Myślę, że koncertowanie jest dla mnie najważniejsze

Rozmowa z Kasią Zarębą, założycielką Szkoły Śpiewu IMR w Bielsku i w Cieszynie, wokalistką, która w swojej twórczości łączy folk z popem i jazzem, półfinalistką szóstej edycji Must Be The Music, finalistką Konkursu „Debiuty” KFPP w Opolu. Współpracowała m.in. z Teatrem Polskim w BB przy musicalach takich jak „Człowiek z La Manczy” czy „Sześć wcieleń Jana Piszczyka”.

 Od zawsze wiązałaś swoją przyszłość ze śpiewem?

Katarzyna Zaręba: Nie pochodzę z muzykalnej rodziny. Uczyłam się w zwykłej szkole podstawowej, ale przez cały ten czas moją wielką pasją był śpiew. W wieku 10 lat pisałam już własne piosenki, grałam na pianinie. Z czasem sama zaczęłam ciągnąć tę pasję do przodu. Zdecydowałam się na liceum artystyczne, gdzie uczyłam się m.in. pod okiem aktorów Teatru Polskiego. Poradzili mi, żeby pójść w stronę muzyki i to był moment, który dał mi do zrozumienia, że rzeczywiście to chcę robić w życiu.

Skąd wziął się pomysł na połączenie folku z jazzem czy popem?

KZ: Kiedy byłam na studiach, zaczęłam współpracę z typowo folkowym zespołem. Lubiłam takie piosenki, ale nigdy nie czułam się góralką z krwi i kości. Nie potrafiłabym ubierać strojów ludowych i udawać, że to jest całe moje życie, bo tak nie jest. Jednak od zawsze uwielbiałam teksty, a zwłaszcza melodie ludowe. Doszłam do wniosku, że zrobię coś swojego, własną aranżację. Wtedy jedynie Golce robili coś folkowego, oprócz nich nie było takich zespołów. Wspólnie z pianistą stworzyliśmy kompozycję „Góry, moje góry”. Ludziom spodobało się, motywowali nas do dalszej pracy i tak to się zaczęło.

Prowadzisz szkołę muzyczną, kanał na YT, wydałaś płytę i występujesz na żywo. Co jest największym wyzwaniem, a co sprawia najwięcej frajdy?

KZ: Myślę, że koncertowanie jest dla mnie najważniejsze. To coś, co mnie rozwija, dzięki czemu i ja mogę rozwijać młodych ludzi.  Prowadzę zajęcia z emisji głosu, ale ważniejsze jest dla mnie kształtowanie młodego artysty, zasugerowanie najlepszego repertuaru, motywacja do pisania własnych piosenek i nagrywania autorskich kompozycji. To jest nauka śpiewu, ale dość niekonwencjonalna — bardzo kreatywna. Idąc tym tropem, postanowiłam ograniczyć liczbę chętnych, ale dzięki temu mam czas, żeby rozwijać szkołę, ale też nadal tworzyć swoje własne kompozycje.

Podobno sporo podróżujesz…

KZ: Podróże są moją ogromną pasją! Kiedyś ze znajomymi objechaliśmy całe Włochy. Wzięliśmy ze sobą gitary, głośniki i w czwórkę wpakowaliśmy się do malutkiego samochodu. Dostałam od rodziców 700 złotych. Musiało starczyć na 3 tygodnie. Zarabialiśmy, śpiewając na ulicach większych miast, które mijaliśmy po drodze. Wszystko przeznaczaliśmy na nocleg, paliwo i zwiedzanie. W Pizie mieliśmy spory kryzys. Siedzieliśmy w małej restauracyjce, totalnie załamani. Pieniądze się kończyły, a graliśmy tam od kilku dni, więc ludzie zdążyli się do nas przyzwyczaić i nie reagowali. Koleżanka miała przy sobie taki ozdobny dzwonek dla krowy, jaki można kupić na straganach z pamiątkami. Ja zaczęłam śpiewać, a ona chodziła między stolikami, dzwoniąc ludziom do uszu. W drugiej ręce trzymała kapelusz. Na szczęście udało się nam uzbierać na jeszcze jeden nocleg.

