Z przekory
„Nie wolno oglądać się na reguły i zasady. Technikę przyswoi sobie każdy, ale sposobu widzenia świata i jego odczuwania nie nauczymy się od nikogo". Krótka rozmowa mistrza i ucznia.
Piotr Borowicz – Członek Cieszyńskiego Towarzystwa Fotograficznego oraz Związku Polskich Artystów Fotografików. Na swoim koncie ma ponad 25 wystaw autorskich zaprezentowanych w wielu krajach. Uczestniczył w niejednej wystawie zbiorowej. W 1989 roku otrzymał Medal 150-lecia fotografii. Od 2013 nauczyciel fotografii.
Pierwszy wyjazd plenerowy, kiedy moja historia z fotografią dopiero się zaczynała, mogę podsumować stwierdzeniem, że reportaż nie jest dla mnie.
Realizacja wspólnego przedsięwzięcia, projektu ma całą gamę różnych zalet. To nie jest tak, że jedziemy raz, drugi, piętnasty, robimy wystawę i na tym koniec. Najważniejszy jest moment, kiedy robiąc coś wspólnie, zaczynamy dojrzewać do odpowiedniego sposobu widzenia. Ludzie, którzy zaczynają fotografować, są na ogół niedoświadczeni. Chcą wyrwać się ze szkoły i zrobić coś nowego. Wiem, że nie wszyscy wynoszą z zajęć coś więcej, ale jeśli wśród tych piętnastu osób znajdą się choć trzy, które zaczynają inaczej spoglądać na fotografię, uważam to za sukces. Atmosfera realizacji pleneru była świetna, a poza tym nauczyliście się robić coś od początku do końca. Bardzo ważna była choćby nauka wyboru zdjęć.
Choć była i ciągle jest ona, przynajmniej dla mnie, jednym z najtrudniejszych zadań…
Tak, ale ważne było też zyskanie świadomości, że ktoś może dany temat zrealizować lepiej. Trzeba umieć to zaakceptować i zgodzić się, by wybrano lepsze, choć niekoniecznie moje zdjęcie z korzyścią dla projektu. Do dzisiaj uważam, że wystawa, która po wszystkim powstała, jest przyzwoita. Mówię „przyzwoita”, bo wystawy zbiorowe na ogół nie są powalające. Z projektem jest inaczej, ma uczyć przede wszystkim wspólnej pracy.
Skąd bierze Pan pomysły na zdjęcia?
Na ogół z przekory. Lubię robić to, o czym w pierwszej chwili myślę, że jest niewykonalne. Ostatnio wzięliśmy się za pomysł Miasto przestrzenią życia Anima Urbis. Przede wszystkim chodzi o to, żeby zastanowić się, czym jest miasto. Czy to teatr, w którym występują ludzie? Być może miasto jest ich tworem? Tak naprawdę sam tego nie wiem. Hasłem tego projektu, jak dla mnie dość dyskusyjnym, jest odpowiedź na jedno ważne pytanie.
Jeżeli wierzymy w to, że historia całej twórczości na świecie, jest wynikiem przenikania się różnorodności, to dlaczego mamy tak wielki problem z różnorodnością na co dzień – kiedy widzimy kogoś, kto wygląda inaczej lub myśli inaczej?
Dlaczego nas nie ubogaca? Czemu zamykamy się na jego różnorodność, jednocześnie mówiąc o tym, jak świetny jest wpływ sztuki bizantyjskiej na architekturę śródziemnomorską? Dlaczego wpływu dzisiejszych ludzi stamtąd pochodzących i reprezentujących zupełnie inną kulturę, nie możemy uznać za coś wartościowego i godnego uwagi? Dla nas samych, osobiście. Nie dlatego, że zostaną po nich ładne budynki, nie. Dlatego, że my sami się wzbogacimy.
W projektach, o których rozmawiamy, biorą udział przede wszystkim uczniowie Technikum nr 7 w Bielsku-Białej, gdzie jest Pan nauczycielem fotografii. Dlaczego zdecydował się Pan na tę pracę?
