Jak przeżyliśmy koronaferie?
Kiedy pojawiły się pierwsze wzmianki o koronawirusie w Chinach, mało kto z nas był w stanie sobie wyobrazić, jak bardzo wpłynie to naszą rzeczywistość. Jak sobie poradziliśmy i jak spędzamy czas pandemii? Trochę luźnych przemyśleń znajdziecie w tym tekście.
Chociaż wirusolodzy ostrzegali, że podobne rzeczy mogą się wydarzyć, to kto by ich słuchał? Trudno żyć, martwiąc się, że nagle nadejdzie pandemia, na którą tak naprawdę nie będziemy mieć wpływu. Zresztą wiele filmów katastroficznych, na które ostatnio zrobiła się moda w telewizji, zaczyna się w podobny sposób – ignorujemy naukowców, aż nagle okazuje się, że znajdujemy się w centrum wydarzeń.
W tym tekście nie będę analizować postaw polityków wobec tego, jak podeszli do pandemii. Mimo że jest to temat mocno polityczny, a ostatnie tygodnie obfitują w medialne wydarzenia, skupimy się na czymś innym. Co właściwie się działo i jak ten czas przeżyliśmy my – przeciętni zjadacze chleba.
Z ziemi włoskiej do Polski
Jak wszyscy dobrze pamiętamy, zaczęło się we Włoszech. Pierwsze ognisko w Europie, pierwszy niepokój, że przecież to tak blisko. Mimo że nasze województwo ferie w tym roku miały już w styczniu, to bardzo dużo osób w lutym wyjeżdżało za granicę na narty. Niektórzy do Włoch, mimo że już wtedy był strach, część do Francji, Szwajcarii, na Słowację, do Austrii. Ja w tym roku byłem w Ischgl, które o koronawirusie – wydawać by się mogło – wcale nie słyszało. Kilka tygodni po moim powrocie okazało się, że w kolejnym turnusie Ischgl okazało się być jednym z ognisk, a turyści stamtąd przewieźli koronawirusa do Norwegii.
Pojawiła się podejrzliwość wobec osób wracających zza granicy. Był to także okres grypy, a dodatkowo rośliny zaczęły budzić się do życia. Pyliły niemiłosiernie, przez co alergicy chodzili zakatarzeni, kichali i kaszleli, co mogło budzić wiele podejrzeń…
Nagle zamknięte zostały szkoły i uczelnie, pojawiały się różne zakazy. Na Facebooku ustawialiśmy zakładki „zostań w domu” mające zachęcać do solidarności. Zareagowaliśmy i siedzieliśmy w domach. Niektórzy naiwnie myśleli, że potrwa to dwa tygodnie.
Siedź w domu
Studenci powracali do domów, bo zatrudnieni na umowy zlecenia stracili źródło dochodu – nie mieli więc po co siedzieć w miastach, w których się uczą. Pracujące osoby, które dało się przenieść na home office, zaczęły wykonywać swoje obowiązki z domu. Nagle zamknięci – często na małej powierzchni – z pozostałymi domownikami, z którymi zmuszeni byli spędzać znacznie więcej niż na co dzień. Uczniowie zalani zostali zadaniami i lekcjami online, które nauczyciele średnio ogarniali. Nie byli wcale przygotowani na taki przeskok. Chociaż wszyscy powinni umieć używać komputerów, to w praktyce wszyscy wiemy, jak to wygląda. Uczniowie wykorzystali tę przewagę, robiąc sobie bekę i rajdując lekcje.
Po kilku dniach wiele osób zaczęło się nudzić, narzekać. Zwłaszcza kiedy za oknem świeciło słońce i pogoda sprzyjała spacerom, a mieliśmy siedzieć w zamknięciu. Przestaliśmy sobie podawać rękę na przywitanie, a wszelkie kontakty ograniczyliśmy do minimum. Internet zatoczył koło, wróciły stare łańcuszki i wyzwania, a aktywność w social mediach wzrosła. Śmialiśmy się z ludzi, którzy kupowali papier toaletowy i makaron, robiąc zapasy w obawie przed nadchodzącym. Rządziła nami totalna niepewność, co będzie dalej.
