David Bowie zrobił rzecz absolutnie genialną, stwarzając postać Ziggyego Stardusta — prawdziwi artyści nie są bowiem z tego świata. John Porter wychodząc na scenę, był nikim więcej, jak podstarzałym panem w czarnej marynarce. Sześć strun gitary i mikrofon uczyniły go odległą planetą, która na jeden wieczór otwarła swe podwoje.
Czytaj dalej