SZMARAGDOWE OCZY
Niebo jak turkus, morze jak lazur, powietrze jak w niebie. W dzień słońce, […] w nocy gitary i śpiewy. […] Słowem, przecudne życie. F. Chopin
Majorka powitała nas deszczem. Gdy Fryderyk Chopin razem z George Sand gościli na tej wyspie, padało przez trzy miesiące. Nasz pobyt miał trwać jedynie 10 dni. Targani obawami, tworzyliśmy naprędce plan B.
Cala Ratjada to eleganckie miasteczko na północnym wschodzie wyspy, oddalone od wszystkich ciekawych miejsc o jakąś godzinę drogi.
– Co tu tak pada? – pytamy miłego recepcjonistę. Nie chce nam wierzyć i wychodzi z nami przed hotel. Po deszczu nie ma już śladu…
Majorka jest wyspą przez wielu niedocenioną. Dla miłośnika przygód i poszukiwacza doskonałych ujęć jest to miejsce, które może zachwycić i na długo zostanie w pamięci. Moja rodzina nie cierpi wylegiwać się na plaży i co rusz szuka pretekstu, aby uciec z hotelu i udać się na ekspedycję. Wypożyczamy samochód, pakujemy niezbędne rzeczy: stroje kąpielowe, ręczniki, wodę i aparaty fotograficzne. Często bywa tak, że z jednego miejsca mamy dokładnie takie same zdjęcia.
Nasi tu byli
Valldemossa to górska miejscowość, druga najchętniej odwiedzana przez turystów po stolicy wyspy, Palma de Mallorca, oddalona od niej zaledwie o 17 km. Cicha, pełna zabytków, urokliwych stromych uliczek oraz atrakcji turystycznych, które potrafią zawrócić w głowie. My mamy jeszcze inny cel: chcemy zobaczyć muzeum Chopina, poczuć klimat tego miejsca. Na przełomie lat 1838 i 1839 nasz wielki muzyk spędził tu wraz z George Sand i dwójką jej dzieci trzy burzliwe miesiące. Z racji wyjątkowo deszczowej jak na Majorkę zimy, Chopin pobytu na Balearach nie wspominał dobrze. Ale okoliczności temu towarzyszące miały z pewnością wielki wpływ na dzieła, które tam skomponował. Pomimo miłości, jaką go obdarzała George Sand, Chopin przechodził długie okresy zwątpienia i depresji związanych z chorobą. To tu jednak powstał cykl preludiów, które stanowią bardzo ważny element jego twórczości. Ponura i sroga atmosfera opuszczonego klasztoru wpłynęła na jego głęboko romantyczną duszę: wszystko to znalazło swój wyraz w jego kompozycjach. W pomieszczeniach, w których mieszkał została urządzona muzealna ekspozycja z pamiątkami po parze kochanków, odbywa się tu też coroczny festiwal muzyki, a w mieście można zobaczyć popiersie kompozytora.
Majorka podziemna
Cuevas del Drach, czyli smocze jamy to pieczary i korytarze w wapiennych urwiskach, ciągnące się na długości ponad dwóch kilometrów. Panuje w nich przyjemny chłód, co jest miodem na moją duszę, bo ja nie znoszę upałów. Stała temperatura w tym miejscu wynosi około 20 stopni. Opracowuję w myślach plan pozostania tam przez cały pobyt. We wnętrzu jaskiń wszystko jest podświetlone, dzięki czemu można podziwiać zachwycające formy skalne.
– Boże, jak tu pięknie! – powtarzam ciągle. Niewątpliwie atrakcją tego kompleksu jest podziemne jezioro Martel, uznawane za najokazalsze na świecie. Ma aż 177 metrów długości i 30 metrów szerokości. Oprócz podziwiania tego, co stworzyła przyroda przez setki tysięcy lat, można posłuchać tego, co stworzył człowiek. Usadzają nas w podziemnym amfiteatrze. Po chwili, już w zupełnych ciemnościach, przypływają trzy łódki. Na pierwszej jest skrzypaczka w stroju wieczorowym, na drugiej przy pianinie siedzi wyprostowany jak struna młody mężczyzna, na ostatniej płynie harfistka. Gdy zaczynają grać, przechodzą mnie ciarki z zachwytu. Muzyka ma się tu dobrze. Doskonała akustyka, oniemieli widzowie i tylko ten leciutki plusk zanurzanych w lodowatej wodzie wioseł. Cicha muzyka wznosi się powoli ku stalaktytom, okrąża stalagmity i wpływa do uszu. Wielu ze zgromadzonych ma łzy w oczach. Tak mogą działać Bach, Chopin czy Offenbach.
Jaskinia numer 2
Mamy w pamięci niedawną arię na strunie G J.S. Bacha, nie będzie nam łatwo zaimponować kolejną jaskinią. I z takim nastawieniem kupujemy bilety. Pierwszy rzut oka i już wiemy, że tamta była zwykłą jamą, pieczarą, niczym niezwykłym. Ta przed nami wyglądała jak nie z tego świata. Mógłby w niej mieszkać jakiś wiekowy mag-mizantrop z długą, śnieżnobiałą brodą, bezwzględny pirat ukrywający swoje zrabowane łupy czy Harry Potter ze swoją sową, chociaż tu miałby raczej nietoperza. W mroku i tajemniczości Coves d’Artà towarzyszył nam pan przewodnik-gaduła, jak też niepowtarzalna gra świateł i dźwięków. Piekło, niebo, mroczna muzyka i pełna strasznych detali opowieść budowały nastrój. Jaskinię kiedyś odwiedził sam Juliusz Verne i uważa się, że to właśnie pobyt tam zainspirował go do napisania powieści „Podróż do wnętrza Ziemi”.
