Slawizmy dnia codziennego

Ostatnio pojawił się duży szał na punkcie podkreślenia swojej „ojcowizny” i zarzucania jej mniemanego zaniku. Niepotrzebnie, ponieważ słowianizmy towarzyszą nam na każdym kroku. 

Na wstępie warto zaznaczyć wagę, jaką nasi praojcowie przywiązywali do granic. Głównie międzyludzkich, ale również tych oddzielających Nawię, czyli świat zmarłych, od Jawii — świata żywych. Zarówno z szacunku do swoich przodków, jak i zapewne lęku przed ich możliwym gniewem, dawni Słowianie starali się nie naruszać owych granic. A jeśli, nie daj Boże, któraś z nich została przekroczona, znajdywali różnorodne sposoby obrony samych siebie przed możliwymi konsekwencjami. Wiele z tych form ochronnych używamy do dziś, nie będąc do końca świadomymi.

„-APSIK!
-Na zdrowie!”

Każdy był kiedyś przeziębiony i każdemu zdarzyło się kichnąć w towarzystwie. Zapewne znajome jest nam więc stwierdzenie „Na zdrowie”, które wpoili nam rodzice, a im ich rodzice i tak dalej, aż docieramy do genezy tego życzenia, czyli do pradawnych Słowian. Każdy mądry Słowianin, który chciał się obronić przed nieznaną mu energią wydobywającą się z ciała innego człowieka, w odpowiedzi na czyjeś kichnięcie mówił „Na zdrowie”.  Nie miało to na celu życzenia chorej osobie zdrowia, a raczej zabezpieczenia samego siebie. Na przestrzeni wielu wieków, zapewne w okolicach napływu francuskiego savoir-vivre’u, powstała odpowiedź na „Na zdrowie”, a mowa tu o „Dziękuję, która jest zabawną odpowiedzią dla świadomie broniącego się Słowianina przed energią osoby chorej.

Następnym razem, gdy po kichnięciu usłyszysz odpowiedź, zastanów się, czy aby na pewno chcesz dziękować za to, że ktoś właśnie uchronił się przed Twoją energią.

„Wróciłeś się do domu. Musisz usiąść na dziesięć sekund na krześle!”

Powtarzała babcia, gdy wracało się do mieszkania z powodu zapomnienia czegoś. Kierując się słowiańskimi wierzeniami, szanujemy w ten sposób granicę między naszym mieszkaniem a światem zewnętrznym. Dzięki temu rytuałowi, żadna energia z domu nie wychodzi, ani żadna niepożądana nie wchodzi. Dodatkowo próg domu był miejscem, gdzie czaiły się różne stwory, które podczas częstego otwierania drzwi mogłyby wedrzeć się na posesję.

Istotność progu domu była i nadal jest widoczna również w dniu ślubu. Tradycją i pięknym gestem pana młodego jest przeniesienie partnerki przez próg. Dawniej miało to na celu chronić małżonkę przed demonami mieszkającymi w domu!

Na rolę progu zwraca się uwagę także podczas zgonu. Kilka miesięcy temu podczas rozmowy z pewną pielęgniarką nasunął się temat słowiańskich obyczajów. Powiedziałem jej, że wieki temu praktykowano pozostawianie zmarłych w domu na trzy dni, po czym wynoszono ich nogami do przodu, stukając trzy razy o próg. Odparła, że w szpitalu, w którym pracuje, nadal wywozi się nieboszczyków nogami do przodu. Zapewne nie jest to już spełniane we wszystkich placówkach służby zdrowia, ale czego oczekiwać po tylu latach zmian i ewolucji naszej słowiańszczyzny.

Takich przykładów można by wymienić jeszcze wiele, na przykład wieszanie podkowy w celu niesienia pomyślności, nieprzechodzenie pod drabiną czy cofnięcie się o trzy kroki po zobaczeniu czarnego kota. Faktem jest, że nasza słowiańszczyzna, choć ukryta, wciąż wszędzie nam towarzyszy. Nie potrzebujemy wyidealizowanego i przerysowanego zwracania uwagi na to, kim jesteśmy, bo wystarczy, że przypomnimy sobie słowa naszych babć, gdy beztrosko rozsypywaliśmy sól na podłogę.

Na koniec zacytuję mądrość Stanisława Jachowicza — „Cudze chwalicie, swego nie znacie”. W tym zdaniu chciałbym zwrócić szczególną uwagę na jego drugą część i zaprosić Was wszystkich do indywidualnej podróży wzdłuż słowiańskiej krwi i historii, ku sercom naszych przodków.

Korekta: Kasia Bób
Zdjęcie: Marcelina Klekocińska