Papierowi żołnierze

„Lecz zaklinam: niech żywi nie tracą nadziei 
I przed narodem niosą oświaty kaganiec;
A kiedy trzeba, na śmierć idą po kolei
Jak kamienie, przez Boga rzucane na szaniec”

W snach często widzimy niestworzone zjawiska, blade wspomnienia z przeszłości oraz wyobrażenia naszej przyszłości. Czy ktokolwiek śnił jednak kiedyś o teraźniejszości w najczystszej postaci – o tym, co się dzieje w tej chwili, a o czym nikt nie mówi? 

Wyobraź sobie zatem pewne miejsce. Potężna łąka, szeroka na kilkaset stóp. Trawa jest zielona, niewysoka i zadbana. Tam, gdzie powinno być niebo, między chmurami widać ogromne góry, których szczyty są ukryte przed twoim spojrzeniem. Z zachodu świeci złociste słońce, którego promienie przypominają już kolor słoneczników.

Stoisz na tej trawie, a ciepły wiatr muska twoją twarz. Słyszysz coś dziwnego. Coś, co miesza się nieznacznie z podmuchem, ale jednak ma w sobie coś silniejszego. Tupot stóp. Czasami jest to ociężałe stąpanie, czasem kroki lżejsze niż piórko. Odwracasz się, a kolejne uderzenie wiatru cię orzeźwia.

Przez łąkę idą ludzie. Chmara ludzi. Dziesiątki, setki, tysiące, miliony, miliardy. Z daleka wyglądają jak malutkie kropeczki, które poruszają się w otoczeniu rytmicznego tupania. Mimo że każdy szedł swoim tempem, odgłos kroków był stały i stabilny.

Nie zajęło im długo aby dotrzeć do ciebie. Wtapiasz się w otoczenie, jesteś wśród swoich i nie czujesz się przytłoczon_. Jesteś członkiem_kinią ogromnego gatunku. Obok ciebie jest twoja rodzina, a także ludzie z kompletnie innej części świata – z Chin, Rosji, Hiszpanii, Argentyny, Kanady. Każdy z nich żył własnym życiem w pięknym świecie. Każdy człowiek jest od siebie oddalony, a mimo to widzisz, że ktoś idzie obok ciebie.

Widok ten jest fenomenalny z lotu ptaka. Lecąc między białymi chmurami oraz obłokami można doskonale zobaczyć liczebność rasy ludzkiej. Można nawet powiedzieć, że wyglądają jak niezliczona armia.

Nagle czujesz coś dziwnego. Odwracasz się i masz wrażenie, że ziemia drży pod nogami. Ludzie wokół ciebie także są zaniepokojeni. Z drugiego końca zaludnionej łąki rozlega się huk. Starasz się dostrzec, co się wydarzyło. Nad głowami unosi się blada poświata przypominająca płachtę. Ma niepokojący, czerwony kolor, który na tle zachodzącego słońca przypomina iskry. Kiedy poświata opada na jakiegoś człowieka, on automatycznie przenosi ją na ludzi obok siebie. To wywołuje panikę. Masz nadzieję, że tylko ci się zdaje, że to zwykle omamy. 

Płachta się powiększa. Coraz więcej ludzi kuca, a ich głowy są całe w skrzącej czerwieni. Idealne ujęcie z góry – setki osób stoi obok ciebie i nagle rozprzestrzenia się krwawa zaraza. Kamera obraca się razem z nią i rejestruje, jak napada coraz to nowszych ludzi. Wdychasz rzadsze powietrze. Masz wrażenie, że ludzie zaczynają się od siebie oddalać. 

Niespodziewanie tuż przed nimi powstaje błękitna zasłona. Przypomina pole siłowe, które tak często widać w filmach fantasy. Ma spokojny, szlachetny odcień. Dotykasz ją, ale twoja dłoń nie jest w stanie się przez nią tak łatwo przedostać. Ludzie wewnątrz kopuły są bezpieczni. Czerwone iskry nie są w stanie ich dosięgnąć przez barierę, która ma zapach środków czystości, lekarstw oraz mydła. Przyglądasz się jej i wiesz, że teraz nic ci nie grozi, jeśli tylko pozostaniesz po tej stronie.

Życie toczy się dalej. Nie jest już takie samo, ale nadal robisz to, co do ciebie należy. Nieraz zbliżasz się do granicy, ale nie dzieje ci się nic złego. Widzisz, jak ludzie po twoich bokach czasami wychodzą na drugą stronę. Wracają lub nie.

