Boeing, Boeing – lądowanie w Teatrze Polskim
Lojalnie uprzedzam: osoby, które nie lubią słodyczy, nie powinny czytać dalej. Dlaczego? Ten artykuł dotyczy Teatru Polskiego w Bielsku-Białej, o którym mogę „słodzić” bez przerwy.
Jednak od początku. Wraz z innymi członkami projektu redakcjaBB uczestniczyłam w śniadaniu prasowym w bielskim teatrze. Spotkanie dotyczyło spektaklu „Boeing, Boeing” w reżyserii dyrektora teatru – Witolda Mazurkiewicza. Przyznaję bez bicia, nie bardzo wiedziałam, o czym mowa, dlatego że na spotkaniu pojawiłam się z biegu, po uprzednim przeczytaniu zaledwie paru zdań na ten temat.
Początkowo byłam przekonana, że pochwalne epitety wypływające z ust aktorów na temat reżysera oraz z ust reżysera na temat aktorów, są przesadzone. Los jednak sprawił, że musiałam zmienić zdanie. Nieoczekiwanie nasza redakcja dostała zaproszenia na spektakl.
W teatrze już od pierwszego aktu było jasne, że spektakl jest świetny. Żaden epitet na temat reżysera czy aktorów nie był przesadzony. Sztuka tak mnie wciągnęła, że nie przejmując się, co ludzie pomyślą, klęczałam na podłodze z głową opartą na rękach, gdyż przez mój niski wzrost w oglądaniu nieco przeszkadzała mi barierka. Mówię o tym, by zobrazować wszystkim, że nie dało się oderwać od spektaklu, tak genialnie napisana jest ta farsa. Świadczy o tym również fakt, że „Boeing, Boeing” trafił do Księgi Rekordów Guinessa w kategorii “najczęściej wystawiana francuska sztuka”.
Żeby zachęcić do obejrzenia spektaklu, lekko zarysuję fabułę. Maks jest bogatym człowiekiem, którego serce należy do wielu kobiet. Ściślej mówiąc, do stewardes. Żadna nie wie o swojej konkurentce, ponieważ pracują w różnych liniach lotniczych. Pewnego dnia w odwiedziny przyjeżdża Paweł, kuzyn Maksa. Nie chce wierzyć, że związek z więcej niż jedną kobietą naraz ma sens, dlatego zostaje na cały tydzień, by obejrzeć mistrza Maksa w akcji. Problemy zaczynają się, gdy wszystkie kobiety przypadkiem znajdują się w domu Maksa w tym samym czasie.
Reszty nie zdradzę. Zachęcam wszystkich, by nie tracili czasu na zupełnie nieśmieszne komedie, wyłączyli telewizor i udali się na przedstawienie.
Grzechem byłoby nie wspomnieć o genialnej grze aktorskiej. Chcę powiedzieć, że dosłownie zakochałam się w postaci pani Nadii, gospodyni w domu Maksa, która z ukraińskim akcentem komentuje poczynania swojego pracodawcy. Genialna Anita Jancia w roli zbuntowanej Ukrainki była w swoim żywiole. Maksa gra Rafał Sawicki. Gdy widzi się tego aktora na scenie, ma się wrażenie, że rola została napisana przez Marca Camolettiego z dedykacją właśnie dla niego. Oczywiście, nie mogę nie wspomnieć o moim osobistym faworycie, Mateuszu Wojtasińskim. Rozbraja swoim uśmiechem, sposobem mówienia oraz poczuciem humoru.
Może trochę słodzę, jednak chcę, by ten artykuł był pewnego rodzaju listem miłosnym do naszej bielskiej dumy, czyli Teatru Polskiego. Każda minuta tam spędzona sprawia, że człowiek czuje się nie tylko bardziej kulturalny, ale również bardziej szczęśliwy.
Zdjęcia: Nina Mizgała / Kryspin Muras
Korekta: Aleksandra Dębińska