Słowiański czarodziej betonu

Chyba nie należę do ludzi o żelaznej cierpliwości. Mimo to jakoś z niezwykłym spokojem przyglądałem się kolejnym wymysłom architektonicznym mojego sąsiada.

Z tolerancją patrzyłem, jak pomalował płot na różowo. Bez złości przyjąłem fakt, że całe otynkowanie domu, aby pasowało kolorystycznie do płotu, zostało pomalowane na zielono. Nie spędzała mi snu z powiek ani niebieska dobudówka, ani czerwona dachówka. Pewnego poranka jednak moja estetyczna tolerancja została wystawiona na ciężką próbę. Było to w dniu, w którym uświadomiłem sobie, że ostatnim etapem Słowiańskiej Twierdzy mojego zaściankowego przyjaciela jest Cementowa Baszta, która będzie królowała nad całym projektem.

Przejażdżka krajobrazowa

Nie będę nawet próbował ukrywać, że inspiracją dla mojego artykułu jest mój sąsiad. Nie wiem, czy przeczyta ten artykuł i czy poczuje się urażony. Jeśli tak, to nie przepraszam. Bo cierpienie wywołane jedną opinią o absolutnym braku gustu estetycznego nijak ma się do cierpienia wywołanego zmuszeniem kogoś do oglądania efektów braku owego gustu. To nie Ty, drogi sąsiedzie, musisz żyć z bolesną świadomością, że ten jeden nieszczęsny przypadek to tylko kropla betonu w betoniarce polskiego budownictwa.

W rzeczy samej, wystarczy krótka przejażdżka po Szpachlowiu Małym albo jakichś innych Januszach Wielkich, żeby zobaczyć, że Polacy wykształcili własny gust architektoniczny. Jest on dziwnym połączeniem gotowych wzorców z Zachodu i koślawych fanaberii ze Wschodu. A wypadkowa tego połączenia leży gdzieś między modernistycznymi, betonowymi kwadratami a wymyślnymi i pełnymi słowiańskiej fantazji różowymi rezydencjami. W pewnym sensie można nawet powiedzieć, że jesteśmy takim architektonicznym Istambułem. Łączymy ideę Wschodu i Zachodu.

Jak powstaje beton?

Dużo bardziej niż na krytyce zależy mi na genezie tego zjawiska. Ponoć gustu nie da się nauczyć. Ja bym jednak chętnie z tym polemizował. Nie wiem, na jakim etapie człowiek nabiera świadomości estetycznej. Nie wiem też, czy jest jakaś górna granica wiekowa, po której przekroczeniu człowiek nie jest w stanie się już nauczyć, że stawianie rekonstrukcji rezydencji Siemowita IV nie jest najlepszym pomysłem. Wiem za to, że to, czym się otaczamy wpływa w znacznym stopniu na to, co uznajemy za gustowne, a co za kiczowate. Najprzyjemniejszym wytłumaczeniem dla nas wszystkich byłoby zapewne zwalenie całej winy na wszechogarniający nas za czasów komuny socrealizm. Czy to jednak socrealizm nauczył nas malować dachówkę na zielono? Jakby nie patrzeć, modernizm w czerwonej oprawie może do pięknych nie należał, ale nie można było mu odmówić praktyczności. Co jest praktycznego w zielonej dachówce?

Wydaje mi się jednak, że upadek komunizmu znacznie przyczynił się do powstania tego specyficznego krajobrazu, który możemy obserwować w Polsce. Po wielu latach szarej i dodatkowo jeszcze kwadratowej rzeczywistości dostaliśmy dość dużą wolność w wyrażaniu siebie i własnych pomysłów. Może właśnie dlatego nasza architektura przypomina trochę syndrom dziecka, któremu rodzice nigdy nie pozwalali jeść słodyczy, aż do czasu, kiedy to dostał wielkie wiadro czekolady od babci pod choinkę. Ale czy to, że mamy faktycznie tyle czekolady usprawiedliwia nas, że tak usilnie próbujemy się nią zatruć? Czasami może po prostu wystarczy się delektować przez chwilę kostką lub dwiema, a nie żreć bez opamiętania czwartą tabliczkę?

To, czego się nie nauczyliśmy to odpowiedzialność. Odpowiedzialność za to, że mój dom nie jest tylko moją prywatną kupką żelbetu, ale również częścią krajobrazu i czynnikiem, który wpływa na klimat danej miejscowości. Musimy się nauczyć, że spójność (a przez to i niesamowity wygląd) krajobrazu architektonicznego buduje się nie tylko przez prywatne inwestycje, ale również poprzez wspólne działanie i trzymanie się raz ustalonej koncepcji. Musimy szybko odrobić lekcję. W przeciwnym wypadku możemy się odrodzić w halucynogennym śnie rodem z Kajko i Kokosza.

Korekta: Ewa Kuchta
Zdjęcie: Michał Niedziałek