Więc do Włoch podchodzisz z dużym sentymentem?

KZ: Myślę, że tak. Uwielbiam Włochy, zwłaszcza zimą. Niesamowity klimat, jarmarki, setki lampek. W zeszłym roku razem z moim narzeczonym przygotowaliśmy specjalny repertuar i polecieliśmy na zaproszenie Teresy Indelak Davis do Seattle na Polish Folk Festival, który promuje polską kulturę. Zebraliśmy masę nowych doświadczeń i przeżyliśmy fantastyczną przygodę. Przy okazji zwiedziliśmy Los Angeles i Arizonę. Ameryka też ogromnie mnie urzekła. Kiedy wracam ze Stanów, zawsze wpadam w depresję (śmiech).

Amerykańska widownia bardzo różni się od polskiej?

KZ: Na pewno z każdej strony promienieje tam ogromne wsparcie. Ciągle słyszysz słynne, amerykańskie „you’re the best” (śmiech). Wydaje mi się, że w Ameryce ludzie przychodzą na koncerty przede wszystkim dla muzyki, po prostu słuchają. U nas mimo wszystko wygląda to trochę inaczej. Przykładowo w Stanach widownia jest całkiem odgrodzona od budek z przekąskami, a przy scenie jest punkt, gdzie artyści mogą sprzedawać swoje płyty, gadżety. Wydaje mi się, że w Polsce  spora część widowni  na tego typu festiwalach wciąż traktuje muzykę jako dodatek do jedzenia, picia i zabawy.

Co jest dla Ciebie najważniejsze w czasie występów?

KZ: Pełne zaangażowanie. Kiedy zaczynałam koncertować, miałam około 20 lat, byłam w Rybniku na tzw. chałturze. Razem z pianistą mieliśmy zagrać w malutkiej cukierni. Miałam kiepski dzień, źle się czułam. Ponieważ było tylko kilka osób na sali, potraktowałam występ bardzo luźno — chyba zbyt luźno. Po koncercie podszedł do nas starszy pan. Pamiętam do dzisiaj, jak zwrócił się do pianisty. „No powiem ci, zawodowo grasz, rozwijaj się facet, bo ty naprawdę masz talent”. Zorientowałam się, że to Czesław Majewski, znany pianista. Prowadził dawniej program „Śpiewające fortepiany”. Później podszedł do mnie. „Ty też masz talent, ale chyba ci się nie chciało dziś śpiewać”. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Tłumaczyłam się, że mam gorszy dzień. Po czym dodał: „Nie gorszy, śpiewałaś dzisiaj tak, jakbyś była na próbie, a jesteś w miejscu publicznym. Siedziałem tu ja i ta pani, ale ty nie śpiewałaś dla nas”.

Od tego czasu nie ma dla mnie znaczenia czy gram na kameralnym evencie, dużym koncercie, czy festiwalu. Zawsze śpiewam na sto procent albo w ogóle się nie decyduję. Myślę, że tak samo powinno być z każdym zawodem.

Masz swoje ulubione miejsce w Bielsku?

KZ: Kocham Teatr! To chyba domena wszystkich twórców, artystów i wokalistów. Oprócz tego bardzo lubię nasze lotnisko rekreacyjne i małe przyjemne knajpki gdzie można zjeść smaczne śniadanko.

Snujesz marzenia podróżnika czy muzyka?

KZ: Nie ograniczam się! Staram się nigdy nie wybiegać zbyt daleko w przyszłość i nie myśleć o tym, co będzie za kilka lat. Na tę chwilę najbardziej marzy mi się kolejny wyjazd do Stanów. Bardzo chciałabym w przyszłości zwiedzić Australię i Nową Zelandię. Jeśli chodzi o muzykę, w najbliższym czasie planuję realizację nagrania kolędy w aranżacji bielskiego basisty Artura Kudłacika. W nagraniach wezmą również udział uczniowie mojej szkoły. To przepiękny utwór i mam nadzieję, że u niejednej osoby zabrzmi podczas wigilijnej wieczerzy, ja sama nie mogę się doczekać!

Korekta: Aleksandra Skórzak
Zdjęcie: Kacper Kamiński