Chciałbym się w końcu narodzić

Rodzina, macierzyństwo, miłość, problemy współczesnego świata i pokonywanie stereotypów. Wszystko to zawiera spektakl Agi Błaszczak Urodziny w Nigdylandii…, który w delikatny i przyjemny sposób przybliża problemy codziennego życia zarówno młodszej, jak i starszej publiczności. Wielowarstwowość opowieści sprawia, że bez względu na wiek każd_ z nas wyjdzie z sali z innymi przemyśleniami.

Eryk Tyszkiewicz, Justyna Stekla

Historia Urodzin w Nigdylandii… rozpoczyna się w nieokreślonym miejscu przypominającym niebo. Poznajemy grupkę przyjaciół oczekujących na własne narodzenie – jednym z nim jest Kocio, który marzy o tym, by w końcu się urodzić. Niestety, zamówienie na niego ciągle nie przychodzi i Kocio ma już serdecznie dosyć ciągłego oczekiwania. Wraz z najlepszym kolegą Szczurem postanawia uciec się do podstępu, jakim jest… przechytrzenie samego Bociana. Po udanej akcji w końcu lądują na Ziemi, gdzie nareszcie mogą zacząć prawdziwe życie. Kocio, poprzez odbytą wędrówkę oraz napotkanie na swojej drodze różnych stworzeń, uczy się życia – a co ważniejsze – dowiaduje się, że sam może decydować o sobie i tworzyć swoją tożsamość. Wraz z nim obserwujemy, jak różne są rodziny, do których bohater mógł trafić: od kochających i wspierających, do tych dysfunkcyjnych i pozbawionych miłości. Zmusza to wszystkich do refleksji: czy rodzinę tworzy tylko więź krwi? A może wybieramy ją sobie sam_?

Jako że spektakl przeznaczono dla najmłodszych widzów_ek, spodziewaliśmy_łyśmy się nieskomplikowanej historii o kochającej rodzinie. Pozytywnie zaskoczyło nas  to, że twórcy_czynie poruszają w Urodzinach w Nigdylandii… bardzo ważne kwestie – takie jak rasizm czy odrzucenie – jednocześnie zachowując odpowiednią formę dla najmłodszych odbiorców_czyń. Fabułę spektaklu skomponowano przejrzyście, w udźwiękowieniu postawiono na ciche i lekkie melodie, (jednak momentami mogliśmy_łyśmy usłyszeć dynamiczne, slapstickowe, dźwięki, które miały za zadanie zapowiedzieć jedną z kluczowych postaci dla całego spektaklu), a delikatne, kolorowe światło nie zmieniało się zbyt dynamicznie. Wszystko to sprawia, że przedstawienie jest przyjazne dla dziecięcej publiczności oraz dla osób, które wolą spokojne i wyważone widowisko. 

Aktorzy_ki Teatru Lalek Banialuka do perfekcji opanowali_ły ruchy sceniczne, umiejętnie wplatając je w slapstickową ścieżkę dźwiękową przypominającą tą z Toma i Jerry’ego czy Scooby-Doo. To zgranie zadziałało zwłaszcza na młodszą część widowni, która bezbłędnie odczytała komizm sytuacyjny. Bogata choreografia – będąca bardzo wymagająca dla odgrywających – pozwoliła docenić ich umiejętności oraz zaangażowanie. Efekt końcowy zaskakiwał nas na każdym kroku. Wszystkie z odgrywanych postaci posiadają charakterystyczny krok, oddający naturę bohatera_ki. W wielu scenach wykorzystano efekt slow motion, który urozmaicał odbiór i trzymał nas w napięciu w kulminacyjnych momentach. Jednak najbardziej zadziwił nas fakt, że wysiłek wkładany w odgrywanie ról nie wpłynął w ogóle na dykcję aktorów_ek – wszystkie dialogi były doskonale słyszalne.

Na początku osoby grające miały na sobie jednakowe białe uniformy symbolizujące byt astralny przed narodzeniem. Po zejściu na Ziemię, każda z postaci przyjmowała określoną formę, doskonale odwzorowującą pierwowzory zwierzęcych postaci. Szczury miały na sobie miękkie futerka i długie ogony, chomiki wykreowano na bardzo pocieszne oraz okrąglutkie, ale naszym faworytem została charakteryzacja Bociana. Jego strój wyróżniał się na tle innych, aby wizualnie podwyższyć aktora odgrywającego rolę bociana zastosowano buty na koturnach i długą spiczastą czapkę przez co postać górowała nad innymi. Gdy bohater wchodził na scenę w akompaniamencie slapstickowej muzyki, nie sposób było się nie zaśmiać.

Urodzinach w Nigdylandii wykorzystano wiele elementów multimedialnych, które urozmaicały akcję, pozwalały przekazywać emocje i tworzyły przestrzeń, którą trudno byłoby stworzyć przy pomocy konwencjonalnych rekwizytów. Szczególną uwagę przykuwała scenografia pierwszych scen – jasna, rozświetlona kopuła, w której znajdowały się dusze bohaterów_ek, tworzyła efekt pozaziemskości i świetnie oddawała atmosferę początku historii.

Choć całość – jak to w produkcjach dla dzieci często bywa – zakończyła się happy endem, to nie oznacza, że Urodziny w Nigdylandii… były trywialne i schematyczne. Scena finałowa zmusiła nas do refleksji nad znajdowaniem własnego ja oraz tym, czym tak naprawdę jest rodzina. Cały spektakl przypadł do gustu zarówno młodszej, jak i starszej publiczności. Podczas oglądania słyszeliśmy_łyśmy zafascynowane głosy dzieci i widzieliśmy_łyśmy uśmiechnięte twarze dorosłych.  

Podsumowując, wiarygodni bohaterowie, w bajkowym, kolorowym świecie opowiadają o poszukiwaniu swojego miejsca w świecie, odwadze i sile do spełniania w marzeń oraz magii prawdziwej przyjaźni. Jednocześnie powtarzając nam, że trzeba umieć ponosić konsekwencje naszych wyborów. Urodziny w Nigdylandii… możemy gorąco polecić rodzicom, którzy chcą zabrać swoje dzieci do teatru na wartościową sztukę i jednocześnie sam_ chcą czerpać przyjemność z oglądania.  

Ujęcia ze spektaklu dostępne na stronie Teatru Lalek Banialuka. Serdecznie dziękujemy za zaproszenie na próbę prasowo-pedagogiczną.

Redakcja i korekta: Edyta Edi Braun

Teksty