Moja rodzina podczas II wojny światowej

Jestem w mieszkaniu mojej babci. Chciałabym z nią porozmawiać. Niestety, nie będzie to przyjemna pogaduszka między babcią a wnuczką, ponieważ chcę zaczerpnąć więcej informacji na temat życia jej oraz jej rodziny w czasie II wojny światowej.

Z wcześniejszych rozmów z babcią wiedziałam, że 1 września 1939 roku, w dniu wybuchu wojny, miała niecałe sześć miesięcy, ale z opowieści swojej rodziny, ze wspomnień z wczesnego dzieciństwa i z dokumentów dużo wie na temat tamtego okresu. Moja babcia, Zofia Korycińska, wraz z bratem Eugeniuszem i mamą Marią zostali zabrani do hitlerowskiego obozu koncentracyjnego „Polenlager 92” w Kietrzu, w którym więziono wyłącznie ludność polską z powodu jej przynależności narodowej. Przybyła tam wraz z pierwszym transportem, 12 sierpnia 1942 roku i przebywała tam do 13 maja 1943 roku.

Krewni długo nie wiedzieli, gdzie jest babcia z rodziną, po długich poszukiwaniach znaleźli ich w obozie. Tam Eugeniusz długo planował ucieczkę. Podczas odwiedzin swojej babci, Marianny Korycińskiej (Szotek), podjął ostateczną decyzję. Moja praprababcia była temu przeciwna ze względu na niebezpieczeństwo dla całej rodziny, ale pomogła mu. Przebrała niemal dwunastoletniego chłopca za małe dziecko, na plecach zaniosła go do pociągu odjeżdżającego na południe Polski. Tak dotarli w rodzinne strony. Na początku Eugeniusz ukrywał się pod innym imieniem i nazwiskiem w dworze, w mieszkaniu (późniejszym PGR) siostry mojej prababci, Franciszki Winczowskiej (Korycińskiej).

Zimą pewna rodzina myśląc, że został wypuszczony z obozu, pojechała do oświęcimskiego Gestapo z zapytaniem, dlaczego „uwolniono” rodzinę Eugeniusza, a ich krewnych nie. Tajna policja przyjechała do dworu po zbiega. Brat babci, w porę ostrzeżony, uciekł przez dach budynku. Niemcy ruszyli za nim w pościg, próbowali go zastrzelić, lecz on wskoczył do Soły i przepłynął ją. Uciekł do Bielan, gdzie znaleziono go przemarzniętego i otoczono opieką. Otrzymał dwadzieścia cztery godziny na zgłoszenie się do Gestapo, pod karą wywozu do obozu całej rodziny, u której się ukrywał. Eugeniusz nie uczynił tego, a tajna policja nie wypełniła swojej groźby, bo Niemcy byli przekonani, że chłopak utopił się. Po tych wydarzeniach brat babci przeniósł się do rodzinnego domu w Łękach-Zasolu.

Z powodu jego ucieczki prababcia Maria, która została wraz z babcią Zofią w obozie, była bardzo bita i szykanowana. Za karę deportowano ją wraz z córką na Pomorze Zachodnie do Stargardu Szczecińskiego, gdzie była kwarantanna więźniów. Stamtąd przewieziono je na roboty przymusowe, prawdopodobnie do Myśliborza, gdzie przebywały do roku 1945. Z powodu braku odpowiednich dokumentów nie można dokładnie określić, jak długo tam przebywały, ale na podstawie innych szacuje się, że spędziły tam niecałe dwa lata. Po zakończeniu wojny, w drodze powrotnej do domu, zostały okradzione z bagażów i dokumentów. W związku z tym zatrzymały się na dworcu kolejowym Warszawa-Zachodnia i udały się do „CARITAS Dom Noclegowy – Krakowskie Przedmieście 62”, gdzie 13 lipca 1945 roku wydano im przepustkę o treści: „Do władz kolejowych na Dworcu Warszawa-Zachodnia (…), Dom Noclegowy zwraca się o przewiezienie jej wraz z córką do Kęt na podstawie posiadanej przepustki (…)”. Po dotarciu do Kęt pieszo wróciły do Bielan, gdzie zostały rozpoznane i otoczone opieką. Prababcia z powodu wycieńczenia zagościła tam na dłużej, natomiast babcię odesłano do domu w Łękach-Zasolu. Gdy jej mama częściowo wróciła do zdrowia, zamieszkała wraz z nią u swojej drugiej siostry, Anny Ryś (Korycińskiej).

Po wojnie panowały ciężkie warunki życia – brakowało jedzenia i podstawowych środków utrzymania. Przeżycia obozowe wywarły piętno na umyśle mojej prababci, która wpadła w nerwicę i zachorowała psychicznie. Nie była zdolna do pracy. W związku z tym, w wieku szesnastu lat, babcia musiała zacząć zarabiać, kupowała żywność, którą przynosiła mamie. Ta składowała ją w worku uszytym z więziennej sukienki, który do dziś jest w naszym posiadaniu i stanowi cenną, rodzinną pamiątkę.