Pewnego dnia porwała cię ciekawość. Była bezwzględna, niczym nieznajoma siła pochodząca z klatki piersiowej. Wypycha cię za niebieską barierę. Od razu z twoich płuc wydobywa się kaszel. Powietrze zdaje się rzadsze oraz gorsze. Łapiesz kurczowo swoją koszulkę, starając się głębiej oddychać. Nie podziałało. Zakładasz maskę o niebieskim odcieniu. Jest jednorazowa, ale powinna wystarczyć. Ruszasz przed siebie, rozglądając się ze zdziwieniem.

Z każdym krokiem wiatr zdaje się nasilać. Nogi są ciężkie i miękkie, trudno się na nich poruszać. Brniesz przez to, kasłając i zakrywając twarz przed pyłem. Po chwili morderczego marszu, podczas którego masz wrażenie, że wyzioniesz ducha, trawa zamienia się w zrytą ziemię. Pojawia się mgła, która wisi na poziomie twoich kolan oraz wokół ciebie. Przełykasz ślinę, a oczy zaczyna drażnić dym oraz trujące powietrze. Nie możesz uwierzyć, że zaledwie kilkaset metrów dalej ludzie – całkowicie normalnie – żyją za błękitną barierą. Masz wrażenie, że jesteś tam kompletnie sam_, że nie ma nikogo obok ciebie. Dym oraz opary wgryzają się w twoje ciało. Robisz kilka kroków przed siebie. Na ziemi co jakiś czas widać zużyte maseczki jednorazowe, identyczne do tej, jaką nosisz ty. Wyglądają strasznie. Jak pozostałości po czymś bardzo ważnym. 

Idziesz dalej. Mgła nieznacznie się przerzedza. Udaje ci się unormować oddech. Sokół nad tobą wydaje z siebie skrzek i pikuje tuż obok ciebie. Jego oko wyraźnie widzi, co dzieje się przed tobą. Maseczek przybywa. Pojawiają się również zużyte rękawiczki jednorazowe, płyny do dezynfekcji oraz kitle lekarskie. Wytężasz wzrok i teraz ty też to dostrzegasz.

Najpierw słyszysz miarowe pikanie. Nie możesz dociec, skąd się wydobywa. Widzisz ludzi w białych strojach, których twarzy nawet nie możesz dojrzeć. Każdy z nich jest szczelnie zakryty. W dłoniach mają najróżniejsze sprzęty; starsze, nowsze, ale wszystkie już niejednokrotnie użyte i wpasowane w ich dłonie w rękawiczkach. Liczysz, że takich osób jest około setka rozłożona na całej polanie. Przynajmniej na tyle, na ile pozwala zobaczyć ci mgła i własne zmęczenie. Każdy z zamaskowanych ludzi biega od miejsca do miejsca, przenosząc różne rzeczy, przekładając coś w rękach i porozumiewając się na migi. Kiedy dym opadł, dostrzegasz w końcu, co takiego robią. 

Przed niewielkim, jasnym stoiskiem rozdawane są leki. Zapakowano je w malutkie, blade paczuszki, które postacie pośpiesznie roznoszą. Chętnych jest bardzo dużo, ale żaden z nich się nie zatrzymuje. Pędzą mimo zmęczenia oraz bólu w kolanach.

– Czemu się nie zatrzymają? – mówisz do siebie, upadając na kolana ze słabości. Nie masz siły, aby wstać. Zaciskasz dłonie, ale oddech nie wydobywa się z twoich zmęczonych płuc. Oczy zachodzą łzami. Czy to właśnie tak przyjdzie ci umrzeć?

Niespodziewanie jedna z postaci ubrana na biało podchodzi do ciebie. Klęka i kładzie ci rękę na plecach. Czujesz, że cię podnosi. Opiera cały ciężar na sobie i pozwala ci utrzymać pion. Jej ramię jest stanowcze oraz pełne opanowania. W jego ruchach nie ma miejsca na wahanie. Prowadzi cię przed siebie; głębiej w zrujnowany świat. Obraz nadal jest rozmazany, przez co widzisz jedynie biały kolor jego kostiumu. Pozwalasz się prowadzić, zresztą – i tak nie jesteś w stanie nic powiedzieć. Postać zdejmuje z twojej twarzy jednorazówkę i przykłada na jej miejsce maskę tlenową. Ma ten nieprzyjemny, lekarski zapach, którego nie chcesz znać, ale jednak kojarzysz. Oddech staje się prostszy. Nie jesteś już tak otumanion_, a płuca nie palą żywym ogniem. Biała osoba coś do ciebie mówi, zadaje pytania i stara się utrzymać cię przytomnym_ą. Nie jesteś w stanie odpowiedzieć, ale kiwasz głową albo zaprzeczasz.

