„Jutro będziemy szczęśliwi”? Trudno powiedzieć.

Ojciec samotnie wychowujący dziecko to motyw przewodni wielu komedii. I nieważne, ile razy oglądaliśmy już na ekranach kin nieporadne przygody początkujących rodziców, ile razy widzieliśmy ich pierwsze kroki w nowym, macierzyńskim świecie – ten temat nieprzerwanie bawi od lat.

Czy tego już nie było?

Historia Samuela to z pozoru historia, jakich było już wiele na ekranie. Mężczyzna to typowy babiarz i bawidamek, który czerpie z życia pełnymi garściami. Jednak pewnego dnia zjawia się kobieta, z którą wcześniej spędził noc, i zostawia mu córkę niczym niespodziankę. Samuel z większym lub mniejszym powodzeniem uczy się, jak być ojcem, jak wywoływać uśmiech na twarzy malutkiej Glorii i przede wszystkim —  jak unikać prawdy o Kristen, która ją porzuciła. Jednak niespodziewany powrót matki przerywa ich (zdawałoby się) beztroską codzienność.

Coś więcej niż schemat?

„Jutro będziemy szczęśliwi” wydawał mi się już od początku kolejną schematyczną komedią o ojcu, któremu dziecko spada niczym grom z jasnego nieba. Oprócz dobrego humoru i mile spędzonego czasu nie oczekiwałam od tego filmu nic więcej. Jednak reżyser Hugo Gelin zafundował widzom niemałe zaskoczenie – jego produkcja to tylko po części schemat, dodatkowo wzmocniony o zupełnie niespodziewane dla większości zakończenie.

Główną rolę w filmie odgrywa Omar Sy – aktor znany przede wszystkim z roli opiekuna niepełnosprawnego mężczyzny w „Nietykalnych”. Jako Samuel świetnie sprawdza się w roli ojca, który musi ni stąd, ni zowąd wziąć odpowiedzialność za córkę, z której istnienia nie zdawał sobie sprawy.

Dla Glorii zmienia swoje życie i robi wszystko, byle tylko była szczęśliwa. Oczywiście, na samym początku jego starania są nieporadne i wręcz komiczne, nie ma bowiem pojęcia o tym, jak się wychowuje dzieci. Co jednak ważne – kocha Małą całym sercem, bezgraniczną miłością i jest gotowy zrobić dla niej wszystko. Dosłownie. Nic dziwnego, że córka widzi w nim nieśmiertelnego supermana, który ochroni ją przed wszelakim niebezpieczeństwem i bólem. Aktorski duet Glori Colson i Omara Sy świetnie sprawdza się w tej produkcji, a ich radość z epikurejskiego życia chwilą dosłownie zaraża.

Nieco gorzej ukazana została postać matki, w której role wcieliła się Clemence Poesy. Kobieta najpierw zostawia dziecko domniemanemu ojcu i znika, by po 8 latach ponownie wejść z butami w życie Glorii i Samuela. Trudno określić przyczynę jej zachowania, można się jedynie domyślać, czy cierpiała na depresję poporodową czy może inne zaburzenia psychiczne. Niemniej jednak szkoda, że nikt nie pokusił się o rozwinięcie jej historii, która mogłaby okazać się równie intrygująca.

Czy po tym seansie będziemy szczęśliwi?

Chociaż humor w filmie nie należał do wyrafinowanych i raczej nie płakałam ze śmiechu, to jednak miło spędziłam czas w kinie. Dla mnie nie była to zwykła i zupełnie niewymagająca myślenia komedia. Oprócz codziennych przygód ojca i córki dobrze ukazuje konflikt między rodzicami dotyczący opieki nad dzieckiem, w którym ciężko znaleźć najlepsze rozwiązanie. „Jutro będziemy szczęśliwi” zachęca do cieszenia się chwilą i nieodkładania szczęścia na później, bo przysłowiowe jutro może zwyczajnie nie nadejść.

Recenzja powstała dzięki współpracy z kinem Helios w Bielsku-Białej.

Zdjęcie: filmweb.pl
Korekta: Kajetan Woźnikowski