Porozmawiam teraz z moją babcią. Ma już siedemdziesiąt sześć lat, ale jest w świetnej formie. Mam nadzieję, że udzieli mi szczegółowych informacji na nurtujące mnie pytania dotyczące życia jej oraz jej rodziny w czasie wojny.

Klaudia Kózka: Witaj babciu. Chciałabym zadać Ci kilka pytań dotyczących Twojej przeszłości – a dokładniej Twojego dzieciństwa. Już kiedyś opowiadałaś mi o tym, ale jest jeszcze kilka rzeczy, o które chciałabym Cię zapytać. Na początek czy mogłabyś mi wyjaśnić, czym był PGR, o którym wspominałaś mi przy wcześniejszych rozmowach?

Zofia Kózka: To było Państwowe Gospodarstwo Rolne. Moja ciocia, Frania, wraz z rodziną dostała w Łękach w PGR-ze mieszkanie – przebywali tam i pracowali.

A jak było z Twoim bratem? Gestapowcy się nim nie interesowali, bo myśleli, że się utopił, ale on dopłynął do brzegu i dotarł do domu. Gdzie zamieszkał aż do Waszego powrotu?

Tak, dali mu spokój. Gienek zamieszkał z babcią w Łękach-Zasolu. Mówił do niej „mamo”.

Czy wiedział, co się działo z Tobą i Twoją mamą?

Nie. Cała rodzina myślała, że zginęłyśmy w obozie, bo nie było żadnych wiadomości aż do 1945 roku.

Wspominałaś mi też, że z Kietrza zostałyście przeniesione do obozu pracy, „prawdopodobnie do Myśliborza”. Czyli to nie jest pewne?

Kiedyś szukałam dokumentów, by dowiedzieć się, do którego obozu trafiłyśmy, ale takich dowodów nie ma. W odpowiedzi na mój list do Głównej Komisji Badania Zbrodni Przeciwko Narodowi Polskiemu w Opolu dostałam informację, że mógł to być obóz w Myśliborzu.

A posiadasz jakiekolwiek dokumenty z okresu wojny?

Mam w posiadaniu tylko dokumenty potwierdzające mój pobyt w obozie „Polenlager 92”.

Co z mamą zrobiłyście po zakończeniu wojny?

Ja pamiętam, jak byłyśmy w jakichś piwnicach, ludzie bali się, mdleli, bo chowali się w jednym pomieszczeniu. Byli tam żołnierze i mówili, że wojna się skończyła, że każdy ma wrócić do swojego kraju. Po polu goniły dwa konie. Ci je złapali i zaprzęgli. Myśmy to nazywali po niemiecku „bauwagen”, bo było to takie podobne do przyczepy od traktora. Jak zaprzęgli te konie, dali mamie lejce do ręki, żeby jechała do swojego kraju, a ona zaczęła okropnie płakać, bo wszyscy ją okłamywali. Przyszły dwie kobiety i wzięły taki mały wózek, na który dały sześć worków odzieży z obozu, które mama miała ze sobą i przypięły za przyczepą, a nas wzięły na nią i zawiozły na stację kolejową. Gdzie to było, to ja nie wiem. Do pociągu wsadzili mnie przez okno, a mama weszła sama. Dwa worki jej dali, a reszta została na stacji w tym wózku, bo nie było miejsca. Dojechałyśmy do Warszawy. Było tam dużo ludzi, bo każdy wracał. W pociągu mama pokazywała wszystko, co wiezie, aż w końcu okradli ją z tego.

A co dokładnie było w tych workach? Kiedy i jak otrzymałyście przepustkę?

Była w nich jakaś odzież i dokumenty. Wiem co jeszcze? Nie wiem dokładnie, z czego ją okradli. W każdym razie, w Warszawie zatrzymałyśmy się na odszukanie rzeczy, a potem na podstawie tej przepustki: „Do władz kolejowych…” przewieźli nas do Kęt.

Dalszą część Waszej historii już znam. Dziękuję Ci, że poświęciłaś mi czas na tę rozmowę.

Dzisiejsza rozmowa ujawniła mi wiele szczegółów, o których wcześniej nie miałam pojęcia. Teraz opowiadania o II wojnie światowej stały się dla mnie o wiele bardziej realne i wiarygodne. Po tym, jak już zdobyłam świadomość, że moi bliscy też coś takiego przeszli i przeżyli, inaczej widzę świat wojny. Był to okres, w którym wyzwalały się najgorsze ludzkie instynkty, ale też i te najpiękniejsze, ponieważ mimo trudnych i niebezpiecznych sytuacji wiele osób miało w sobie wystarczającą ilość odwagi oraz dobrego serca, by pomagać, zachowując przy tym resztki swego honoru i człowieczeństwa.

 
Zdjęcia: archiwum rodzinne autorki
Redakcja: Ewa Furtak
Korekta: Ewa Kuchta