Anioły w Ameryce cz. II

Sztuka uznawana przez brytyjską scenę narodową za jedną z dziesięciu najlepszych XX wieku. Parogodzinny spektakl trzymający w napięciu od początku do końca. Wzbudza zachwyt, przestrach, skłania do refleksji.  Anioły w Ameryce. Gejowska fantazja na motywach narodowych. Tony'ego Kushnera w reżyserii Marianne Elliott na deskach londyńskiego Teatru Narodowego to niewątpliwie wyjątkowe widowisko.

Nowy Jork, lata 80. XX wieku. Młody Prior Walter jest tylko jednym z wielu cierpiących na AIDS homoseksualistów w tamtym okresie. Opuszczony przez swojego ukochanego, z jedynym przyjacielem, pielęgniarzem Belize u boku, wpada w szybko pogłębiającą się rozpacz. Zostaje nawiedzony przez anioła, który mianuje go prorokiem, co sprawia, że całość historii nabiera nadnaturalnego wydźwięku, a sam bohater popada w swego rodzaju szaleństwo. Z jego byłym kochankiem Louisem Ironsonem, wiąże się dopiero odkrywający swoją tożsamość seksualną mormon Joe Pitt, zostawiając swoją żonę Harper i matkę. W tym samym czasie poznajemy też historię Roya Cohna, pozbawionego skrupułów prawnika, który odkrywając, że jest chory na AIDS, u kresu swego życia konfrontuje się ze swoją własną samotnością.

Przenikające siebie nawzajem losy bohaterów przesycone są rozpaczą i głębokim nieszczęściem. AIDS staje się tu punktem wyjścia do rozważań na temat dyskryminacji, etyki, ale też istoty miłości. Czy gdyby Nowy Jork był miastem bardziej sprawiedliwym, a do dobrych leków mieli dostęp wszyscy ich potrzebujący, to czy epidemia zebrałaby aż tyle ofiar? Czy cokolwiek może być usprawiedliwieniem dla porzucenia ukochanego w obliczu choroby? Czym staje się pojęcie godności przy ataku bezlitosnego wirusa, który powoli zabija? Takich pytań nasuwa się mnóstwo wobec pojawiających się na scenie postaci, które same desperacko szukają na nie odpowiedzi.

Można by rzec, że połączenie w jednym spektaklu refleksji na temat miłości, seksualności, AIDS, religii, polityki i losów Ameryki to śmiałe, jeśli nie karkołomne posunięcie. I chociaż Anioły w Ameryce tak bardzo skupiają naszą uwagę na losach bohaterów, którzy wobec dotykających ich tragedii nie potrafią odnaleźć się w otaczającej ich rzeczywistości, to możemy znaleźć w niej ogrom innych motywów, które skłaniają do postawienia sobie fundamentalnych pytań o nas samych. O to, dokąd zmierzamy jako ludzkość. Jest to bowiem opowieść o świecie, w którym brak miłości, ale też i poczucia bezpieczeństwa, czy jakiejkolwiek sprawiedliwości. To świat, od którego odwrócił się sam Bóg, zmuszając anioły do szukania pomocy u ludzi.

Kushner w subtelny sposób poddaje analizie tragedię amerykańskiego społeczeństwa w tamtym okresie. Ukazuje obraz daleki od znanego nam tak dobrze ideału, tzw. american dream.

Interesujący, choć momentami niezwykle niepokojący, jest wątek anioła schodzącego na ziemię, który zdaje się być odzwierciedleniem stanu Nowego Jorku i samej Ziemi. W niczym nie przypomina on świetlistych postaci, które zwykle przychodzą nam na myśl, gdy mowa o aniołach. Jego skrzydła nie pozwalają mu latać bez pomocy otaczających go czarnych postaci, jest ubrudzony i odziany w obszarpany strój. Pełen pożądania i rozpaczy, które wyładowuje na ludziach sprawia, że nie sposób nie chcieć odwrócić wzroku. Jest gorszący. Co więcej, sam obraz nieba jest pełen chaosu i zagubienia. Jeśli anioły w Ameryce tak wyglądają, to cóż można rzec o sprawiedliwości w tym kraju? Czy w takim samym stanie są wszystkie ideały Ameryki?

Groteska. Histeria. Te słowa nasuwają się, gdy bohaterowie sztuki tak płynnie skaczą od rozśmieszania widza do budzenia w nim litości i skrajnych emocji. Anioły w Ameryce to sztuka nietuzinkowa, dotykająca problematyki nie tylko amerykańskiej, ale też i stawiająca poważne pytania natury moralnej. Robi ogromne wrażenie, a jednocześnie pozostawia po sobie uczucie niepokoju, czy nawet konsternacji, tym samym wzbudzając w widzu refleksje, których konkluzja może być niestety bardzo bolesna.

Edycja i korekta: Bartłomiej Malec
Zdjęcie: Ryan Hopkinson / www.nationaltheatre.org.uk

Recenzje
Julia Rybczyńska