Jakoś poszło…
Scenariusz włoski na szczęście się nie powtórzył. Święta wielkanocne niektórzy z nas po raz pierwszy od dawna spędzili w mniejszym gronie. Odizolowani od znajomych zaczęliśmy popadać w różne dziwne stany, w odpowiedzi na co zaczęto w Internecie reklamować darmowe poradnie psychologiczne. A ludzie w głowach mieli tylko jedną myśl: ile jeszcze mamy tak siedzieć w domu?
Góry pełne były turystów nienoszących maseczek, bo „w lesie” nie trzeba, a każdy dzień dobrej pogody kusił do wyjścia na rower czy spotkania się choćby z małą grupą znajomych. Wiele osób zaczęło kwestionować, że koronawirus nie istnieje, bo przecież tak mało osób jest zarażonych. Po co więc ta cała panika?
Nowa rzeczywistość
W końcu – mimo że Covid-19 wciąż jest wśród nas – ograniczenia zaczęto znosić. Przyzwyczailiśmy się do nowej rzeczywistości – po galeriach należy chodzić w maseczkach, kawiarnie i restauracje wprowadzają jakieś dziwne ograniczenia, a część usług wciąż pozostaje niedostępnych.
Trudno powiedzieć, jak będzie wyglądała pandemia za kilka tygodni czy miesięcy. Minie i pozostanie wspomnieniem? Czy może jednak będzie wracać i znowu wrócimy do domów, i znowu zostaniemy poddani izolacji?
Cenne doświadczenie
Wydaje mi się, że ostatnie miesiące wiele nas nauczyły. Po pierwsze pokazało kruchość naszego świata. Rozpędzeni w bezustannym biegu – czy to szkolnym, czy zawodowym – musieliśmy zwolnić. Gospodarka pokazała, że opieranie się na bezustannym wzroście niczym piramida finansowa bardzo łatwo zawodzi, a efekty kryzysu dopiero przed nami. Mieliśmy też wiele czasu do namysłu i przewartościowania swojego życia. Po drugie mogliśmy w końcu spędzić czas z rodziną. Często nie spotykamy się z nią na co dzień albo tylko mijamy się z domownikami. Nagle zmuszeni byliśmy spędzać wspólnie wiele czasu, a niejednokrotnie stosowaniu się zakazom i strachowi towarzyszyły jedynie troska i obawa o najbliższe osoby: o babcię i dziadka, o schorowanych rodziców, o osoby najbardziej narażone znajdujące się w grupie ryzyka.
Cieszę się, że nie było u nas scenariusza jak we Włoszech czy USA (gdzie w pewnym momencie zmarła 1/3 wszystkich ofiar, zdecydowanie nieproporcjonalnie dużo w stosunku do zarażonych czy mieszkańców). Wydaje mi się, że paradoksalnie sukcesem jest też to, jak wiele osób w koronawirusa dzisiaj nie wierzy. Bo chociaż przeraża antynaukowość podobnych poglądów, to dobrze, że o zarażonych osobach dowiadujemy się tylko z wiadomości, a nie jest to powszechne zjawisko.
Dzisiaj wracamy powoli w stronę czegoś, co większość nazywa normalnością. Covid-19 wciąż nam towarzyszy, ale wiele osób bardziej martwi się odmrażaniem gospodarki. Pewnie słusznie, bo nie wiadomo, jak poradzimy sobie z nadchodzącym kryzysem. Chciałbym jednak, żeby w mediach i w polityce – tak często jak przewijał się ostatnio koronawirus – zagościła na stałe katastrofa klimatyczna.
Zdjęcia: Dawid Sternal – (otwiera się na nowej zakładce)”>pełną galerię zdjęć powstałych podczas kwarantanny znajdziecie w osobnym wpisie <tutaj>.