Palma de Mallorca
Bronimy się przed stolicą, jak tylko się da. Nie lubimy dużych miast z ich chaosem i gwarem. Ale cóż zrobić, jeśli czekają tam na nas gotycka katedra, muzeum Joana Miró i najlepsze na wyspie boquerones fritos – smażone sardele. Katedra La Seu jest naprawdę cudowna, stoi w miejscu, w którym jeszcze w 1229 roku był meczet. Według lokalnych podań podczas rejsu Jakuba I na Majorkę rozpętała się straszna burza. Poprzysiągł on, że jeżeli przeżyje, zbuduje ogromny kościół. Przeżył i słowa dotrzymał. Katedrę ukończono dopiero 400 lat później, ale trzeba przyznać, że jest piękna. Gwarne kafejki, tysiące turystów, malownicze uliczki – w stolicy jest jednak tak uroczo, że bez większych narzekań przeciskamy się przez różnokolorowy tłum i docieramy do muzeum Salvadora Dali. Trzeba przyznać, że Figueres to nie jest. I nie należy się tu spodziewać psich kup na elewacji, gigantycznych jaj na dachu czy deszczowej taksówki. Tu, na kilku piętrach, wystawione są jego mniej znane dzieła: głównie nieprzystojne rysunki.
Kropka Joana Miró
Nawigacja jest wynalazkiem, który bardzo przydaje się w nowych miejscach. Wpisujemy adres. Pani o nienagannej dykcji kieruje nas lekko za miasto i potem wprost na osiedle mieszkaniowe pełne wieżowców.
– Poważnie? – dopytuję, nie dowierzając widokom za oknem. Niepotrzebnie się bałam, tym razem nawigacja się sprawdziła. Muzeum jest nowoczesne. Prace Miró są bardzo charakterystyczne i niesłychanie żywe. Kropka, kreska, kolor. Zwiedzałam zachwycona w środku i w okazałym ogrodzie, nie bacząc na skwar.
Tramwaj zwany pożądaniem
Sóller jest niewielkim miastem rozlanym w dół zbocza niczym lawa wulkaniczna. Na drodze pojawia się równie nagle, niespodziewanie wyskakuje zza zielonego gąszczu, ukazując przepiękny, wręcz pocztówkowy widok. Można dostać się tam samochodem lub zabytkowym tramwajem. Rozdzieliliśmy się. Tata zmierzał do Sóller samochodem, ja z mamą upierałyśmy się, że musimy tam dotrzeć tym cudeńkiem. Byłyśmy przy tym tak zdeterminowane, że tata ustąpił. Pociąg-tramwaj jechał powolutku, czasem zwalniał tak, że wydawałoby się, że można by wyskoczyć i bez wysiłku dogonić go w biegu. Na pokonanie całej trasy, 28 kilometrów, potrzebowałyśmy około godziny. Trasa prowadziła nad górami i pod górami, a najdłuższy z tuneli miał prawie trzy kilometry. Pociąg był piękny, lekko skrzypiał na zakrętach, wietrzyk lekko wiał, wszyscy uśmiechnięci, jakby jechali najnowszym modelem porsche. Gdyby Agatha Christie zawitała do Sóller, to powstałaby powieść o tym pociągu, a nie o orient expressie. Tata czekał na nas całe 40 minut i w tym czasie samotnie delektował się majorkańskim przysmakiem – sobrassadą i wypił dwie cole. Nie mógł niestety jako odpowiedzialny kierowca skosztować lokalnego przysmaku: likieru pomarańczowego – Sóller.
Cap de Formentor – koniuszek Majorki
13 kilometrów zakrętów, podjazdów, zjazdów i surowych krajobrazów doprowadza nas wreszcie na końcówkę wyspy i tutejszą latarnię morską. Trzeba bardzo uważać, bo nierzadko trasą tą jeżdżą rowerzyści. Umiłowali oni sobie Majorkę, ale jeżdżą tak nieuważnie, jakby ich własne życie nic nie obchodziło. Trasa jest bardzo wąska i chwila nieuwagi może skończyć się w otchłani Morza Śródziemnego. Z ulgą dojeżdżamy na miejsce. Poświęcenie i zszarpane nerwy były tego warte. Lazurowe morze i cudne krajobrazy są naszą nagrodą. Na naszej liście znalazły się jeszcze: kilka przepięknych plaż z błękitną wodą, Dela – kolejna urokliwa wieś na zboczach góry, związana z Robertem Gravesem („Ja Klaudiusz”, „Klaudiusz i Mesalina”), średniowieczna i dobrze ufortyfikowana Alcudia z krętymi, ciasnymi uliczkami, ruiny miasta rzymskiego Pollentia czy megalityczne cmentarzysko w Can Picafort. Wyjeżdżałam z poczuciem dobrze spędzonych chwil, tyle że niemal tak blada jak w dniu przyjazdu. Na tradycyjne i długie plażowanie zabrakło nam czasu i ochoty.
Majorka to wysokie góry, piaszczyste plaże, lazurowa woda, kwitnące migdałowce, pyszne jedzenie, zabytki, jaskinie i galerie. Znajdziesz tam to wszystko, czego szuka turysta. Jeśli szukasz gwaru, nie zawiedziesz się. Jeśli cenisz ciszę i spokój, to także znajdziesz takie miejsce. Majorka ma szmaragdowe oczy. Zakochasz się w niej w pięć minut!
Zdjęcia: Zosia Pietrzykowska
Korekta: Ewa Kuchta