Czy to „Pustostan”?

Światła gasną, wkracza teatr. Reflektory wyłaniają stopniowo z mroku sześć postaci: czterech domowników okupujących stół oraz parę rodzeństwa, która rozpoczyna spektakl utworem utrzymanym w klimacie muzyki elektronicznej. Innowacyjność miesza się tu z tradycją, zaś słodka powierzchowność z gorzką prawdą.

Jednostajnemu rytmowi klawiszy towarzyszy wokal oraz element wprowadzający do sztuki — dwójka bohaterów za pomocą Polaroida robi selfie, które po wydrukowaniu trafia na ścianę. Ten pozornie nieistotny szczegół przyciąga uwagę dopiero przy drugim odegraniu sceny. Zdjęcie w momencie wieszania na ścianę jest puste, niewywołane, ukazuje swój obraz dopiero wraz z nastąpieniem dalszych sekwencji. Metaforyczne znaczenie tej sceny wydaje się o tyle istotne, o ile można ten drobiazg odnieść do całości dramatu. Prawdziwe oblicze naszej rodziny również poznajemy wtedy, gdy coraz głębiej wkraczamy w jej świat.

Rodzina idealna?

„Pustostan” jest dramatem rodzinnym, uniwersalną tragifarsą szydzącą z dulszczyzny oraz wyidealizowanego obrazu ogniska domowego.

Aktorzy występujący w dramacie nie mają przypisanych konkretnych imion. Główni bohaterowie to po prostu: Mama, Tata, Babcia, Córka, Syn i Pies. Operowanie figurami, a nie konkretnymi osobami potęguje wrażenie odarcia z uczuć i intymności. Pozbawione indywidualności postaci pełnią przypisaną w rodzinie rolę przy stole, który jest główną osią przedstawienia — akcja rozgrywa się bowiem podczas wieczerzy wigilijnej. Ta szczególna okoliczność zdaje się być jedynie pretekstem do ukazania pustki i rozbicia panującego w rodzinie. Przeddzień Bożego Narodzenia to czas, gdy ludzie spotykają się, by celebrować we wspólnym gronie radosny moment narodzin Chrystusa. Dla bohaterów sztuki stanowi on z kolei czas wyczekiwania na „Kevina” i pretekst, by poprzez odprawienie rytuału kolacji móc sprawić wrażenie „rodziny idealnej”.

Bliscy nie prowadzą ze sobą dialogu, rzucają słowa jak w eter, zaś fakt, iż przy stole siedzą do siebie plecami, uwypukla tylko fasadowość ich wzajemnych relacji. Na jaw wychodzą skrywane żale, smutki, pretensje. Zdawać by się mogło, że okrągły stół — symbol wspólnoty i zrozumienia, jest miejscem, przy którym zbiera się cała rodzina i wspólnie rozmawia, spędza czas. Nic bardziej mylnego. W sztuce wszyscy  siedzą przy stole, ale ich wzrok się nie spotyka, a słowa, które wygłaszają, są jakby odbite od pustych ścian i ledwo słyszalne trafiają do pozostałych członków rodziny. Bohaterowie często wchodzą też sobie w zdanie i dopowiadają swoje kwestie.

Gra pozorów 

Na pierwszy rzut oka postaci te stanowią pozbawioną wad, kochającą się familię, przywodzącą na myśl idylliczny obraz typowej amerykańskiej rodziny z lat 60’. Perfekcyjnie dobrane stroje, wyprasowane kołnierzyki, spodnie w kant, nienaganna fryzura — z zewnątrz wszystko jest bez skazy, jednak jeśli przyjrzymy się bliżej,  zauważymy liczne mankamenty i zakłamanie. Relacje między domownikami są bardzo powierzchowne, wyzute z wrażliwości, pozornie zakorzenione w tradycji, lecz przy tym mocno iluzoryczne, często zakrawające na szyderę. Wszyscy sprawiają wrażenie kalekich na duchu. Z wierzchu cukierkowo-pastelowi, wewnątrz są zepsuci, puści i wypłowiali z uczuć. Takie połączenie daje groteskowy obraz współczesnej rodziny.

Z gry pozorów i samotności, bohaterów wyrywa stukanie do drzwi zapowiadające wizytę niespodziewanego gościa. Być może okaże się on zbawcą, na którego od początku nieświadomie czekali i który wywoła ich z marazmu, w którym tkwią?

Więcej informacji o przedstawieniu na stronie Teatru Polskiego.

Zdjęcia ze spektaklu: Joanna Gałuszka
Korekta: Kasia Bób