Światła miast

Są piękne jak gwiazdy, ale każde z nich kryje w swoim wnętrzu mroczne tajemnice, których powierzchowny blask nie jest w stanie przesłonić. Jedynym ratunkiem może okazać się światło innego miasta, przed którym będzie mogło otworzyć swoje bramy i zaprosić do środka, nie obawiając się zdewastowania.

Droga pnie się w górę przez las. Miarowy warkot silnika przeplata się z muzyką puszczoną z telefonu. Po lewej stronie w czarnej tafli jeziora odbija się srebrzysty księżyc. Skręcamy kilka razy w jedną, potem w drugą stronę i mijamy znak „zakaz wjazdu”. Nie zatrzymujemy się. Jeszcze paręset metrów i samochód staje na łące. Muzyka urywa się. Trzaśnięcie drzwi. Idziemy. Nie tylko my nie przestrzegamy prawa. Na górze zaparkowało sporo aut. Ze szczytu dobiegają jakieś głosy. A więc nie jesteśmy sami. Za moment ich widzimy. Grupa pijanych młodych mężczyzn przechodzi przez płot. Nie przejmujemy się nimi, chociaż coś do nas wołają. Udajemy, że ich nie ma, i zatrzymujemy się na skraju zbocza. Jest zimno, wieje wiatr, wybiła północ. Pod stopami mamy skrzypiące palety, a dwie drewniane belki próbują udawać potężną bramę. I właśnie za tą bramą roztacza się widok, który zapamiętam na zawsze.

Nikt przy pierwszych spotkaniach nie odkrywa całego swojego wnętrza. Zakładamy maski, odgrywamy role, pokazujemy którąś ze swoich twarzy. Tak, żeby nikt się nie domyślił, że nie wszystko jest w porządku.

We wszystkie strony po horyzont rozciąga się morze gwiazd. Jakby nagle ziemia z niebem zamieniły się miejscami. Podnoszę głowę i wciąż widzę to samo. Nade mną i pode mną ocean świateł. Utknęliśmy pomiędzy dwiema ogromnymi przestrzeniami: z jednej strony nocne niebo, z drugiej cicha ziemia pogrążona w śnie. Przyglądamy się pajęczynie miejskich iluminacji, próbując odnaleźć nasze domy pośród tysięcy innych. Kilka miejsc się wyróżnia. Szpaler latarni układa się w kształt serca. Bliżej nas błyszczą ciemne lustra jezior. Dalej rysuje się most i rzeka, na której został zbudowany. Potem przerażająca pustka – las. A na końcu, gdzie niebo łączy się z ziemią, odznaczają się wysokie czerwone wieże, które strzegą granic jak strażnicy na warcie.

Siadamy na ławeczce zrobionej z kawałka drzewa i urzeczeni wpatrujemy się w roztaczający się przed naszymi oczami widok. Refleksje same zaczynają się snuć.

Każdy człowiek jest jak światło miasta. Z daleka można go pomylić z gwiazdą. Z czymś pięknym, doskonałym. I nie mam na myśli piękna fizycznego, lecz wnętrze. Wnętrze nieskazitelne, błyszczące. Ale nie chodzi mi też o to, że wszyscy są bez grzechu. Chodzi o to, co nosimy w środku, wszystkie doświadczenia, emocje, myśli. Gdy poznajemy nową osobę, patrzymy na nią z pewnego dystansu. Szybko oceniamy, dostrzegamy różne cechy, zachowania. Nie wiemy jednak jeszcze, przez co ta osoba przeszła, jak bardzo „przemieliło” ją życie. Nie znamy wszystkich historii, powodów, dla których w taki, a nie inny sposób działa, podejmuje decyzje, reaguje. Jest światłem miasta, które widzimy pierwszy raz i bierzemy je za gwiazdę, ponieważ z oddali nie widać skaz. Nikt przy pierwszych spotkaniach nie odkrywa całego swojego wnętrza. Zakładamy maski, odgrywamy role, pokazujemy którąś ze swoich twarzy. Tak, żeby nikt się nie domyślił, że nie wszystko jest w porządku. Na zewnątrz szeroki uśmiech, a w środku czujemy się martwi.

Dopiero gdy się zbliżymy, poznajemy, że to światło to nie gwiazda, lecz miasto. I kiedy zaczynamy spacerować jego ulicami, dostrzegamy „śmieci”, problemy, rany. Nie da się poznać miasta, nie będąc jego częścią. Dowiadujemy się, że czyjś ojciec jest alkoholikiem, że musi bronić przed nim matkę i młodsze rodzeństwo. Ktoś inny przeszedł właśnie poważną operację. Kolejna osoba walczy z nawrotem raka. W następnym zaułku spotykamy człowieka uzależnionego od heroiny. Potem przychodzi wiadomość, że ktoś żyje z poczuciem winy, bo mógł coś zrobić, żeby uchronić przyjaciela przed samobójstwem, ale nie zrobił nic. Przykłady można mnożyć w nieskończoność, bo ile ludzi jest na ziemi, tyle jest ran, które noszą w sobie.

Każdy człowiek jest jak światło miasta. Z daleka można go pomylić z gwiazdą.

Co zrobić, żeby przywrócić miastom dawną świetność, usunąć brud z ulic? Można spróbować się do nich zbliżyć, ale trzeba być w tym poznawaniu bardzo ostrożnym. Do gwiazdy można zbliżyć się tylko na odległość, na jaką ona pozwala. Gdy znajdziesz się za blisko wnętrza, którego nie będzie chciała ujawnić, sparzysz się. Pamiętać należy jeszcze o jednym. Miasta i gwiazdy nigdy nie zostaną poznane w stu procentach. Tak samo jest z ludzkim wnętrzem. Nawet jeśli będzie się nam wydawało, że wiemy już wszystko, niektóre aspekty i tajemnice pozostaną na zawsze zakryte. Dla bezpieczeństwa.

Wstajemy, chociaż mogłabym tak siedzieć wiecznie. Przegania nas zimy wiatr. Wracamy do auta. Zastanawiamy się, gdzie nagle zniknęły inne samochody. Trzaśniecie drzwi. Silnik. Muzyka. Droga w dół. Ostre zakręty. Światła samochodu kładą się na ciemnej drodze przed nami. A za nami zostają niepoznane światła miast.

Artykuł ukazał się w #9 magazynie redakcjaBB.

Korekta: Agnieszka Pietrzak
Ilustracja: Paulina Rusinek