Dobrzy nieznajomi – bardzo głośny film o ciszy
Dobrzy nieznajomi to film, który balansuje na granicy fantazji i rzeczywistości. Andrew Haigh, reżyser, tworzy opowieść pełną emocji i subtelnych szczegółów, która zaskakuje widza niespodziewanym zakończeniem.
Nudne życie pisarza i jego przełomowy projekt
Przez cały film towarzyszymy głównemu bohaterowi – Adamowi (Andrew Scott) w praktycznie każdym aspekcie jego życia. Na początku przeżywamy z nim jego typowy dzień w pracy scenarzysty. Adam pisze – a właściwie próbuje pisać – śpi, je i tak w kółko. Całe jego życie wydaje się dość monotonne. Można nawet powiedzieć, że nudne.
Momentem przełamania tej rutyny staje się spotkanie Henry’ego (Paul Mescal), drugiego i zarazem ostatniego lokatora tego bloku. To człowiek, którego imienia Adam wcześniej nawet nie znał – mężczyzna, który już za parę scen stanie się integralną częścią jego życia.
Zostajemy wprowadzeni_one w najnowszy projekt Adama – scenariusz jego dzieciństwa. Główny bohater nie tylko zapisuje swoje życie na nowo – spotyka się z rodzicami, rozmawia z nimi, wybacza i zwierza się im, ale też odwiedza dom rodzinny, ogląda stare pamiątki. Na nowo przeżywa wspomnienia z młodości. Robi to, choć jego rodzice zginęli w tragicznym wypadku, jeszcze kiedy był małym chłopcem.
Jako dziecko nie miał okazji się z nimi pożegnać, chce więc spędzić z nimi jak najwięcej czasu jako dorosły, choćby tylko w swojej wyobraźni czy na kartach scenariusza.
Ich rozmowy doskonale ukazują poglądy ludzi żyjących w XX wieku i to, jak drastycznie różnią się od poglądów współczesnych ludzi. Rodzice Adama nie mieli przecież okazji się zestarzeć, tak samo jak ich przekonania, które właściwie utknęły w poprzednim stuleciu, bo takich przecież zapamiętał ich Adam.
Na myśl nasuwa mi się wiele pytań – czy on tak naprawdę kiedyś przestał być tym małym, samotnym dzieckiem? Czy kiedyś przestał tęsknić?
Więzień własnej głowy
Równocześnie bardzo szybko rozwija się jego relacja z Henrym. Całują się, rozmawiają, uprawiają seks, wychodzą razem na miasto; wszystkie sceny z udziałem tej dwójki są pełne ciepła, poczucia bezpieczeństwa i odrobiny niepewności.
W pewnym momencie Adam postanawia przedstawić Henry’ego rodzicom. I od tego momentu wszystko zaczyna się sypać. Adam nie rozumie, dlaczego rodzice nie otwierają drzwi, Henry niespodziewanie znika, a Adam budzi się następnego poranka w sypialni rodziców nie rozumiejąc, co się stało. Nadchodzi czas pożegnania z rodzicami i powrót do domu – niełatwa, lecz bardzo emocjonująca i świetnie opracowana dźwiękowo scena. Następnie Adam wraca do Londynu, do swojego bloku, puka do mieszkania Henry’ego i…
No właśnie i… – co dalej? Gdyby po prostu padła tutaj odpowiedź, byłoby to zdecydowanie zbyt proste.
(Nie)rzeczywistość
Andrew Haigh (reżyser) najwidoczniej pomyślał podobnie, ponieważ cały film jest pełen ukrytych smaczków, niedopowiedzeń pozostawiających pole do dowolnej interpretacji. Tutaj nigdy nieprzepracowana strata, niesamowita tęsknota i samotność Adama miesza się z a co by było gdyby…
Film posiada otwarte zakończenie, jednak czy w przypadku historii, w której świat realny, rzeczywisty, obecny tak bardzo zlewa się z przeszłością, istnieje naprawdę jakiś koniec?
Już na początku filmu uderzyła mnie panująca w nim cisza – chociaż w życiu Adama nie jest po prostu cicho. Cały czas otaczają go wyraźnie słyszalne, wręcz głośne odgłosy codziennego życia. Ocieranie się ubrania o skórzaną kanapę, buczenie lodówki, kroki. Wydaje mi się, że to celowy zabieg odzwierciedlający pustkę i tęsknotę w nieoczywisty sposób. W filmie rzadko pojawia się głośniejsza muzyka co sprawia, że ta cisza jest druzgocąca i przytłacza, krzyczy o pustce i samotności. Zmienia się to jedynie podczas scen z Henrym i rodzicami, tak, jakby ich obecność zapełniała w pewien sposób tę dziurę ziejącą w sercu Adama.
Film jest opisany jako mieszanka fantastyki i romansu. Nie zgadzam się z tymi kategoriami, odbieram całość doświadczeń Adama nie jako nadprzyrodzone zdarzenia, ale jako jego wewnętrzne przeżycia, jako coś, co dzieje się w jego głowie, efekt traumy. A może tak naprawdę widzimy już gotową ekranizację scenariusza, który Adam pisze na początku filmu?
Chyba to najbardziej podobało mi się w tym filmie. Jego nieoczywistość, zawiłość i szerokie pole do interpretacji. Reżyser przedstawia wszystko w prosty, domyślny, momentami niemal oczywisty sposób – widz jednak niczego nie może być pewny, nigdy do końca nie dowie się, co było prawdą, a co wytworem wyobraźni bohatera.
Myślę, że do tego odnosi się również polski tytuł – Dobrzy nieznajomi – bo czy tak naprawdę możemy powiedzieć że Adam kogoś znał? Czy my kogoś tak naprawdę znamy? Czy czegoś możemy być pewni?
Cisza pełna odgłosów
Zarówno Andrew Scott jak i Paul Mescal wykazali się grą aktorską na najwyższym poziomie. Chemia między głównymi bohaterami jest niemal namacalna, przyciągająca – a mimo to żadna z postaci nie traci na wyrazistości swojego charakteru. Moim zdaniem to jedne z ich najlepszych ról.
Nie zapominajmy o rodzicach głównego bohatera – Claire Foy (mama) oraz Jamie Bell (tata) idealnie odegrali rolę rodziców, którzy sami nigdy nie przestali być młodzi, nigdy się nie zestarzeli. Szczególnie podziwiam scenę, w której Tata rozmawia z Adamem o jego dręczeniu w szkole, o tym, że ojciec nigdy do niego nie przyszedł, nawet gdy słyszał, że Adam płacze – moment pełen żalu, rozgoryczenia. A potem – wzajemnego przebaczenia. Obaj aktorzy w zaledwie 2 minuty odegrali całą gamę skrajnie różniących się uczuć; zrobili to w niesamowity sposób.
Film skłonił mnie do kilku refleksji – pozwolił mi zastanowić się nad dźwiękami, które mnie otaczają, nad pozorną codzienną ciszą, tak pełną odgłosów.
Zachęcił mnie do świadomego doświadczania. Oprócz tego dobitnie pokazał mi, że wszystko w życiu człowieka jest niestałe, wszystko przemija. Adam zwrócił moją uwagę również na moich bliskich, zmusił mnie do docenienia tego, że ich mam, pozwolił cieszyć się ich obecnością.
Film Dobrzy nieznajomi nauczył mnie doceniać to co mam, skupić się na tu i teraz – na chwili, ludziach i miejscu, w którym się obecnie znajduję.