Psiamać!
To był początek listopada. Przeglądałam Facebooka, nie szukając niczego konkretnego, gdy natknęłam się na post, którego treść całkowicie mnie rozbiła. Nie wiedziałam, jak mam zapomnieć o tym, co przeczytałam i zobaczyłam, na stronie jednego ze schronisk dla bezdomnych zwierząt. Tekst był o zdarzeniu w nocy, poprzedzającym Święto Zmarłych. Ktoś zwabił do lasu psa, któremu nożem odciął ogon i kilka grubych płatów skóry...
Młody psiak był bezdomny, ale znany wszystkim w okolicy, której mieszkańcy nawet nadali mu imię. Nie był duży – sięgał może do połowy łydki, i stale dokarmiany przez ludzi z sąsiedztwa, dreptał sobie tam, gdzie akurat poprowadziły go łapki. Ufny, towarzyski i zawsze wesoło merdający ogonkiem zwierzak, został znaleziony przez jedną z mieszkanek, gdy pocięty i zalany krwią, leżał w lesie i ostatkiem sił piszczał z bólu…
Zapomnieć, czy… działać?
Zdjęcia, które towarzyszyły tekstowi, tak mocno wryły się w moją pamięć, że nie mogłam się od nich uwolnić. Owładnęło mną tak silne poczucie niesprawiedliwości, żalu, trwogi i zarazem złości, że w tamtym momencie, byłabym chyba w stanie zabić… Nie umiałam o tym zapomnieć, nie umiałam tego przetrawić, nie umiałam wytłumaczyć sobie, dlaczego tak się stało.
Nawiązałam kontakt z kobietą, która zajmowała się owym psem, i chcąc zagłuszyć smutek, wysłałam paczkę, z prezentami dla pupila. Nie minęło kilka dni, gdy odebrałam zdjęcia, przedstawiające owego zwierzaka, leżącego w nowym kojcu, wśród zabawek i przysmaków, wyglądał na zadowolonego.
Z uśmiechem przyglądałam się fotografiom i ze zdziwieniem czułam jak trwoga, która towarzyszyła mi od kilku tygodni, stopniowo ustępuje. Nie chodziło tu, o ilość wydanych pieniędzy, ale o fakt, że moja osoba i moje działania, wpłynęły na samopoczucie tego zwierzaka. Poczułam się naprawdę niesamowicie, i ogarnięta euforią, postanowiłam działać dalej.
Chcieć, znaczy móc!
Nie znam chyba osoby, która wprost przyznawałaby się do tego, że nie lubi zwierząt, wręcz przeciwnie – większość ludzi, z którymi miałam możliwość rozmawiać, ochoczo sprzeciwia się wszelkim przejawom agresji wobec czworonogów i bardzo ubolewa nad faktem, że często skazane są na bezdomność.
Na pytanie, co z tym robią, zazwyczaj odpowiadają ciszą. Słyszę wytłumaczenia: Jestem zbyt wrażliwa, by oglądać tak straszne cierpienie zwierząt. Albo: Co ja sam mogę zdziałać? Przecież nie jestem w stanie niczego zmienić… To straszne tchórzostwo! Straszny błąd! – Chronić siebie samego przed tym, co może sprawić przykrość, tłumaczyć to miłością do zwierząt i jednocześnie zostawiać je same sobie…
Grupa wolontariuszy, którzy działają w bielskim schronisku, to ludzie zróżnicowani chyba pod każdym względem. Są osoby młode, jak i te w dojrzałym wieku – licealiści, studenci, osoby pracujące, zamężni, niezamężni, rozwodnicy, i być może wdowcy, grupa osób wierzących i niewierzący, ludzie z wielkim bagażem doświadczeń, jak i ci, będący dopiero na starcie dorosłego życia.
Jedynym ich spoiwem, jest bezgraniczna miłość do zwierząt, oraz… płeć. Większość bowiem, z grupy wolontariackiej, stanowią kobiety! Rzekomo, słaba płeć, stworzyła świetnie działający team, który robi tak wiele, że jestem naprawdę dumna, że mogę w tych działaniach uczestniczyć.
Napawa mnie podziwem, widok tych kobiet, które, na pozór tak delikatne i kruche, nie boją się pracy, której warunki (jeśli ktokolwiek był w przytulisku to wie) do miłych nie należą. Nie ma się co oszukiwać – w schronisku nie pachnie fiołkami, temperatura, nie zawsze jest sprzymierzeńcem, a ubrania po wyjściu, nie wyglądają tak samo, jak przy wejściu.
I chociaż sama, jestem osobą, lubiącą wygodę i zwracającą uwagę na czystość i porządek, to jeszcze nic, co robiłam dotychczas, nie dawało mi tyle radości i satysfakcji, jak możliwość obcowania z tymi zwierzętami.
… a jeśli móc, to w jaki sposób?
Wolontariat jest dla wszystkich, którzy chcą. Dla tych, którzy mają dużo czasu, i dla tych, których dyspozycyjność jest mocno ograniczona. Można przychodzić zarówno samemu, jak i przyjść, gdy zbiera się cała grupa Psiej Ekipy. Jedynym, co wystarczy zrobić to pobrać formularz, widniejący na stronie miejskiego schroniska, oraz odbyć szkolenie z zakresu BHP, którego organizacją zajmuje się Reksio.
Cały sens polega na tym, aby uświadomić sobie, że nasze działania coś znaczą, że możemy sami, bądź w grupie, zrobić coś, co realnie wpłynie na czyjeś życie. Możemy być powodem czyjejś radości. Za nasze zaangażowanie i pomoc otrzymamy dożywotnią i bezwarunkową miłość kogoś, kto w przeciwieństwie do ludzi, nie rozpamiętuje krzywd, a okazane ciepło, zwraca po tysiąckroć.
Zakres działania wolontariuszy jest naprawdę ogromnie szeroki: od wyprowadzania zwierzaków na spacery, szukania im nowych domów adopcyjnych, po organizowanie różnego rodzaju zbiórek rzeczy, które są w schronisku niezbędne.
Złe, dobrego początki
Jakiś czas temu otrzymałam wiadomość od znajomego mi już adresata. Jej treść dotyczyła okaleczonego czworonoga, który swego czasu tak bardzo skradł moje serce, i którego historia nieustannie ciążyła mi na duszy.
Znajoma wolontariuszka wysłała mi zdjęcie, na którym widać, jak psiak śpi beztrosko w pokoju, który wyglądem przypominał salon. Tekst dołączony do zdjęcia mówił: Znalazł dom. Towarzyszący mi żal, na dobre opuścił moje serce, a z oczu mimowolnie popłynęły łzy. Pierwszy raz w życiu rozpłakałam się ze szczęścia, niczym kilkuletnie dziecko… Pomyślałam wtedy, że może faktycznie nie jesteśmy w stanie zbawić całego świata, ale na pewno jesteśmy w stanie być nim dla kogoś.
Chcesz pomóc? Odezwij się – warto!
Korekta: Justyna Fołta
Zdjęcia: Psia Ekipa