Honorable mentions

Bizantyjskie efekty wizualne i rzucenie rękawicy legendzie japońskiego kina. Tam, gdzie inne filmy mają kompozycyjną trychotomię, aktorska adaptacja „Ghost in the Shell” ucieka się do trzech jakże prostych (i jakże skutecznych) chwytów marketingowych.

Anime „Ghost in the Shell” Mamoru Oshiiego to pozycja klasyczna, japońska legenda unieśmiertelniona przez krytyków. Po niespełna dwudziestu dwóch latach na srebrny ekran wchodzi adaptowany na jej podstawie film aktorski i – bo jakżeżby inaczej – wywołuje burzę kontrowersji. Czy są to jednak inwektywy zasłużone?

Powiew pomysłowości

Hollywoodzki „Ghost in the Shell”, tak jak jego protoplasta, podąża śladami losów Major Motoko Kusanagi (Scarlett Johansson), członkini wydziału do zwalczania przestępstw w futurystycznym świecie. I w zasadzie na tym podobieństwa się kończą, bo poza jednakowymi postaciami i tłem fabularnym, scenariusz obiera tu zupełnie inne koleje. Z jednej strony należy powinszować odwagi, a z drugiej… cóż, jeśli porywa się na słońce z motyką, to należałoby założyć chociaż przyciemnione okulary.

Niestety, właśnie owa brawura okazała się kamieniem młyńskim u szyi filmu Sandersa, który tak bardzo pociągnął go na recenzenckie mielizny. Scenariusz to pospolity blichtr, jakich dziś pełno w branży. Nie mówię tu o wiarygodności wypowiadanych kwestii czy samym fasonie stylu, ponieważ te stały na przyzwoitym poziomie, lecz o oddziaływaniu emocjonalnym na odbiorcę. Przez cały runtime „Ghost in the Shell” nie mogłem wyzbyć się wrażenia, że wszystko, począwszy od kierunku artystycznego, a skończywszy na głównym wątku fabularnym, służyło za efektowną wydmuszkę, która miała za zadanie ukontentować widza wizualnie. Nie czułem jakiejkolwiek więzi z żadnym z bohaterów, a wskutek nierównomiernie rozłożonej masy historii niektóre decyzje Major wydawały się zwyczajnie nieuzasadnione i wymuszone.

Te dobre i te złe decyzje

Inna sprawa, że na laudacje bezdyskusyjnie zasługuje w „Ghost in the Shell” casting: dobór niemal każdego z aktorów to strzał w dziesiątkę. Scarlett Johansson, wbrew przedwczesnym żalom, bardzo dobrze znajduje się w pancerzu zagubionej, szukającej swojej niszy w świecie kobiety-cyborga. Dodaje do postaci Major okruch człowieczeństwa, by przybliżyć ją przeciętnej, niebłyszczącej intelektem gawiedzi. Śmiem twierdzić, że choć w porównaniu ze swoim 20-letnim klonem Major z trzeciego millennium traci trochę na nieustraszoności, był to ruch w dobrą stronę. To samo tyczy się protektoralnego Batou (Pilou Asbæk) oraz sędziwego Aramakiego (Takeshi Kitano): każdy z tych aktorów bez zarzutu odgrywa swoją rolę. Niestety, jako indywiduum.

Niepozbawiona szlifu jest również ścieżka dźwiękowa. Co mile mnie zaskoczyło, na taśmie przebijają motywy znane z oryginalnego „Ghost in the Shell”, przy domieszce tych zupełnie nowych. Z pewnością nie zapiszą się one złotymi zgłoskami w historii muzyki filmowej, ale starania kompozytorów zasługują na wzmiankę. Na marginesie, to można by w ten sposób podsumować całokształt produkcji Ruperta Sandersa: nic wybitnego, jednak wartego nadmienienia.

Na szczęście ta reguła nie obejmuje w „Ghost in the Shell” efektów komputerowych. Miasto New Port zaskakuje, a jego ponadprzeciętne magnitudy holoreklamy w połączeniu z projekcjami ryb koi oraz wszechobecnymi neonami już całkowicie zapierają dech w piersiach. Komputerowo wygenerowane elementy otoczenia wyglądają wiarygodnie, nadto – wciskają w fotel estetyką.

Nawet one nie sprawdzają się wszakże jako słodko-gorzkie remedium na ubytki alegoryczności w dziele Sandersa. Bezprecedensowym atutem anime Oshiiego była wielopłaszczyznowość opowiadanej historii, miejsce na interpretację dialogu przez widza. W tegorocznej adaptacji tych walorów nie brak, zostały one jednakże zredukowane do poziomu niskiego. Trudno, koniec końców, konkurować z pozycją klasyczną.

Mógłbym o marcowym hicie rozwodzić się godzinami, dysputować o tym, czego to w filmie zabrakło, a co odniosło powodzenie. Ale recenzja to, nomen omen, forma konsumencka, dostosowana do przeciętnego odbiorcy. Zupełnie jak omawiane „Ghost in the Shell”.

Recenzja powstała dzięki współpracy z kinem Helios w Bielsku-Białej.

Zdjęcie: filmweb.pl
Korekta: Kajetan Woźnikowski