Pikanie, które słyszał_ś wcześniej, staje się wyraźniejsze. Rozglądasz się, szukając jakiegokolwiek źródła. Zauważasz, że postać zaprowadziła cię w głębsze miejsce. Wszędzie widać podobne osoby. Ubrane w sterylne ubrania, spod których nie widać nawet twarzy. Męczące się z lekami oraz przyrządami lekarskimi. Siedział_ś na ziemi, a osoba nad tobą spokojnie dawała ci oddychać podawanym tlenem. Już nie zadaje żadnych pytań. 

Podnosisz się i przyglądasz postaci przed sobą. Nie wiesz nawet, jakiej jest płci. Odsuwa nebulizator, przechyla głowę i macha ci delikatnie. Robisz krok w stronę pikania. Robi się coraz gwałtowniejsze. Skąd pochodzi? Z twojego wnętrza? Zdecydowanie nie, jest zbyt rzeczywiste. Twoje nogi bezwiednie prowadzą cię w jego stronę. Wystarczyło osiem kroków, aby poznać jego przyczynę.

Tuż przed tobą, wśród dymu oraz tłoku, stoją białe szpitalne łóżka. Wokół nich pełno jest dziwnych urządzeń oraz kabli. Jedno z nich wydawało stałe pikanie. Raz po raz przyspieszało, ale zaraz spadało. W kroplówce spokojnie kapie płyn. Na łóżkach leżą pacjenci_tki. Dostrzegasz osoby starsze, jak i młodsze. Przy każdym posłaniu czuwa jedna biała postać. Każda jest zgarbiona i wyraźnie zmęczona, ale nie odpuszcza. Niedaleko łóżek postacie klęczą na ziemi, kaszlą i próbują pomagać sobie nawzajem. Otwierasz szerzej oczy – wszędzie unosi się czerwony pył.

– Co oni robią? – pytasz. – Czy oni się nie zarażą?

Postać podchodzi do ciebie i kładzie ci rękę na ramieniu. Kiedy mrugasz, znajdujesz się za błękitną barierą, a ludzie są wokół ciebie. Wszystko jest tak, jak dawniej, chociaż przy twoich ustach nadal jest nebulizator.

Patrzysz przed siebie, za bezpieczną strefę. Białe postacie stały we mgle. Starasz się coś powiedzieć, jednak słowa nie przechodzą ci przez gardło. Wyciągasz rękę, jakbyś chciał_ sięgnąć na drugą stronę.

 – Czekajcie…!

Ludzie wokół ciebie zaczynają wskazywać na postacie. Wiele z nich zaczyna rzucać wyzwiskami. Wyśmiewają, okazują pogardę oraz brak zrozumienia. Patrzysz na to, nie rozumiejąc, dlaczego tak się dzieje. Oni są przecież pod błękitną kopułą. Nic im nie grozi po tej stronie. Dlaczego więc robią takie rzeczy?

Postacie odwracają się i znikają w gęstym dymie. Jedna z nich zostaje chwile dłużej. Mierzysz w nią spojrzeniem. Ponownie wyciągasz rękę, próbując zatrzymać zamaskowaną osobę. Jednak i ona odwraca się i znika we mgle, która zamienia się w krwawy dym. 

Patrzysz w tamten punkt, dłonie nienaturalnie drgają, a usta są zimne. Białe postacie bez wahania wróciły na drugą stronę. Nie było po nich widać nawet cienia wątpliwości. Szli przed siebie, ryzykując własne życie. Niczym żołnierze_rki, pchan_ do walki. Niestety nie wiadomo, czy tą walkę jest im dane wygrać.

Proszę więc, dbajmy o tych, którzy dbają o nas.

Ta praca powstała po to, aby uświadomić ludziom pracę lekarzy_rek oraz organizacji ochrony zdrowia. Spotykamy się bowiem z coraz większą niechęcią i nienawiścią do ludzi, którzy dbają o nas. Kiedy my siedzimy w domach, oni ratują każdego – każdego – człowieka, jakiego tylko mogą. Nie wyśmiewają go, nie odmawiają przyjazdu karetki według własnego widzimisię. To, że w szpitalach brakuje miejsc dla chorych, a szczepionek nie przybywa, nie jest winą tych ludzi. Pomagają, jak tylko potrafią. I to właśnie powinn_śmy szanować.

– Zuzanna „Konwalia” Pawlusiak

Korekta: Edyta Edi Braun