Żona kazała mi iść do roboty (śmiech). To tak pół żartem, pół serio, oczywiście. Taki jest świat. I to jest druga rzecz poza projektami, która mnie bardzo mocno napawa różnymi emocjami, wręcz obawami. Żyjemy w świecie, w którym jesteśmy odgórnie sterowani w taki sposób, byśmy się zbytnio nie rozwinęli, nie mogli myśleć samodzielnie. Żebyśmy cieszyli się prostymi rzeczami, one powinny nam wystarczyć. Bo przecież; po co zadawać skomplikowane pytania… To przenosi się na wszystkie dziedziny życia. Kiedy robisz rzeczy dobre, wartościowe czy wysmakowane, to masz coraz większy problem, żeby kogoś na nie namówić. Nie mówię może o samej sztuce, ale o działalności komercyjnej, która jest na pograniczu sztuki. W momencie, gdy to, co lubię i z czym się identyfikuję, przestaje być źródłem utrzymania, mam dwie opcje. Mogę zacząć robić to, co normalnie byłoby dla mnie nie do zaakceptowania, albo powinienem zupełnie zmienić kierunek działania, tak by nie schodzić do zbyt niskiego poziomu.
Bycie nauczycielem fotografii nie było od początku Pana marzeniem. A jak jest teraz?
To jest świetne, naprawdę. Można coś w kimś obudzić. Choćby było tylko parę takich osób, jest to dla mnie niesamowita nagroda. Ja sam zacząłem po prostu opowiadać o tym, co wiem, co umiem i co lubię.
Nie wiem, co to jest tak zwany problem wychowawczy. Swoich uczniów wolę nazywać ludźmi, z którymi pracuję – bo ani oni nie zrobią nic beze mnie, ani ja bez nich. To wspólna praca i rodzaj partnerstwa.
Zawsze to podkreślam. Dlatego nie stanowi to dla mnie żadnego stresu, lubię to robić i na ogół nawet nie czuję się nauczycielem.
Czy czuje się Pan dla uczniów autorytetem?
Dla mnie najpiękniejszą formą relacji, w której chciałbym pracować z moimi uczniami, jest relacja mistrz–uczeń, ale oparta o reguły sprzed stu lat. Uczeń przede wszystkim zostaje wprowadzony w odpowiednią atmosferą twórczą, przyjmuje ją, ale nie jest pozbawiony samodzielności. Według mnie ta relacja jest zupełnie inna niż dzisiejszy nauczyciel–uczeń.
Wiele Pan podróżował, ale ostatecznie osiadł Pan w Bielsku-Białej. Nie Cieszyn, nie Kraków – miasta bardzo Panu bliskie. Dlaczego Bielsko?
Nie ma chyba mądrego uzasadnienia i odpowiedzi na to pytanie. Po prostu gdzieś musiałem zamieszkać. W tym czasie prowadziliśmy ze znajomymi firmę Fabryka Fotografii. Skoro firma funkcjonowała w Bielsku, postanowiłem tutaj zamieszkać. To nie był wybór ze względu na estetykę miasta. Tak się po prostu wydarzyło. Szczerze mówiąc, bardziej podoba mi się Cieszyn, ale nic przecież nie stoi na przeszkodzie, żebym wybrał się tam tak naprawdę w każdym momencie. W tym czasie stworzyliśmy jedno z największych (zaraz po Warszawie) studiów fotograficznych w Polsce.
Słyszałam, że Pana żona też zajmuje się fotografią.
Tak! W przeciwieństwie do mnie Natalia jest fotografem z wykształceniem! (śmiech) Ja jestem samoukiem, nie mam wykształcenia w kierunku fotografii, ale przez lata pracy z różnymi ludźmi i w różnych firmach, po prostu zdobywa się doświadczenie. Poza tym trzeba w to włożyć też sporo swojej pracy.
A rada dla fotografów, którzy chcą się tego nauczyć?
Ty znasz wszystkie rady.
Czytelnicy ich nie znają.
Jest jedna rzecz, którą trzeba robić – zdjęcia. Trzeba fotografować. Nie wolno oglądać się na reguły i zasady. Tylko nie daj tego do czytania dzieciom w szkole! (śmiech) Technikę przyswoi sobie każdy, ale sposobu widzenia świata i jego odczuwania nie nauczymy się od nikogo, a możemy go w sobie odkryć tylko przez próby, próby i jeszcze raz próby. W którymś momencie zaczynasz fotografować w sposób, który coraz bardziej cię zadowala.
Na jednych z pierwszych zajęć o kompozycji powiedział Pan, że jeśli chcemy łamać zasady kompozycji, to musimy to robić w pełni świadomie. Tak więc żeby łamać zasady, musimy się ich wpierw nauczyć. Mam taką formułkę, którą często powtarzam, żeby patrzeć przede wszystkim sercem, a nie obiektywem…
No właśnie. I o to w tym wszystkim chodzi!
Wywiad ukazał się w #09 magazynie redakcjaBB.
Rozmowa: Dagmara Mętel
Korekta: Agnieszka Pietrzak
Zdjęcie: Sabina Olma