Skąd ta komercjalizacja?

Dawniej, chcąc posłuchać danego utworu, musieliśmy znaleźć płytę, na której nagrana była akurat ta piosenka, co nieraz okazywało się niemożliwe. Teraz wystarczy parę kliknięć na YouTube czy Spotify, by posłuchać każdego, nawet mało znanego utworu. Tak szeroki dostęp do muzyki na pewno jest błogosławieństwem, ale czy potrafimy je dobrze wykorzystać?

Z powodu mniejszej różnorodności w dostępnej muzyce, choćby Nowojorczycy w latach 40., którzy chcieli posłuchać czegoś innego niż to, co akurat leci w radiu, chodzili do klubów, gdzie mieli szansę usłyszeć wielkich instrumentalistów tamtej dekady. To przyczyniało się nie tylko do poznawania indywidualnych stylów każdego z muzyków, ale również do zrozumienia procesu powstawania muzyki. Przez dzisiejszy dostęp do muzyki słuchacz włącza to, co mu się wyświetla w proponowanych – czyli prawdopodobnie to, co jest najpopularniejsze, a więc to, co leci w radiu. W zakładce „proponowane” nie znajdzie jednak propozycji ciekawych koncertów lub innych wydarzeń muzycznych w okolicy. W końcu łatwiej jest włączyć kilkanaście razy popularną piosenkę, którą się słyszy w radiu – ba, jest to także łatwiejsze od włączenia mniej znanego, a poszerzającego horyzonty muzyczne utworu. Technologia zatem idzie do przodu, ale czy nasze gusta się nie uwsteczniają…?

Co z tą muzyką?

Może jednak ludzie nie przykładają tak wielkiej wagi do melodii, których słuchają? Może ta cała komercjalizacja to naturalny proces? Dwa razy nie.

Takie pytania wywodzą się z błędnego, choć – trzeba przyznać – współczesnego traktowania muzyki jako czegoś, co po prostu ma brzmieć – nieważne jak, niech po prostu brzmi i nie przeszkadza. Muzykę trzeba traktować jak każdą sztukę.

Rozróżnić zwykły rysunek przedszkolaka – który owszem, może być uroczy, ale nie kunsztowny – od dzieła artysty-rysownika. Opowiadania z XIX-wiecznych gazet dla robotników – które owszem, są ciekawym przykładem kultury tego wieku, ale nie przedstawiają wysokiej wartości artystycznej – od dzieł literackich noblistów. Wychwalanie prymitywizmu jest proste, ale warto podjąć się zadania zrzucenia go ze swojego osobistego piedestału na drugorzędną pozycję i postawić na nim muzykę, która wzbudza w nas wzniosłe uczucia. Dlatego, mimo że naturalnym procesem jest postęp technologiczny, który ułatwił komercjalizację, muzyka sama się nie skomercjalizowała – zrobiło to społeczeństwo, które swoje muzyczne pole widzenia ustala poniżej swoich możliwości – z własnej woli, ale nie będąc tego świadomym. 

Piękno, a wrażliwość

Zapobieganie odchodzenia muzyki od sztuki i kultury w stronę wyłącznie rozrywki nie jest jednak łatwe. Rozwiązania takie jak organizowanie koncertów wartościowych muzyków czy ich dotowanie nie prowadzą do trwałego efektu – nie chodzi o to, żeby muzyk miał co jeść, lecz o to, żeby został odpowiednio doceniony.

Rozwiązaniem jest zatem działanie oddolne – to my, ludzie słuchający muzyki, musimy sięgnąć po taką spoza naszej „strefy komfortu”, w której już wszystko znamy i traktujemy jako tło, zapychacz. Warto sięgnąć po dzieła wykonawców ze stylów innych niż te, które znamy, z innych czasów – muzyka się przecież cały czas rozwija, a my mamy dostęp do całej tej osi czasu. Skorzystajmy z tej dostępności w odpowiedni sposób – eksplorujmy muzykę, a w mig zaczniemy mówić o kolejnych odkryciach zamiast kwitowania znanych wszystkim utworów słowem „fajne”.

Człowiek przecież lubi otaczać się pięknem, a piękno przecież znajduje się w sztuce – może warto wypełniać swoje życie pięknem nie tylko w sferze wizualnej, ale też słuchowej. Wierzę, czytelniku, że jesteś osobą wrażliwą na sztukę i że tej wrażliwości nie porzucisz w swoim życiu codziennym.

Zdjęcie: Sandra Szuta
Korekta: Kasia Bób

Teksty
Krzysztof Lach