantyczna. Naprawdę trudno o coś niebanalnego, pięknego, mądrego i subtelnego.
Z literaturą sprawa ma się podobnie, ale największym dramatem są chyba czasopisma. Mam wrażenie, że nieraz odstraszają samymi okładkami. Oczywiście nikt nie zmusza mnie do ich zakupu, ale trochę mi przykro, że dziewczyny lubiące poczytać „babskie” publikacje zostały z góry uznane przez niektórych redaktorów za niezdolne do zainteresowania się czymś, co nie dotyczy ani modnych ubrań, ani kosmetyków. Niełatwo znaleźć coś o polityce czy nauce, za to bez wysiłku znajdziemy porady dotyczące tego, jak żyć, by podobać się mężczyznom.
Mimo, że podobno odchodzimy od podziału na typowo kobiece i męskie zainteresowania, sposoby spędzania wolnego czasu, czy zawody, to jednak wciąż wielu osobom wydaje się, że te pierwsze są bezwartościowe. Mam tutaj na myśli na przykład manicurzystki, stylistki czy vlogerki i blogerki modowe. Przecież ich praca nie uratuje nikomu życia, nie doprowadzi do polepszenia warunków bytowych innych ludzi. Dla wielu dziewczyn, które postanowiły z pisania o ładnych ubraniach czy kosmetykach uczynić sposób na życie, to po prostu nieambitne, niewiele warte „pustaki”. Czy ktokolwiek w ogóle pomyśli o tym, że taka osoba może w wolnym czasie dokarmiać bezdomne psiaki, organizować zbiórki żywności dla biednych dzieci, pisać doktorat, który być może zmieni losy ludzkości?
Nie traktujmy słów „głupi”, „pusty”, „banalny” jako synonimów słów „kobiecy” czy „dziewczęcy”. Przecież można oglądać debatę polityczną i w tym samym czasie malować paznokcie, można studiować prawo i jednocześnie pracować jako personal shopper, można interesować się zarówno historią lotnictwa, jak i najnowszymi trendami w modzie. A nawet jeśli jakiejś dziewczyny nie ciekawi żadne z „ambitniejszych” zajęć, to czy naprawdę w porządku jest mówienie z pogardą, że jej nie interesuje nic więcej, prócz ciuchów i kosmetyków? Czy to czyni ją bezwartościową? Czy mamy pewność, że te pasje nie sprawią, że któregoś dnia to ona będzie dyktować największe trendy w makijażu podczas paryskiego tygodnia mody? Mam nadzieję, że te pytania dla wszystkich okażą się być retorycznymi.
Korekta: Ewa Kuchta
Grafika: Olga Then